niedziela, 12 lutego 2012

Zimowe powroty


Minioną niedzielę, 5 lutego z kolegą Stasiem spędziliśmy w Czarnowie. Na moim blogu, w artykułach pod wspólnym tytułem „Powiew Hinduizmu”, pisałem czterokrotnie o tej niezwykłej miejscowości. A dlaczego niezwykłej, o tym za chwilę.  Poniżej zamieściłem mapkę, na której jest zaznaczona trasa z Wałbrzycha [A] do Czarnowa [B], która liczy niewiele ponad 36 kilometrów. Kiedy spytamy mieszkańca Wałbrzycha, gdzie znajduje się Czarnów, zamiast odpowiedzi zobaczymy charakterystyczne wzdrygnięcie ramionami, bądź rozbrajające wyznanie – „nie wiem, nie słyszałem o takiej miejscowości”. Często Czarnów jest mylony z Czadrowem, który znajduje się także koło Kamiennej Góry [zaznaczony na dole mapki].

Droga przebiega w terenie górzystym, co może stanowić atrakcję turystyczną, szczególnie, gdy pokonujemy ją na rowerze. Zachęcam do jazdy rowerem! Dosyć trudny, chociaż niezbyt długi, bo liczący niespełna 3 kilometry, jest odcinek między Lubominem a Jabłowem, ponieważ cały czas „góra trzyma” – jak to mówią kolarze. Jestem starszy od Stasia o sześć lat, dlatego jadąc z Nim nie trzymam jego koła – po prostu noga słabiej podaje. Na „przegibce” – na grzbiecie wzniesienia, czeka nagroda – widać stąd wierzchołek Śnieżki. Dojeżdżając do Kamiennej Góry, czeka nas następna miła niespodzianka – piękny widok - panorama Karkonoszy z widoczną jak na dłoni Śnieżką, a w dole miasto. Ostatni odcinek trasy z Pisarzowic do Czarnowa, to sprawdzian kondycji, ponieważ cały czas jedziemy po wzniosie – pod górę, 3,8 kilometra. Dodatkowym utrudnieniem jest zła nawierzchnia, miejscami wręcz fatalna, co dla jadącego rowerem szosowym jest dodatkowym utrudnieniem. Rekompensatą za wysiłek, są piękne widoki, tak charakterystyczne dla Gór Izerskich. W ten oto sposób dotarliśmy do Czarnowa, a tym samym - kończę turystyczny opis trasy Wałbrzych - Czarnów.  Jest wiele innych dróg łączących te miejscowości, może są bardziej malownicze, ale wybrałem najkrótszą. 

Kilka słów o samym Czarnowie. Jest to wioska położona dość wysoko, wciśnięta między górami. Można powiedzieć, że Czarnów jest bazą wypadową w Rudawy Janowickie z ich najwyższym szczytem – Skalnikiem. Główny węzeł szlaków turystycznych znajduje się przy schronisku „Czartak”. Wyruszając z Czarnowa prawie wszędzie jest „pod górę”, oprócz zjazdu w kierunku Pisarzowic.
Mieszkańcami Czarnowa są głównie, a może przede wszystkim wyznawcy hinduizmu, [bhaktowie], którzy stanowią społeczność, która jest dobrze traktowna przez mieszkańców sąsiednich wiosek. Jedynie księża, co jakiś czas wprowadzają trochę zamieszania, np. głosząc z ambony, że bhaktowie częstują swoich gości narkotykami i nakłaniają do przejścia na ich wiarę. W Czarnowie istnieje gospodarstwo ekologiczne, które prowadzą mnisi Hare Kriszna i bhaktowie. Każdy turysta może zamieszkać na farmie i spróbować potraw wegetariańskich. Znajduje się tam świątynia – aśram, miejsce kultu hinduizmu. 

