wtorek, 17 kwietnia 2012

Porządki, porządki ...


Po kilkunastu dniach przerwy ponownie zabieram głos. Najpierw były przygotowania do Świąt, później już samo Święto Wielkiej Nocy, które teoretycznie jest uznawane za najważniejsze ze wszystkich świąt obchodzonych przez wiernych w kościele katolickim. Według sondaży, jakich przeprowadza się wiele, wynika, że Polakom Wielkanoc kojarzy się z barankiem, pisankami i święconką, a dopiero gdzieś na końcu znalazły się doznania duchowe – czas refleksji, zadumy, które są istotą tego Święta. Z sondaży wynika, że tradycja i przyzwyczajenie to główne powody świętowania. Oczywiście jest pewna, będąca w mniejszości grupa wiernych, dla których Wielkanoc jest wielką duchową ucztą.

Podziwiam i doceniam trud kobiet, które przez cały tydzień poprzedzający Wielkanoc, sprzątają mieszkanie, zaglądają w każdy zakamarek by nie zostawić w nim odrobiny kurzu. Dochodzi do tego obowiązkowe mycie okien i zmiana firan. Tak przez cały tydzień, a może jeszcze dłużej. Później, przeważnie dwa dni siedzenia przy suto zastawionym stole. Chociaż od pewnego czasu „idzie ku lepszemu” – coraz więcej ludzi wykorzystuje czas świąteczny na długie spacery z plecakiem, czy też wyjazdy całą rodziną na wypoczynek do innych miejscowości.

Po Świętach przyszedł czas na mnie. Jesień i wiosna to okres, kiedy obok przeglądu i konserwacji roweru, robię gruntowne porządki w pomieszczeniu gospodarczym oraz przeglądam szafy, półki i wszystkie szuflady. Wiem, że jest to zajęcie dość banalne, któremu być może nie powinienem poświęcać czasu i zaprzątać umysły innych ludzi. Niby tak, ale… Jesień. Czas na… kasztany, to tytuł posta, w którym jak sam tytuł wskazuje, pisałem o kasztanach, których przez całą zimę było pełno w moim mieszkaniu. Zdarzało się, że podczas zdejmowania książek z półki w środku nocy, wypadały one na podłogę, co nie było zbyt przyjemne dla domowników, którzy akurat spali. Nadszedł czas by się z kasztanami pożegnać. Ktoś mógłby powiedzieć, że można się pożegnać z kimś, ale nie z kasztanami. Być może, ale mój punkt widzenia jest inny, który postaram się przedstawić w kilku zdaniach. Podobnie jak wiele osób, także ja, od wielu lat korzystam z leczniczych dobrodziejstw, jakie posiadają kasztany. Zdążyłem do nich przekonać dwójkę znajomych, którzy jesienią wybrali się ze mną na kasztanowe szaleństwo. Wspomniałem przed chwilą, „zdrowotna misja” kasztanów się skończyła. Zebrałem je wszystkie i zaniosłem tam, skąd je wziąłem – powróciły na swoje miejsce. Nadszedł czas podziękowania Matce Naturze, że była dla mnie hojna i łaskawa. Dzięki tym kasztanom włożonym do schowka na pościel w sofie, osłabiłem działanie dwóch dość silnych cieków wodnych, które płyną pod moim mieszkaniem. Ponadto wszechobecne kasztany przyczyniły się do tego, że przez całą zimę mieszkanie było energetycznie bardziej czyste. Dodatkowym argumentem, który skłonił mnie do oddania kasztanów Naturze, był Kasztanowy Ludzik – Franek, którego „stworzyłem”, który całą zimę przebywał w kuchni na szafce. Niestety jego „bajkowe” życie dobiegło końca. Pomarszczył się, pokrzywił – jednym słowem – mocno zestarzał się. Spoczął z kasztanami pod jednym z drzew w alei kasztanowej na obrzeżach miasta. Być może wszystko, co do tej pory napisałem jest banalne, a nawet śmieszne, wręcz groteskowe.  

