środa, 31 sierpnia 2011

Victorian Romantic Tarot [7]


KOCHANKOWIE


Archetyp:  Amor.
Określenia: Kochankowie – para dwojga ludzi, najczęściej kobiety i mężczyzny, których łączą wzajemne więzy uczuciowe i emocjonalne. Rzadziej (uznawany przez społeczeństwa tolerancyjne) związek dwojga ludzi tej samej płci: mężczyzny z mężczyzną - zwany związkiem gejowskim; bądź kobiety z kobietą - określanym, jako związek lesbijski. 

Ponieważ w żadnym z dostępnych mi źródeł, nie znalazłem objaśnienia wyrazu Kochankowie, zdecydowałem się na własną jego interpretację. Prawdopodobnie jest ono obarczone różnymi błędami, dlatego każdemu, kto w sposób merytoryczny dokona korekty – poprawi je, będę niezmiernie wdzięczny.   


Szósty Wielki Arkan Tarota odbieramy wyjątkowo ciepło, sympatycznie, osobiście nazywam go Arkanem Świata Zmysłów.  Wielokrotnie zdarzyło mi się spotkać osoby, które Arkan ten oprócz podstawowego znaczenia – przesłania, kojarzyły także z seksem, co wydaje mi się trochę dziwne. Będzie okazja o tym powiedzieć podczas omawiania Piętnastego Wielkiego Arkanu – Diabła. Kiedy umownie potraktujemy Wielkie Arkana Tarota jako życiową drogę, którą przemierza Wędrowiec (Głupiec), wówczas Arkan Kochankowie kończący pewien ważny etap w jego życiu. Każdy z nas, doskonale wie, czym jest dzieciństwo, z którym wiążą się różne skojarzenia. To także okres, kiedy jesteśmy zmuszeni do życia w symbiozie z rodziną, która niejako wymusza na nas pewne zachowania, a tym samym - ograniczenia, którym się podporządkowujemy. Jest to bardzo ważny okres, którego priorytetem jest nasze wychowanie, w którym rodzice pełnią najważniejszą rolę.

Kończący się jeden etap, jest początkiem następnego, z czym muszą wszyscy się pogodzić. Nie sposób pominąć milczeniem pewnej kwestii. Zdarza się, że któryś z rodziców nie chce przyjąć do wiadomości, że jego kochane dziecko (córka, syn) poznało osobę, w której chce ulokować swoje uczucia, co najczęściej wiąże się z opuszczeniem domu rodzinnego, bądź z przyjęciem tej osoby pod „rodzinny dach”. 

Jeśli w tym okresie Wędrowiec nie zdecyduje się na radykalne działanie – odcięcie „pępowiny” łączącej go z rodziną, może to zaważyć na jego dalszym życiu. Na ten temat można napisać odrębnego posta, który ukaże sytuację, kiedy rodzice traktują dzieci jak swoją własność, jak przedmiot, z którym mogą robić, co im się spodoba. Jest to sytuacja, z którą spotykamy się w życiu codziennym dość często i jest ona dramatyczna dla obydwu stron. Wiem, że podjęcie każdej decyzji powinno być przemyślane, ale w tym przypadku, biologia niejako jest suflerem, który podpowiada: nie bój się, idź śmiało, życie przed tobą!

Kiedy popatrzymy na kartę Kochanków, nikt nie może mieć najmniejszych wątpliwości, że Arkan ten traktuje o podjęciu decyzji dwojga ludzi (pary), którzy kochają się, którzy pragną być razem. W Tarocie Wiktoriańskim, czas i miejsce, w którym ich spotykamy, są podobne do tego z Trzeciego Wielkiego Arkanu – Władczyni. W obydwu przypadkach znajdujemy się na „łonie natury”, która zaczyna tętnić życiem, kiedy wszystkimi zmysłami czujemy wiosnę. Soczysta zieleń, kwitnące krzewy, wśród których widzimy parę kochanków świadczy, że w ich sercach zagościła „wiosna uczuć”. Patrząc na nich, możemy być przekonani, że obydwoje już zdecydowali o byciu ze sobą. Trzymają się bardzo delikatnie za ręce. Ona skierowała wzrok ku górze, jakby oczekiwała na głos od Boga, na Jego błogosławieństwo. W lewej ręce (tej od serca) trzyma dwie róże, które są kwiatami-symbolami życia. Na głowie ma welon – symbol czystości, dziewictwa. Młodzieniec, trochę onieśmielony, patrzy na ręce swojej Wybranki. Obydwoje są ubrani w odświętne szaty, których kolory są bogactwem symboli związanych z uczuciami. Panuje nastrój powagi i wzruszenia. Za ich plecami, na dalszym planie, widać kamienny most, który także ma symboliczne znaczenie. Most łączy – spina ze sobą dwa brzegi, pod którym płynie woda (uczucia). Ich dwoje, połączyła miłość, tak silna, nierozerwalna i trwała jak kamienie, z których zbudowany jest most.