Na czym polega niezwykłość Czarnowa? Przede wszystkim jest to jedno z nielicznych miejsc na Dolnym Śląsku, gdzie powietrze jest kryształowo czyste. Panuje tu niezmącony spokój, cisza, która dla przebywających po raz pierwszy, chwilami jest „nie do zniesienia”, o czym przekonałem się na sobie. Nie ma tu ani jednej lampy ulicznej, co dla przeciętnego mieszczucha jest rzeczą niewyobrażalną. Wieczorami panują tu przysłowiowe „egipskie ciemności”. Nieba nie zakłócają żadne światła, dlatego wystarczy podnieść głowę do góry i już jesteśmy w … planetarium. Dopiero tu przekonałem się jak wiele satelitów i samolotów porusza się po niebie. Zdarzyło mi się, kilka razy, że patrząc w rozgwieżdżone niebo, straciłem poczucie upływającego czasu – takich medytacji nie możemy doświadczyć w domowych warunkach. O tym pisałem wiele razy, przy różnych okazjach. Jeśli ktoś na farmie oczekuje klimatyzacji, czy wygodnego łóżka – zawiedzie się. Panują tu warunki raczej spartańskie. Śpi się na piętrowych łóżkach, które wyglądem przypominają leżanki, jakie możemy zobaczyć w gabinetach lekarskich. Wyposażenie pokoi jest bardzo skromne. W miarę możliwości, przyjeżdżam tu by wyciszyć się, pomedytować, pochodzić po górach, spotkać się z dobrymi ludźmi – mnichami, którzy są otwarci, szczerzy, niezwykle uduchowieni. Jest jakaś tajemnicza siła, która niczym magnes przyciąga do Czarnowa. Kończę ten wątek ezoterycznie. Nie wiem, czy dostatecznie wytłumaczyłem, na czym polega niezwykłość tej miejscowości. Myślę, że wielu z nas ma swoje niezwykłe miejsca, ale o nich nie mówi.
ß

Powracam do ostatniej niedzieli. Często korzystam z dobrodziejstw Stanisława – posiada auto, którym zimą porą jeździmy na wypady „w plener”. Przyznam się, że nigdy nie miałem samochodu i najprawdopodobniej go mieć nie będę. W niedzielę pogoda dopisała. Chociaż rano trochę sypnęło śniegiem, co trochę nas zaniepokoiło, czy dotrzemy do celu. Po przejechaniu Pisarzowic zobaczyliśmy prawdziwą zimę - śniegu około 60 centymetrów, a miejscami jeszcze więcej. Stanisław był przewidujący – zabrał ze sobą plastikową szuflę, która okazała się potrzebna. Musieliśmy odrzucić trochę śniegu, by zaparkować auto przy farmie tak, by zostawić miejsce na inne auta, którymi zjeżdżali się goście. Z plecakami z ciepłą herbatą w termosach i kanapkami ruszyliśmy w góry. Dotarcie na Skalnik było możliwe, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić, ponieważ mieliśmy zbyt mało czasu. Poszliśmy w kierunku Rędzin, a później pod „Czartak”. Dla odmiany, by nie wracać tą samą drogą, postanowiliśmy zejść do Czarnowa „na krechę” – według azymutu, nie zważając na dużą ilość śniegu. Było ciekawie. Schodziliśmy bardzo ostrożnie, brnąc w śniegu po kolana. Zamieszczam kilka zdjęć z Gór Izerskich, które okazały się dla nas gościnne – szczęśliwie wróciliśmy do Czarnowa.

ß



Za mną widoczna farma i świątynia. 

          Stanisław w drodze na „Czartak”.

                             Za moimi plecami schronisko „Czartak”.     

Stasiu odpoczywa na... zaspie.    

ß 


Pobyt w świątyni. Po powrocie z gór, przebraliśmy się, by wziąć udział w uroczystościach w świątyni, z okazji rocznicy pojawienia się Pana Nityanady. Jest to jedno z ważniejszych świąt obchodzonych przez wyznawców Pana Kriszny. 

Wiele razy wyjaśniałem, że nie jestem bhaktem (wyznawcą hinduizmu), a jedynie sympatyzuję z Tymi Ludźmi, którzy mają w sobie wiele ciepła, empatii. Przebywanie wśród Nich jest czystą przyjemnością, przeżyciem duchowym. Znamy się wiele lat, ale NIGDY ze strony żadnego z bhaktów nie padło słowo, które by mogło sugerować, dawać mi do zrozumienia, bym „przyjął ich wiarę”, co w przypadku Świadków Jehowy jest zjawiskiem spotykanym dość często.  