Teraz postaram się rozwiać wątpliwości największych sceptyków, którzy być może, w najlepszym przypadku uważają mnie za dziwaka. Przed chwilą pisałem o dobroczynnym (leczniczym) działaniu kasztanów i z pozoru dziwnym moim zachowaniu, kiedy postanowiłem oddać je Naturze. Z ezoterycznego punktu widzenia kasztany (między innymi) oczyszczają pomieszczenia z negatywnych wibracji, łagodzą skutki cieków wodnych itp. o czym zresztą pisałem przed chwilą. Zbierają całe „zło”, stając się mini akumulatorami. Nie trzeba być radiestetą, czy naukowcem, ale wystarczy, że na lekcjach fizyki słuchało się belfra, by zrozumieć, że nagromadzona (skumulowana) energia musi kiedyś być oddana. Właśnie, dlatego kasztany zaniosłem w to, a nie inne miejsce, gdzie negatywna energia została „uziemiona” – przekazana żywiołowi Ziemi, a kasztany za jakiś czas staną się nawozem dla drzewa, pod którym zostały położone. Druga sprawa, myślę, że jeszcze ważniejsza, to wspomniany Ludzik, który został przeze mnie „stworzony” w określonym celu. Dla dziecka, które w szkole na zajęciach plastycznych robi z kasztanów ludzika, jest to głównie zabawa, wyrabianie zdolności manualnych i pobudzenie „bajkowej” wyobraźni. Mój Ludzik, powstał – „stworzyłem” go w określonym celu, nie dla zabawy, ale głównie dla działań magicznych. Chociaż muszę przyznać, że Jego „tworzenie” sprawiło mi wiele radości, przywołało retrospekcje z dziecinnych lat. Ponadto Ludzik spodobał się Kochanym Internautom, który odwiedzają moją stronę, czego dali wyraz pisząc wówczas pochlebne komentarze. Każdy, kto na poważnie zajmuje się magią wie, że mój Ludzik to nic innego jak typowy volt.

Niewtajemniczonym, przynajmniej w kilku zdaniach postaram się go przybliżyć. Nazwa volt pochodzi z łaciny, vultus – twarz, oblicze. Jest to mała figurka wykonana własnoręcznie z naturalnego materiału, którym, w moim przypadku były kasztany, patyczki i owoce jarzębiny. Volt jest uosobieniem konkretnej osoby. Volt jest przekaźnikiem, który tworzy kanał energetyczny między operatorem a daną osobą, na którą mają być skierowane działania magiczne, którym towarzyszą pewne rytuały. Oczywiście do tej „magicznej operacji” trzeba mieć odpowiednie przygotowanie, które nie jest trudne, ale należy wykonywać je dokładnie i z powagą. Reczą najważniejszą w obchodzeniu się z voltem jest to, że jego użycie nigdy nie powinno być skierowane przeciwko drugiej osobie, o czym doskonale wiedzą osoby zajmujące się magią. O ludziach, którzy wykorzystują działania magiczne przeciwko drugiej osobie, mówi się, że uprawiają czarną magię. Osobiście nie rozgraniczam magii na czarną i białą. Uważam, że magia jest jedna i może być użyta przeciwko komuś lub czemuś, bądź może służyć, jako wspaniałe narzędzie do niesienia pomocy sobie lub innym ludziom.  W tej chwili przypomniałem sobie scenę, jaka pojawia się dość często na filmach kryminalnych, kiedy osoba wbija szpilki w lalkę, która symbolizuje osobę, której chce ona zadać ból. Jest to przykład pseudo-volta i użycie go do niegodziwych celów.

Mój Ludzik [volt] został wykonany w szlachetnym celu i spełnił swoje zadanie, z czego jestem zadowolony. Zapewniam wszystkich, którym się On spodobał, że potraktowałem go poważnie i znalazł się w odpowiednim, godnym dla Niego miejscu, o czym wcześniej wspomniałem.

