piątek, 29 kwietnia 2011

Święta, święta, i...


Przez krótką chwilę zastanawiałem się nad sensem pisania tego artykułu. Wiem, że kiedy dotyka się tak delikatnej tkanki, jaką jest religia i związane z nią poboczne tematy, zaczynają we mnie rodzić się coraz większe wątpliwości. To, że w tej chwili stukam w klawiaturę, zaważyły pewne argumenty, że moja ,,literatura” jest słabo słyszalna, że nie wychodzi poza ,,opłotki mojego bloga”, a po drugie dotarło do mojej świadomości, że są to moje refleksje, do których każdy ma prawo, a stanowią one dla mnie coś w rodzaju notatnika, jest ,,ściągą”, która ma pomóc mi zrozumieć lepiej, meandry ludzkiego życia. Tak sobie głośno myślę, że moje wnuczki, nie mają takich dylematów i rozterek, jakie mnie dotykają, chociaż mój ,,wgląd” w życie jest znacznie bogatszy od tego jaki one posiadają. Nie znaczy to, że nasze wzajemne relacje są złe, wręcz odwrotnie – potrafimy rozmawiać ze sobą i to nadzwyczaj szczerze i otwarcie. Wiem, że warto słuchać młodszych od siebie, to właśnie oni wnoszą w życie powiew świeżości, innowacji. Wchodząc do lasu musimy pamiętać, żeby się w nim nie zagubić. Nie ma obawy, że pozostaniemy w nim na zawsze, ale istnieje wielkie ryzyko, że możemy wyjść z lasu bardzo daleko od swojego domu.

Jan Tadeusz Stanisławski, nieżyjący już satyryk, w cyklu ,,wykładów” radiowych z ,,mniemanologii stosowanej”, w latach 70, udowadniał ,,Wyższość świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”. Swoją tezę potrafił udowadniać w sposób żartobliwy, a jednocześnie bardzo przekonywujący, o czym mogli przekonać się jego radiowi słuchacze, do których ja także zaliczam się.

A teraz już całkiem serio. Większość z nas święta Wielkanocne, uważa za drugie w kolejności po świętach Bożego narodzenia. Ja należę do mniejszości. Akt zmartwychwstania, jest dla mnie zjawiskiem nadzwyczajnym, cudownym. Doskonale pamiętam ubieranie choinki, kiedy byłem dzieckiem, ale bardziej w pamięci utkwiły mi sceny z przygotowań do Wielkiej Nocy. Od rodziców i babci Marii, otrzymywałem wraz z dwójką braci ,,porcję” świątecznych nauk, które zapisały się w mojej pamięci do dnia dzisiejszego. Te szczególne rekolekcje odbywały się, co roku przed Wielkanocą.  Chwilami było to dla mnie dość nudne, niekiedy irytujące. Dochodziła do tego część ,,praktyczna”, która była bardziej interesująca. Pamiętam garnki wypełnione roztworami z łupin cebuli, buraka, a w nich duże ilości jaj, które barwiły się na różne kolory. Osobny rozdział stanowiło malowanie pisanek, którymi zajmowali się rodzice i babcia. Swoich sił próbowali moi bracia, ja natomiast pamiętam lepkie od kleju palce. Naklejałem na jaja różne wzorki powycinane z kolorowego papieru. Teraz po latach, z całą stanowczością stwierdzam, że był to rytuał, w którym uczestniczyli wszyscy członkowie rodziny. Wytwarzał się specyficzny, świąteczny nastrój, któremu towarzyszyły niezwykłe zapachy, trudne do opisania.  Każdy starał się, by jego ,,dzieło” było lepsze od innych, a w najgorszym wypadku, co najmniej równorzędne. Zdawałem sobie sprawę, że następna okazja powtórzy się za rok, stąd tak duże zaangażowanie w całe przedsięwzięcie. Koszyk ze święconką był dość pokaźny. Jego zawartość była bardzo bogata, obfitująca w różne artykuły, które trafiały na stół podczas śniadania w niedzielę wielkanocną. Pójście z nią do kościoła było obowiązkiem moim i braci, najczęściej w asyście Matki. Tyle retrospekcji.

Tak było, a jak jest obecnie?

Nie wiem jak to wygląda w tzw. ,,Polsce”.  Mogę jedynie powiedzieć jak to przebiega w Wałbrzychu, moim mieście, w mojej dzielnicy. Córki, będąc dziećmi próbowały swojej pisaniowej ,,twórczości”, ale wnuczki, niestety nie spróbowały jej w ogóle. Zdarzyło mi się iść do kościoła ze święconką. Chociaż jestem w dużej mierze człowiekiem tolerancyjnym, ale to, co w kościele zobaczyłem, usłyszałem, nie pozwoliło mi się skupić nad tym, co sprowadziło mnie do świątyni. Biegające i krzyczące w kościele dzieci, pozbawione jakiejkolwiek opieki rodzicielskiej, są dla mnie zjawiskiem niespotykanym i nie do przyjęcia. Niestety taki obrazek miał miejsce. Od tamtej pory, obowiązek pójścia do kościoła ze święconką, ciąży na mojej żonie. Zauważyłem, że w Wielką Sobotę z koszyczkami, podążają głównie osoby dorosłe. Na wsiach – jest odwrotnie. Kiedy jeżdżę rowerem widzę całe grupki dzieci idące do kościoła z pięknie przyozdobionymi koszyczkami.