Kiedy weszliśmy do świątyni, uroczystości trwały już ponad godzinę. Wysłuchaliśmy wykładu, którego treść okazała się dość uniwersalna, ponieważ traktowała o ludzkich słabościach, braku konsekwencji w działaniu i wynikających z tego problemach. Po wykładzie nawiązała się dyskusja, która trwała dość długo.
Warto zwrócić uwagę na różnice w sposobie, formie przekazu treści kazań głoszonych przez kapłanów w kościele katolickim, a prowadzonymi wykładami w aśramie (świątyni hinduskiej). Spójrzmy na kartę Arcykapłan’a – Piąty Wielki Arkan Tarota. W większości tali, przedstawia ona hierarchę kościelnego, który stoi wyżej, ponad swoimi słuchaczami. Tak jest w Kościele. Po kazaniu ksiądz dziękuje wiernym, że zechcieli wysłuchać tego, co miał im do przekazania. Od samego początku istnienia, Kościół miał monopol na wiedzę. Przekazuję, pouczam a wy macie mnie słuchać i przestrzegać przykazań. Nie ma miejsca na dyskusję. Czy jest to złe? Nie wiem. W aśramie słuchający i prowadzący wykład siedzą na podłodze, są na tym samym poziomie. Taki drobiazg, ale jakże istotny od strony ezoterycznej, na który nie wszyscy zwracają uwagę. Po wykładzie, a nawet w jego trakcie słuchacze mogą zadawać pytania, zgłaszać uwagi, ponieważ jest to wykład a nie kazanie. Zdarza się, że prowadzący zwraca się do słuchających, by ci podpowiedzieli mu w jakiejś kwestii. Może ktoś powiedzieć, że prowadzący nie jest przygotowany do przekazu. Nieprawda, nikt nie jest omnibusem, a korzystanie z podpowiedzi jest rzeczą normalną. Jezus nauczał będąc między swoimi uczniami.. Myślę, że nie stawał na podwyższeniach (ambonach), które nie były Mu potrzebne.

Później dzieci czytały napisane przez siebie wiersze i opowiadania związane z pojawieniem się Pana Nityanady. Przy okazji dowiedziałem się, kim był Nityanda. Następnie odbył się kirtan -  intonowanie głównej mantry, czyli maha mantry połączone z tańcem. I jak zwykle, na zakończenie -  uczta wegetariańska. Nie będę się rozpisywał na temat potraw, które spożywaliśmy. Chcę jedynie przypomnieć, że wszystkie potrawy są przygotowywane i ofiarowane w pierwszej kolejności Bogu, a dopiero później spożywane, jako tzw. prasadam. Spożywanie potraw to nie tylko uczta dla ciała, ale także dla ducha.

Poniżej przedstawiam zdjęcia i dwa filmiki. Pierwszy to krótki fragment wykładu, o którym przed chwilą wspominałem.  Natomiast drugi to (także fragment) kirtanu.

Dzieci czytające wiersze i opowiadania.

Mnisi przygotowujący potrawy na ucztę.


Filmiki
Fragment wykładu.

Kirtan

ß

Wieczorem, kiedy kładę się na łóżku, dokonuję „podsumowania dnia”. A, jaki był ten dzień? Myślę, że dobry. Ze Stasiem pochodziliśmy „po górkach”, dotleniłem organizm, który od kilku dni domagał się tego. Przez kilka godzin przebywaliśmy wśród przyjaznych ludzi, którzy swoją dobrocią i optymizmem zarażają innych. Smakowaliśmy wielu potraw, których, na co dzień nie jemy. W tą niedzielę, na górskim szlaku spotkaliśmy jedną osobę! To nie pomyłka – jedną. Widzieliśmy trochę ludzi na stoku narciarskim i przy sklepach spożywczych w Kamiennej Górze i Pisarzowicach. Wiem, że wiele ludzi - całymi rodzinami, w niedzielę odwiedza markety, gdzie oprócz zakupów, niejako przy okazji jedzą pseudo-obiad. Ich wybór, ich czas, który mogą wykorzystywać według własnych „upodobań”.

Przytoczę słowa Pani Karoliny Myss:
„Biografia jest biologią”.
Niech będą one myślą przewodnią tego posta.