Schodzę na ziemię, by za chwilę ponownie wrócić do szeroko pojętej ezoteryki. Od jesieni do tej pory, przez te kilka miesięcy nagromadziło się w moim otoczeniu wiele niepotrzebnych rzeczy. Czyszczenie, porządkowanie zajęło mi „bite” dwa dni. Nie będę wymieniał zawartości moich szuflad i pomieszczenia gospodarczego, ponieważ każdy zna to z autopsji. Bezmyślne niszczenie zbędnych, niepotrzebnych rzeczy jest grzechem. To, co dla nas jest niepotrzebne, dla kogoś może okazać się „skarbem”, którego szuka. Po generalnym sprzątaniu jest nam lżej, odczuwamy ulgę jesteśmy odprężeni, mimo, że pozostawiliśmy jeszcze trochę zbędnych rzeczy. Zbieranie niepotrzebnych rzeczy zaśmieca naszą prawą półkulę, która niczym twardy dysk w komputerze zapisuje wszystkie dane. Często ludzie tłumaczą, że nie myślą o tym, co mają złożone w lamusię. Tak, to prawda, ale nie zmienia to faktu, że mózg jest zaśmiecony. Niewidzialne nici łączą naszą prawą półkulę z każdą najdrobniejszą rzeczą, jaką zgromadziliśmy [od słowa – gromada, duża ilość] wokół siebie. Zapewnie każdy zna przygody Guliwera, który znalazł się wśród liliputów, którzy skutecznie go unieruchomili wiążąc go cienkimi nitkami. Scenka ta dość często jest przywoływana przez ezoteryków, by uświadomić, jaki wpływ na nas mają gromadzone w nadmiarze energie, czy „zaśmiecanie” mózgu. Ja taką sytuację nazywam „niemocą Guliwera”.

Sprzątanie wykracza daleko poza przysłowiowe „cztery ściany”. Mogą coś na ten temat powiedzieć posiadacze działek ogrodniczych, pszczelarze, sadownicy i inni. Tu nasuwa się pewna refleksja. Ci często pogardzani kloszardzi i inni szukający „skarbów” na śmietnikach, przyczyniają się do „odświecania” naszych miast, chociaż robią to często zbyt hałaśliwie – gniotą nocami aluminiowe puszki, zakłócając tym samym ciszę nocną. W świecie fauny też są „czyściciele”, których obecność jest niezbędna dla zachowania biologicznej równowagi.   

Każdy z nas jest Mikrokosmosem – cząstką, która znajduje odbicie w Makrokosmosie i odwrotnie. Szkoda, że niektórzy ludzie o tym nie wiedzą. Bałagan na balkonie, zachwaszczona działka, wyrzucone śmieci w środku lasu, wydają się mało znaczące w skali mikro. Kiedy sprzątam odchody po Heliosie, większość miłośników „czworonogów” patrzy na mnie jak na chorego psychicznie. Czuję na sobie wzrok wszystkich ludzi, na co nie zwracam uwagi. W samej tylko Warszawie w ciągu jednej doby psy „pozostawiają” na trawnikach, o ile mnie pamięć nie myli, kilkanaście ton odchodów! W skali makro nasza Planeta – Ziemia jest wielkim śmietnikiem. Może się narażam ekologom, ale powiem, że akcje typu „sprzątanie świata”, to syzyfowa praca.

Na zakończenie kilka zdań na temat „czyszczenia” nie naszego grzesznego ciała, które pozostawiam w spokoju, a raczej naszych ciał subtelnych, o których ludzie zapominają, zaniedbują je, co w konsekwencji prowadzi do choroby całego organizmu. Osobiście, nie wyobrażam sobie osoby zajmującej się na poważnie ezoteryką (magią, Tarotem, astrologią, Kabałą itp.), która nie dba o swoją „higienę wewnętrzną”. Najbardziej narażeni na zanieczyszczenia są ci, którzy pracują z klientem. Zbierają na siebie wiele złych energii, które wchłaniają niczym gąbka wodę. Nie wszyscy wiedzą, że osoby te, nie są w stanie sami „oczyścić się”, dlatego korzystają z pomocy, nazwijmy – innych specjalistów. Na marginesie dodam, że wszyscy – bez wyjątku, którzy zdecydowali się zgłębiać nauki tajemne, muszą podporządkować się pewnym rygorom, z którymi nie wszyscy sobie radzą. Być może, dlatego (prawdziwych) ezoteryków nie jest zbyt wielu. Siebie do tego grona nie zaliczam, chociaż stoję w przedpokoju i czekam, aż mnie zaproszą do środka. Nie będę wymieniał wszystkich „rygorów”, ale warto przypomnieć najważniejsze: otwartość umysłu, tolerancja, samokrytycyzm, umiejętność słuchania. Jest jedna poważna wada, której trudno się pozbyć i która jest zaporą nie do przejścia, by zgłębiać nauki tajemne, to – zawiść, która ma różne oblicza. Osoby z tą wadą nie są w stanie „wewnętrznie” oczyścić się. Ich negatywne wibracje są przez inne osoby wyczuwane na odległość. 