Ranga i sposób przeżywania Świąt, moim zdaniem, ulega coraz większym zmianom, niestety na gorsze. Jajka, kurczaki, baranki, zajączki, są w większości domów, traktowane, bardziej, jako ozdoby na stołach, a mniej, jako symbole kojarzone ze zmartwychwstaniem, rodzeniem się nowego życia. Oczywiście, że podczas Świąt, aspekt duchowy, ma miejsce, ale coraz bardziej zaciera się na rzecz ucztowania, jedzenia, często w nadmiarze. A od czego są Święta? – Może ktoś zapytać. 

O samym dyngusie, naprawdę, trudno powiedzieć coś dobrego. Z samej tradycji, pozostała tylko woda, nic poza tym. Przepraszam za wyrażenie, gruby wyrostków z wiadrami, biegające po ulicach, którzy nie zważają na nikogo, po chamsku oblewają napotkanych przechodniów, często starszych ludzi. Nie ma to nic wspólnego z tradycją, a można to zakwalifikować, jedynie, jako przejaw bezczelności, chamstwa i generalny brak jakiegokolwiek wychowania. Oczywiście zdarzają się wśród dzieci, niewinne zabawy wzajemnego oblewania się wodą.

Zdaję sobie sprawę, że Świat nie stoi w miejscu, że Świat się rozwija, że zmieniają się obyczaje, że środki, jakich używamy podlegają modyfikacji. Rozumiem, że nowoczesność wkracza wszędzie, do naszych domów, zakładów a nawet do świątyń. Zamiast pieniądza ludzie używają plastikowego kartonika, ale plastikowe świąteczne ozdoby, według mnie, są kiczowatymi atrapami, które kojarzą mi się bardziej z jarmarkiem niż ze Świętami.   

Każdy ma prawo robić, co uważa dla siebie za słuszne, oczywiście mając na względzie istniejący porządek prawny, ale jest pewien próg, za którym jest sacrum, którego powinni przestrzegać wszyscy. Nie jest ważne czy jest to synagoga, meczet, zbór, cerkiew, czy świątynia katolicka. Wchodząc do świątyni stajemy się uczestnikami misterium, które ma tam miejsce. Wspomniane wcześniej, ,,głośne” zachowanie się dzieci w kościele, to skutek zaniedbań dziadków, którzy ich rodzicom nie przekazali podstawowych zasad, które obowiązują w świątyni. Niestety, część ludzi odwiedzają świątynie niejako z przyzwyczajenia. Dla innych jest to doskonała okazja by pochwalić się przed znajomymi nowym autem, którym podjeżdżają niemal przed same wejście do kościoła, zastawiając przejścia na chodniku. Trochę jest to śmieszne, trochę smutne. Pocieszające jest to, że są oni w zdecydowanej mniejszości.

Na marginesie, dodam, że Święta spędziłem w gronie rodzinnym, w spokoju, wykorzystując czas, między innymi, na spacery ze swoim najwierniejszym przyjacielem. Był to dla mnie czas głębokiej refleksji, po tym, co przyniosły dni przedświąteczne.

Z kronikarskiego obowiązku podam, że w piątek byłem świadkiem wydarzania, które zapamiętam na długo.  Widziałem starszego mężczyznę, który stał na ciałem swojego pieska, który zakończył żywot na spacerze. Ponadto wieczorem, okazało się, że przygotowany przeze mnie materiał, który miałem wysłać do jednej z gazet, gdzieś w komputerze zawieruszył się. Myślałem, że będę musiał go odtwarzać od początku. Jednak los okazał się dla mnie łaskawy. Sobotnia, moja karta dnia – Zmartwychwstanie, podpowiedziała mi, że jednak mam go szukać w komputerze. Znalazł się na zewnętrznym dysku, cały i gotowy do wysyłki. Sinusoida spadła do absolutnego minimum. Otrzymałem wiadomość, która ,,ścięła mnie z nóg”. Człowiek, którego uważałem za mojego przyjaciela, okazał się osobą okrutną dla własnej piętnastoletniej córki. Kazał się Jej wynieść z domu do babci. Stało się to za namową jego przyjaciółki. Straciłem do niego zaufanie. Jeszcze doszła do tego ,,internetowa” niezbyt przyjemna dla mnie niespodzianka,  której  się w ogóle nie spodziewałem. Czy aby nie za wiele wszystkiego naraz?  

Ale podtrzymują mnie na duchu, dodają sił, słowa Seneki, który powiedział:

Człowiek jest rzeczą świętą dla człowieka.  

Ez[o]