Ez[o]

Ponieważ nagrany przeze mnie filmik kirtanu okazał się zbyt długi – 192 MB, został odrzucony podczas tworzenia tego posta.  Zamieściłem film i dwa zdjęcia ze strony http://www.harinam.pl/ .  

10 komentarzy:

  1. Podroz duchowa, ktora opisales wiekszosc z nas powinna na pewnych etapach swojego zycia odbyc....
    A..czas i sposob jego spedzenia na pewno nie byl stracony....
    Powiem szczerze...ciagnie mnie w strone Indii, niestety moj Maz jak na razie woli Egipt ale nie ustaje w perswazjach i kiedys - wierze w to- stane na pelnej magii Indyjskiej ziemi...
    Pozdrawiam serdecznie:-)
    P.S. U nas szpital: Filipek ma swinke, ja grype,Maz choc przeziebiony "biega" do pracy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Margott.

      Serdecznie dziękuję Ci za odwiedziny na mojej stronie i za komentarz.

      Podróże duchowe te duże, podobnie jak te małe są nam potrzebne, ponieważ przychodzimy na Świat po to, żeby się rozwijać. Słusznie zauważasz, że powinny one odbywać się „na pewnych etapach życia”. Kiedy jesteśmy gotowi – zjawia się (przeważnie cichy) przewodnik, który wskaże drogę tą, która jest dla nas najlepsza.

      W tym poscie starałem się pokazać wszystkim niedowiarkom, którzy upatrują w innych religiach tylko zło, że się mylą. Wiele razy „zadawałem się” w dyskusję ze Świadkami Jehowy, co było odbierane przez moich znajomych, jako bratanie się [cytuję[ z „kociakami”. Komentarz zbyteczny.

      Droga Margott, mnie też ciągnie do Indii. Mój kolega był tam ponad rok. Wrócił z mieszanymi uczuciami. Narzekał głównie na zmiany klimatu, które są trudne do zniesienia dla Europejczyków. Dla mnie historia i kultura Indii jest fascynująca i niezwykła. Moje marzenia pozostaną prawdopodobnie tylko marzeniami, ale Ciebie Margott widzę z Mężem i Filipkiem kupujących egzotyczne owoce na targu w Kalkucie. Trochę cierpliwości – marzenia się spełniają, tylko trzeba gorąco i szczerze pragnąć.

      Przykro, że masz w domu szpital.

      Życzę Wam Wszystkim szybkiego powrotu do zdrowia, do pełni sił.

      Ez[o]

      Usuń
  2. Witaj –Edziu.Odnosząc się do Twego –Posta-, którego zamieściłeś i opisałeś z cała dokładnością. Ja po naszym wspólnym wypadzie do Czarnowa do dziś jestem pozytywnie naładowany wyciszony i nie mogę się doczekać naszego znów wspólnego wypadu żeby pochodzić po górach itd. I wstąpić do (Świątyni) i znów naładować pozytywnie akumulatory.Pozdrawiam-Staś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stasiu.

      Dziękuję Ci za komentarz, który jest potwierdzeniem tego, co napiałem w tym poscie.
      Jak dobrze pamietam, był taki człowiek - elektryk, który ładował swoje akumulatory w Watykanie. Nam wystarczy pobyt w Czarnowie. Po co gnać tyle kilometrów, kiedy pod bokiem mamy także niezwykłe miejsce?

      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję Ci za komfortową i bezpieczną podróż.

      Usuń
  3. Z całą pewnością - po opisie i zdjęciach widać - wyprawa była udana. Natomiast o założeniach tego wyznania i o kuchni Kryszny mam książkę. Swego czasu przeczytałam z zainteresowaniem a z przepisów czasem korzystam. A tak poza tym - piękne rejony tam macie! Pozdrawiam Ciebie i kolegę Stanisława - imiennika mojego taty i pradziadka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Amisho.

      Dziękuję Ci bardzo za odwiedziny na moim blogu i za komentarz.