Tym, oto mało przyjemnym (dla pewnych osób) stwierdzeniom kończę tego posta. Mam nadzieję, że osoba wysypująca kasztany pod drzewem nie będzie pytana o to, dlaczego to robi. Takie pytanie zadał mi mężczyzna spacerujący z pieskiem, na które odpowiedziałem: „Oddaję to, co podarowała mi Matka Natura”.   

Filmik pochodzi z You Tube - "Rozmowy z dziećmi - odcinek 3 - Sprzątanie świata".


Ez[o] 

środa, 4 kwietnia 2012

Victorian Romantic Tarot [14]


ŚMIERĆ

Szlachetny synu!
Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywają śmiercią,
i stoisz w jej obliczu. Dlatego myśli twoje niech będą takie:
„Ach, skoro przyszedł na mnie czas śmierci i stoję w jej obliczu,
to wobec tej mojej śmierci umysł swój napełniam jedynie miłością,
współczuciem i Myślą o Oświeceniu (…).
                                                  [fragment z Tybetańskiej Księgi Umarłych]  

Archetyp: Śmierć.
Określenie: Śmierć: 1) biologia, medycyna, Kres życia osobnika żywego wskutek definitywnego i nieodwracalnego ustania pracy podstawowych dla integralności organizmu narządów i tkanek. 2) filozofia, Śmierć stanowi przedmiot rozważań filozoficznych – tanatologii, formułuje tezy o sensie końca życia oraz docieka kształtów tego, co czeka osobę po śmierci biologicznej. 3) religioznawstwo. W religiach świata śmierć, jako ostateczne zdarzenie w życiu człowieka jest kluczowym zagadnieniem doktrynalnym. W judaizmie człowiek został stworzony do życia w przyjaźni z Jahve, jednak wskutek grzechu pychy nieposłuszeństwa uległ śmierci, ma ona charakter kary moralnej; na pewno nie oznacza końca życia, jest bowiem porównywana do snu; wg Starego Testamentu ludzkie istnienie po śmierci jest zredukowane do cienia Szeolu (otchłań); od zła śmierci ma wybawić oczekiwany Mesjasz-Król; Panem życia i śmierci jest Jahve; wg judaizmu być umarłym nigdy nie oznacza nie być, lecz nie żyć; dopiero 2 Księga Machabejska ze Starego Testamentu (I w. p.n.e.) zaczęła głosić wiarę w zmartwychwstanie; według tekstów rabinicznych z I w. naszej ery śmierć oznacza oddzielenie człowieka od Boga, nie jest jednak postrzegana jako kara, jak w judaizmie wcześniejszym; głoszony przez Stary Testament pogląd na człowieka jako całość nie sprzyjał pojmowaniu śmierci jako odłączenia duszy (ducha) od ciała; idea dualizmu duszy i ciała pojawiła się dopiero w księgach mądrościowych Starego Testamentu pod wpływem hellenizmu. 
Powszechna Encyklopedia PWN.