Przemyślenia.  MIŁOŚĆ to wdzięczny temat, którym dość chętnie zajmują się poeci, filmowcy, malarze, rzeźbiarze i kto jeszcze - Bóg raczy wiedzieć, a dotyczy ona nas – wszystkich ludzi. Meandrom miłości, poświęcają wiele czasu naukowcy, którzy do tej pory nie znaleźli recepty na idealną miłość. Mimo zmieniającej się mody, mimo postępu technicznego, miłość pozostaje taka sama – jest zjawiskiem fenomenalnym, ponadczasowym.     

Kochać można przyrodę, swój dom, zwierzęta, sport, dzieła sztuki, jeszcze inni kochają luksusowe samochody, piękne ubrania, kosmetyki, pieniądze (!). Poza całą tą wyliczanką, jest coś ważniejszego, cenniejszego, a mianowicie:

Ludzie chcą kochać innych i chcą być kochanymi.

W tym miejscu muszę przypomnieć Prawa Kosmosu, które są niezmienne i nieubłagalne. Jedno z nich głosi: Co dajesz to otrzymasz, a dotyczy ono także miłości. Czy można czerpać korzyści z uczuć drugiej osoby, nie dając nic w zamian i czy jest to w ogóle miłość? Egoizm niektórych ludzi jest tak silny, że przysłania wszystkie pytania tego rodzaju i wątpliwości. Niestety, dość często takie zjawiska mają miejsce, a za nimi kryje się zwykłe pożądanie – seks. W takich sytuacjach, mówienie o miłości jest nieporozumieniem. Ktoś mądry powiedział, że miłość to nie jest patrzenie sobie w oczy, lecz patrzenie w tym samym kierunku.

Jeśli chcemy by nas kochano, zacząć musimy od siebie. Od spojrzenia w lustro i odpowiedzenia sobie na pytanie: Czy kocham siebie? Nie mam tu na myśli samouwielbienia, zakochaniu się we własnej osobie, tzn. narcyzmie. Mówię tu o niby banalnej rzeczy, a jest nią akceptacja siebie takim, jakim się jest. Często fizyczne wady, jakie każdy człowiek posiada, jakie widzi w sobie, mogą doprowadzić go do ciężkich stanów psychicznych, trudnych do zniesienia. Zdarza się, że podziwiana za urodę kobieta lub mężczyzna, po bliższym ich poznaniu okazują się ładnym „opakowaniem” (ciałem), za którym kryje się próżność i pustka duchowa. A, że Bóg jest łaskawy - większość kobiet obdarza urodą i mądrością. Zauważyłem, że prawie wszystkie panie tzw. „puszyste” są bardzo miłe i sympatyczne. Podobnie osoby, które Najwyższy zaznaczył jakąś skazą fizyczną – potrafią być źródłem pozytywnych energii i przykładem dla innych, jak cieszyć się z życia. Kiedy znajdą oni swoją „drugą połowę”, wówczas są dla niej oddani całym sobą, czego dwa przykłady mam we własnej rodzinie. Piękno tego Świata polega między innymi na tym, że każdy z nas jest osobą niepowtarzalną, oryginalną.

Dopiero wtedy, kiedy zaakceptuję siebie takim, jakim jestem, dopiero wówczas będę mógł w pełni otworzyć się na drugiego człowieka, zobaczyć w nim przyjaciela, koleżankę, ojca, matkę, brata, sąsiada. Wówczas nawet kloszard grzebiący w śmietniku nie będzie mi przeszkadzał, a biegnący ulicą bezpański pies, który przed chwilą kogoś obszczekał, zacznie się do mnie łasić i przyjaźnie merdać ogonem.