      Tak! – Wyprawa była w pełni udana! Mam wielu przyjaciół – wyznawców Kriszny, wśród których jest wielu specjalistów kuchni indyjskiej. W przypadku uczt, w których uczestniczy kilkadziesiąt osób, owi specjaliści przygotowują swoje potrawy. Mnie osobiście najbardziej smakują potrawy z warzyw i jogurty przygotowywane z mleka wyprodukowanego na farmie. A tak naprawdę, to wszystkie potrawy są smaczne. Jeden z mnichów – Mitra, potrafi przygotować wyśmienitą marchewkę – palce lizać!
      Zachwalam potrawy z Czarnowa, a prawdopodobnie Ty Amisho potrafisz także wyczarować coś ekstra, chociażby dlatego, że korzystasz z przepisów kuchni Pana Kriszny. Poza tym, Twój mąż może Ci coś doradzić, podpowiedzieć.

      Amisho. Kocham góry, a szczególnie Rudawy Janowickie, które są jedyne w swoim rodzaju. Zapraszam Was Kochani do odwiedzenia Wałbrzycha i okolic. Dla każdego dobrego człowieka znajdzie się miejsce w naszym mieszkaniu.

      Stasiu na pewno przeczyta Twój komentarz i pozdrowienia, ponieważ jest stałym bywalcem mojej strony. Stanisław – święte i piękne imię. Masz w rodzinie dwóch Stanisławów, ja także miałem dziadka Stanisława.

      Serdecznie pozdrawiam Ciebie i całą Twoją Rodzinę. : )

      Myślę, że Rodzina już w komplecie. Oj, te mamy!

      Usuń
  4. Amisho!!!
    Dziękuję Ci za pozdrowienia na > Blogu mojego Serdecznego kolegi Edwarda… I też Serdecznie Pozdrawiam…
    Staś…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Stanisławie - dziękuję za pozdrowienia :). Zapomniałam dodać, że nie tylko mój tata i jego dziadek a mój pradziadek to byli Stanisławowie. Bo tata mojej mamy a mój dziadek też przecież był Stanisław. Nie poznałam go bo zmarł kiedy mama miała 12 lat... Co więcej do tego imienia - mój synek Aleksander ma w przedszkolu 2 ulubionych kolegów - Jurka i ... Stasia właśnie. A zatem to imię krąży obok mnie. Jest fajne i choć "stare" to jak widzisz teraz znów często się je nadaje chłopcom :).

      Usuń
  5. Panowie!

    Doprawdy piękna i przede wszystkim MĄDRA wyprawa! Godna pozazdroszczenia. :) Skorzystało i ciało i umysł. Dobry przykład dla wszystkich, którzy próbują za jednym szarpnięciem poruszyć dwie struny, aby nie tylko rozprostować kości, ale także doznać wielu głębokich, duchowych przeżyć. Sam pobyt w świątyni musiał wywrzeć niezapomniane wrażenia. Wspaniale!

    Na zdjęciach widać zimę w pełnej krasie. Oj, jak żałuję, że nie jestem teraz w górach, gdzie biała szata nabiera prawdziwie magicznego wyrazu.

    Cieszę się, że cało i zdrowo powróciliście do domów. :)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Rebeko.

    Dziękujemy za komentarz. Tym razem odpowiedzi udzielamy „w duecie”.

    Być może, kiedyś…. Będąc w naszych okolicach, nie przegapisz okazji i pojedziesz z nami do Czarnowa. Twoja, romantyczna dusza szuka miejsc niezwykłych, a takimi między innymi są obiekty sakralne, miejsca kultu. O każdej porze roku w Czarnowie jest pięknie, a już zima w górach (jak wiesz) jest niezwykła. Brnąc przez głęboki śnieg, nie czuje się zmęczenia ani zimna, co w miejskich warunkach byłoby trudne do zniesienia.

    Użyłaś pięknej „muzycznej” metafory, która „zabrzmiała” jak czysty akord.

    Tym razem w świątyni nie było tłoczno, ponieważ padający rano, tego dnia śnieg, skutecznie odstraszył niektórych bhaktów. Osobiście wolę, kiedy świątynia jest zapełniona, ponieważ jest okazja spotkać się, porozmawiać ze znajomymi. Z drugiej strony, mniejsza liczba osób w aśramie, jest korzystniejsza ze względu, nazwijmy – przestrzegania tzw. „higieny magicznej”. Przy okazji, poruszę tą kwestię, ponieważ wszyscy powinniśmy jej bezwzględnie przestrzegać

    Pozdrawiamy serdecznie i cieplutko. : ))

    Ez[o] i Staś

    OdpowiedzUsuń