Śmierć (łac. mors, exitus letalis) – stan charakteryzujący się ustaniem oznak życia, spowodowany nieodwracalnym zachwianiem równowagi funkcjonalnej i załamaniem wewnętrznej organizacji ustroju.
Wikipedia


Zamieściłem dwa objaśnienia hasła, ze względu na jego niezwykłość. Śmierć, jako zjawisko wzbudza wiele emocji, być może, dlatego dość często jest pomijana milczeniem. Paradoksalnie, to, od czego uciekamy, o czym nie chcemy myśleć, podąża za nami niczym cień, od którego nie sposób się uwolnić, podobnie jest ze Śmiercią. Uczestnictwo w pogrzebach, jest przypomnieniem nam wszystkim, że kiedyś będziemy musieli stanąć „oko w oko” ze śmiercią, od której NIKT się nie wykupi – jednymi słowy – totalna demokracja.


Powyżej zestawiłem obok siebie dwa zdjęcia. Pierwszym jest obraz wielkiego mistrza Dürer’a - Rycerz, śmierć i diabeł, a obok niego Trzynasty Wielki Arkan z talii Rider Waite’a. Podobieństwo tych dwóch obrazów jest aż nadto widoczne. Jest między nimi bardzo istotny szczegół, którego trudno nie zauważyć. Śmierć na obrazie Dürer’a przemieszcza się w lewą stronę, natomiast „tarotowa” w prawą, a dlaczego? Warto się nad tym zastanowić. 

Przyjrzyjmy się karcie po lewej stronie – ŚMIERCI z Tarota Wiktoriańskiego. Jednego jestem pewien – nie chciałbym znaleźć się w „towarzystwie” widocznych tu osób, którym przyszło stanąć „oko w oko” ze śmiercią, chociaż kiedyś znajdę się w podobnej sytuacji. Część postaci jest dynamiczna – w ruchu, część zastygła w bezruchu – ze strachu, który sparaliżował je widok Pani z Kosą. Widoczne tu postaci są w różnym wielu – poczynając od małego dziecka, poprzez kochanków, a skończywszy na starcach, co znaczy, że Śmierć jest bezwzględna, nie oszczędza nikogo, nie patrzy w metryki urodzenia. Ciekawe jest to, że młodzi, którym przyszło skonfrontować się ze Śmiercią są niezwykle spokojni, a dziecko nieświadome sytuacji – podniosło w górę rączki, niejako na przywitanie. Młody mężczyzna, prawą ręką obejmuje kobietę, w lewej trzyma czaszkę, przyozdobioną laurowym wieńcem. Są oni nadzy. Scena żywcem wzięta z Hamleta Szekspira. Za ich plecami widać postać ze skrzydłami, która być może jest ich przewodnikiem, opiekunem, a może jest to „upadły anioł”, który dzieli los pozostałych ludzi. Jakże inne jest zachowanie postaci widocznych po lewej stronie. W panicznym strachu, odwrócili się plecami do Śmierci, zamknęli oczy, by Jej nie widzieć. Są oni starzy, niedołężni, skryci w swoich nędznych ubraniach. To oni powinni być przygotowani na Śmierć, która ma uwolnić ich od biedy, a jednak - paradoksalnie, nie chcą opuszczać Tego Świata. Ktoś próbuje przekupić Śmierć - widać wzniesioną do góry rękę, a w niej woreczek z kosztownościami. Na tle błękitnego, trochę „przybrudzonego” nieba widać główną Bohaterkę tej sceny. Jej wątła postać, powiewająca na wietrze z kosą w prawej ręce – nieodłącznym atrybutem, robi niesamowite wrażenie. Oczywiście, w tej scenie jest wiele symboliki, którą należy szczegółowo analizować, by zrozumieć znaczenie tej karty.

Śmierć – karta Tarota, w rozkładach ma niezliczoną ilość znaczeń, często bardzo korzystnych dla pytającego. W przemyśleniach skupię się na jednym aspekcie – Śmierci, jako zjawisku, którego doświadcza każdy człowiek z chwilą ustania pracy serca, kiedy następuje oddzielenie nieśmiertelnej duszy od grzesznego (fizycznego) ciała.  