Niezmiernie ważną rzeczą jest to, żeby kochać miłością bezwarunkową, bo tylko taka miłość jest prawdziwa, gwarantuje, że nie stanie się ona handlem wymiennym, a my zakładnikami drugiego człowieka, który potraktuje nas przedmiotowo. O czym pisałem w trzecim akapicie przemyśleń

Osobną kwestią jest trwałość związku partnerskiego, któremu należałoby poświęcić nieco miejsca. Jest to temat wrażliwy, o czym przekonałem się wiele razy na „własnej skórze”. Tu do głosu dochodzi astrologia ze swoimi znakami Zodiaku, pokrewna numerologia oraz powiązania karmiczne obydwojga osób będących w związku. Znajomość astrologii, czy numerologii, nawet w minimalnym zakresie, może pozwolić uniknąć wielu rozczarowań, które czyhają na potencjalnych kochanków. Często słyszy się, że uczucia się wypaliły, że miłość wygasła, itp. Czy prawdziwa miłość może się wypalić? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi. Mogę jedynie przypomnieć, że dla Szóstego Wielkiego Arkanu – Kochankowie (arkanu pasywnego), treścią – arkanem aktywnym jest Szesnasty Wielki Arkan - Wieża. Co Ona oznacza, nie muszę wyjaśniać. Tu mogę się narazić, po raz kolejny, ale uważam, że: Kto nie zaznał porażki, nie wie, czym jest prawdziwy sukces, podobnie – kto nie został zdradzony, ten nie wie czym jest prawdziwa miłość.


Może z mojej strony jest to „uczuciowy ekshibicjonizm”, ale zdecydowałem się na zakończenie przemyśleń, zwierzyć się z czegoś bardzo osobistego.  Poniższy tekst dotyczy osoby, M.K(Ch.) – MUC, która zmieniła moje życie.

Dedykuję go Tobie Kochana Istoto.

Miłość może się spóźnić nawet o kilkadziesiąt lat. Często jest to miłość wyproszona, wymodlona u Boga. Jeśli zapuka do naszych drzwi, wówczas przyjmijmy ją z otwartymi rękoma, uroczyście, godnie. Najczęściej lokuje ona nasze uczucia w miejscu, o którym do tej pory nawet nam się nie śniło – w osobie dotąd nieznanej. Chociaż taka miłość przybiera zupełnie inne formy, może nawet dziwaczne, ale zawsze jest uczuciem platonicznym. W dobie ,,czatów” internetowych, określenie miłości platonicznej jest już mało znane, archaiczne. Spieszę z pomocą, własnymi słowami wyjaśniam kochanej młodzieży, że miłość platoniczna, to miłość duchowa, która nie kusi erotyzmem, a dla gapiącego się z boku, wydawać się może tylko zwykłą przyjaźnią. Mógłby ktoś potraktować te zwierzenia, jako zdradę małżeńską - nic takiego się nie stało. Ot, po prostu, uczucia rodzicielskie, dotąd odrzucane, błądzące – trafiły pod właściwy adres. 


Jak zwykle na zakończenie, kilka zdań o numerologii.

Kiedy mówimy o Szóstym Wielkim Arkanie Tarota, wówczas należy przywołać karmiczną Szóstkę.

„Szóstki” są wrażliwe, romantyczne. Miłość jest dla Nich motorem działania. Ważna dla Nich jest rodzina, dla której gotowe są poświęcić nawet karierę zawodową. Największym Ich problemem, jak łatwo się domyślić – jest trudność podjęcia decyzji o wzięciu odpowiedzialności za swoje dorosłe życie – przecięcie „pępowiny” łączącej z matką. O czym zresztą pisałem na wstępie, a to świadczy, że różne dziedziny wiedzy ezoterycznej są ze sobą powiązane i wzajemnie się uzupełniają, tworząc coś w rodzaju naczyń połączonych. 

Wynika stąd prosty wniosek, że zgłębianie wiedzy ezoterycznej nie powinniśmy ograniczać do jednej dziedziny. By tak się stało, trzeba cierpliwości – na wszystko przychodzi odpowiedni czas.