Przemyślenia. Zadaję tylko, a może aż dwa pytania związane ze Śmiercią. Na pierwsze postaram się odpowiedzieć dość krótko, natomiast przy drugim zatrzymam się znacznie dłużej. Co dzieje się z nami po Śmierci? W pytaniu nie chodzi o materię, biologię ciała ludzkiego, które ulega rozkładowi, lecz o duszę, która jest nieśmiertelna. Tu do głosu dochodzi religia, a właściwie wiele religii, z których każda ma gotową odpowiedź na zadane pytanie. Najmniej wiarygodnie brzmią słowa księży katolickich, którzy straszą swoje „owieczki”, poczynając od małych dzieciach a kończąc na starcach, żeby wystrzegali się grzechu, ponieważ czeka na nich piekło z diabłami i kotłami wypełnionymi gorącą smołą. Ci, którzy mniej grzeszyli, mogą liczyć na pobyt w niebie, gdzie panuje spokój, błogość i przebywanie w towarzystwie aniołów. Coś mi się wydaje, że księża grożący palcem i straszący piekłem, sami nie wierzą w prawdziwość przestróg, ponieważ sami zapominają, czym jest grzech. Tak naprawdę, to nikt, poza Bogiem nie wie, co jest „po tamtej stronie”, którą niektórzy nazywają lustrem. Kilka razy zdarzyło mi się, że we śnie spotkałem osoby już nieżyjące. Rozmawiałem z nimi na różne tematy, ale za każdym razem, kiedy spytałem „jak ci tam jest”, znikały - rozpływały się z dziwnym uśmiechem na ustach. Zrozumiałem, że moje natręctwo było nie na miejscu, dlatego postanowiłem, że więcej nie będę zadawał „zmarłym” tego rodzaju pytań.
Czy jesteśmy przygotowani „na spotkanie” ze Śmiercią?  W życiu codziennym przygotowania najczęściej kojarzą się z czymś przyjemnym, chociażby ze zbliżającym się urlopem, wyjazdem na wczasy, myślą, że będziemy odpoczywać, zażywać morskiej kąpieli. Kiedy pomyślimy o przygotowaniach, które mają doprowadzić do spotkania ze Śmiercią, wówczas jest mniej komfortowo – czujemy dreszczyk emocji, strachu, by nie powiedzieć – lęku. Tylko szaleniec bądź osoba chora psychicznie powie, że Śmierci się nie boi. Mówi się, że strach ma wielkie oczy, co w tym konkretnym wypadku nabiera szczególnego znaczenia. Posłużę się krótkim opowiadaniem, jakie umieścił Flavio Anusz w swojej książce „Tarot – droga adepta”, które ukazuje skutki jakie niesie strach przed Śmiercią.

Zaraza była w drodze do Damaszku i przemknęła obok karawany wodza na pustyni.
     – Dokąd pędzisz? – zapytał wódz.
     – Do Damaszku. Mam zamiar zabrać tysiąc istnień.
W drodze powrotnej z Damaszku Zaraza znowu mijała karawanę. Wódz powiedział:
     – Zabrałaś pięćdziesiąt tysięcy istnień, a nie tysiąc.
     – Nie – rzekła Zaraza – Ja wzięłam tysiąc. To strach i lęk zabrały resztę.

Młodzi ludzie nie „zaprzątną sobie głowy” Śmiercią, która dla nich jest czymś abstrakcyjnym, czymś, co jest odległe w czasie. Wielkie plany życiowe - kariera, dom, samochód, założenie rodziny, wychowanie dzieci – to wszystko priorytety, do których dążą, i słusznie. Niepostrzeżenie przychodzi czas, który ezoterycy nazywają „kryzysem wieku średniego”. To czas, kiedy okazuje się, że dzieci opuściły dom rodzinny, mieszkanie jest wyposażone w luksusowe dobra, nowy samochód stoi w garażu i wówczas większość ludzi (głównie mężczyzn), zadaje sobie życiowe pytanie: Mam wszystko, do czego dążyłem, jaki jest sens dalszego życia”? Jest to trudny okres, w którym człowiek przypomina sobie o Śmierci, która zbliża się do niego, coraz większymi krokami. Jest to czas refleksji, rozrachunku z przeszłością, robienia bilansu życia, który ja nazywam „zmierzchem dnia”, bądź inni nazywają go „jesienią życia”. Znam to z autopsji – przebywam na Ziemi sześćdziesiąt siedem lat. Wiele osób będących w moim wieku ogarnia apatia, niektórych dręczą myśli, że Śmierć jest tuż, obok, że lada chwila kiwnie palcem i zabierze ich ze sobą. Wśród moich znajomych znaleźli się tacy, co przyjęli bierną postawę, która okazała się dla nich zgubna w dosłownym tego słowa znaczeniu. Większość starszych ludzi unika rozmów o  Śmierci, a ci, którzy już się odważą – mówią o Niej zdawkowo, niezbyt chętnie.
Kiedyś, przed laty, kiedy tajniki Tarota, astrologii, czy innych dziedzin tzw. nauk tajemnych (ezoteryki) były mi obce, Śmierć napawała mnie lękiem. A jak jest teraz?  Nim odpowiem na to pytane, przytoczę zdanie, jakie usłyszałem z ust mnicha - wyznawcy Pana Kriszny. Powiedział, że oczekuje on na śmierć trzydzieści lat, tzn. od urodzenia. Chociaż jego filozofia dotycząca Śmierci jest inna niż moja, ale kiedy przemyślałem jego słowa, - „wziąłem je sobie do serca”, uznałem, że „coś w tym jest”. Tak naprawdę z chwilą urodzenia, zaczynamy zbliżać się do Śmierci. Zegar zaczyna odmierzać czas, jaki pozostał nam do przebywania, tu na Ziemi - z rodziną, znajomymi, przyjaciółmi. Średni „limit”, który przysługuje człowiekowi, by pozałatwiać wszystkie ziemskie i duchowe sprawy, to około 650 tysięcy godzin. Długość życia nie jest najważniejsza, lecz jego intensywność i dokonania. Przed Śmiercią nie odczuwam typowego strachu, który towarzyszy w traumatycznych sytuacjach, a raczej lekkie podniecenie, po trosze ciekawość, co jest za tą kurtyną, czy po drugiej stronie lustra – jak określają inni. Wiarę w reinkarnację - wcielenia nieśmiertelnej duszy, nie traktuję, jako kolejnej przygody, którą przyjdzie mi przeżyć tu, na Ziemi. Rozpatruję ją w kategoriach  – jako kolejny, wyższy stopień rozwoju duchowego. Jestem przekonany, że to właśnie ezoteryka sprawiła, że mój stosunek do Śmierci zmienił się radykalnie. Okres życia, który obecnie przeżywam, nazywam okresem Eremity, który zrozumiał sens swojego życia i jest przygotowany na odejście w „inne przestrzenie”, co nie oznacza, że przyjąłem bierną postawę. Wręcz przeciwnie. Każdy dzień, każdą godzinę życia traktuję, jako niezwykły dar. Jestem aktywny umysłowo i fizycznie – jeżdżę na rowerze, chodzę na długie spacery z najwierniejszym przyjacielem (Heliosem), nie zapominam o „treningu” szarych komórek. Pamiętajmy, że narząd nieużywany zanika.  
Nie traktuję tych przemyśleń jako rozliczenia się z życiem. Jest to dla mnie chwila refleksji i potwierdzenie, że Śmierć, ta pisana przez duże „S” jest gdzieś obok mnie. Mam wiele planów, które chciałbym jeszcze zrealizować, dlatego myślę, że Dobry Bóg spojrzy na mnie łaskawie i przyzna mi dodatkowy limit czasu, chociażby, dlatego, bym w następnym wcieleniu kontynuował między innymi zgłębianie Mistycznej Kabały. Często na karcie trzynastego Wielkiego Arkanu Tarota, możemy zobaczyć wymowny symbol – czaszkę, dlatego pozwalam sobie te (osobiste) przemyślenia zakończyć cytatem z „Hamleta”: „Reszta jest milczeniem”

Temat Śmierci jest niezwykle rozległy, tajemniczy – pełen niewiadomych, których ogarnąć nie sposób. W tym miejscu należałoby zadać pytanie, czy młodzi ludzie udający się z „pokojową misją” (?!) do objętych wojną rejonów, są przygotowani na spotkanie ze Śmiercią? Mam poważne wątpliwości. Ich decyzje o wyjeździe, to najczęściej chęć szybkiego zarobienia dość sporych pieniędzy. Przeważnie nie liczą się z tym, że na ich psychice pozostanie skaza, której nie będą mogli wymazać do końca życia. 


Ostatnio, miałem okazję obejrzeć miejsce „ostatniego spoczynku” - nagrobek, który „za żywota” przygotował Kolega dla siebie i dla swojej Żony. Podczas rozmowy z Nim, utwierdziłem się w przekonaniu, że jest przygotowany na przyjęcie Pani z Kosą, co nie znaczy, że oczekuje Jej z utęsknieniem, wręcz odwrotnie – żyje aktywnie, jest nastawiony optymistycznie do życia, podobnie jak Jego Żona. Posiadają w sobie duży potencjał sił witalnych, których mogą pozazdrościć Im młodzi ludzie. 


Kopalnią wiedzy o śmierci, jest pozostawiona spuścizna po zmarłym w Zurychu, w roku 1961, Carl’u Gustav’ie Jung’u – wybitnym szwajcarskim psychologu, który był twórcą „Psychologii Głębi” oraz wprowadził pojęcie tzw. „nieświadomości zbiorowej”, które stały się fundamentami wiedzy ezoterycznej. Gustav Jung moment „przejścia na drugą stronę”, jako przeżycie porównał do orgazmu, jaki towarzyszy podczas stosunku płciowego. O Śmierci powiedział między innymi: Zaakceptowanie faktu, że kiedyś cię nie będzie jest rodzajem zwycięstwa nad czasem. (…) Już od średniowiecza wiadomo, że żywym jest ten, kto przygotowany jest na śmierć”.

Nietrudno zauważyć, że w tym poscie zamieściłem dużo cytatów, które mają uświadomić, a w konsekwencji być może oswoić czytającego ze… Śmiercią, chociaż jest to niezwykle trudne zadanie. Zacząłem tego posta cytatem i nim zakończę. Jest to cytat z książki o wymownym tytule „Prorok”, którą napisał Khalil Gibran. Cytat ten zamieścił Flavio Anusz w książce „Tarot – droga adepta”.

„Chcemy teraz zapytać cię o śmierć.
A on rzekł: chcesz poznać tajemnicę śmierci, lecz jakże możesz ją odkryć, jeśli się nie zagłębisz w samo serce życia? Puchacz, co ma oczy do nocy nawykłe, ślepe w dzień, tajemnicy światła nie jest  zdolny odkryć. Jeśli naprawdę chcecie ducha śmierci ujrzeć, tedy na całość życia serca wasze otworzycie szeroko. Jednym bowiem są życie i śmierć, jako jednym jest rzeka i morze.
W głębiach waszych nadziei i pragnień milcząca wiedza o zaświatach się tai, a serce wasze jak ziarno drzemiące pod śniegiem, marzy o wiośnie. Ufajcie marzeniom, w nich bowiem ukryta jest brama wieczności. Wasz strach przed śmiercią jest jak drżenie pasterza stojącego przed majestatem króla, który mu za chwilę rękę na ramieniu położy, zaszczyt mu czyniąc. Lecz głębiej niźli drżenie – czyż to nie radość pasterza przenika, iż wkrótce królewski będzie nosił znak, choć w pierwszej chwili bardziej czuje lęk?
Czymże bowiem jest umrzeć, jak nie stanąć nagim w wichrze i roztopić się w słońcu? Czym ostatnie wydać tchnienie, jak nie wyzwolić tchnienie życia z niespokojnych rytmów, by wzniosło się i rozszerzyło, i Boga bez przeszkód już szukało? Będziesz mógł śpiewać naprawdę, gdy z rzeki milczenia napijesz się wód. A wspinać się zaczniesz prawdziwie, gdy na szczycie staniesz. Gdy ziemia więc twego ciała zażąda, ty wówczas w prawdziwy pójdziesz tan”  

Ez[o]