 Ez[o] 

środa, 24 sierpnia 2011

Wahadło - więcej niż narzędzie


Mój pierwszy kontakt z wahadłem miał miejsce ponad czterdzieści lat temu. W pierwszej dekadzie lat siedemdziesiątych, kiedy pracowałem w drukarni technicznej, miałem przyjemność współpracować z panią Jolą – redaktorem technicznym w PWN. Pewnego dnia przyszła do drukarni nie tylko z naniesioną korektą powstającej książki, ale miała też ze sobą dużą krawiecką igłę z czarną nitką. Powiedziała, że przy pomocy tej igły może przepowiedzieć ile będzie i ile jest dzieci w rodzinie oraz ich płeć. Zabieg był niezwykle prosty. Igła umieszczona między kciukiem a palcem wskazującym, niejako sama zaczynała wykonywać ruch obrotowy – wskazywał dziecko płci żeńskiej, natomiast wahadłowy – oznaczał dziecko płci męskiej. Okazało się, że wszystkie próby „eksperymentu” z igłą, były trafne. Już na drugi dzień, nikt o nim nie wspominał – wszyscy potraktowali go, jako zwykły epizod.

Dopiero w Wałbrzychu, prawdopodobnie osiemnaście lat temu, miałem przyjemność poznać radiestetę – amatora, który z wahadłami „eksperymentował” od wielu lat. Mógł on pochwalić się wieloma osiągnięciami, co potwierdziło wiele osób, które korzystały z jego usług. Ten pan – dobrze pamiętam – przyjął mnie bardzo serdecznie. Jeden z pokoi przeznaczył na pracownię, do której nie wszyscy mieli wstęp. Nie miał przede mną tajemnic, wręcz przeciwnie – starał się przekazać mi jak najwięcej informacji i praktycznych wskazówek, które dotyczyły pracy z wahadłami. Zawsze staram się słuchać innych, mądrych ludzi, którzy mają mi coś do przekazania. Kilkugodzinny pobyt w tej pracowni, uświadomił mi, jak wiele korzyści możemy odnieść, wykorzystując radiestezję, a z drugiej strony – ile stwarza ona zagrożeń, kiedy zlekceważymy zasady BHP. Pamiętam, że w tej pracowni wszystkie wahadła [było ich bardo dużo] znajdowały się w dwóch szafach, których ściany w środku były wyłożone specjalnymi ekranami, mającymi na celu izolowanie energii, by ta nie przenikała na zewnątrz. Być może się mylę, ale z pespektywy lat, wydaje mi się, że tak drastyczne środki bezpieczeństwa, jakich użył ten pan, były nieco na wyrost.  

W Internecie, każdy może znaleźć dziesiątki stron, które traktują o wahadełkach. Nie jest moim zadaniem ich ocena, ale tak jak ze wszystkim – są strony tzw. lepsze i gorsze. Chociaż, wydaje mi się, że tych drugich jest jest znacznie więcej. Na nich możemy głównie zobaczyć oferty sprzedaży różnego rodzaju wahadełek, w różnych cenach. Najczęściej sprzedający, na swoich stronach, oprócz ceny wahadła, podają także krótkie ich opisy. Chociaż nie wszyscy, ale większość z nich, w tych opisach umieszcza ostrzeżenia, które mają uchronić ewentualnych nabywców przed napromieniowaniem, jakie emitują niektóre z wahadeł.

Jednak niektórzy internetowi sprzedawcy traktują wahadła jak pospolity towar, jak przysłowiową pietruszkę - liczy się dla nich tylko zysk ze sprzedaży. Dla mnie nie jest do przyjęcia sytuacja, kiedy poniżej charakterystyki wystawionego do sprzedaży wahadła, podawany jest tekst, który jest "instrukcją" jego użycia! To żywcem przypomina mi przepis gotowania (często obrazkowy), jaki możemy spotkać na torebce z chińską zupą.  

Niezbyt przychylnym okiem patrzę na różnego rodzaju gadżety, które są wahadełkami wykonanymi przeważnie z kolorowego szkła, zawieszonymi na metalowych łańcuszkach (?).Jakiś czas temu, w pobliskim Szczawnie Zdroju, uliczny sprzedawca miał na swoim kramie całą ich kolekcję. Kiedy zapytałem go, do czego one służą, odpowiedział wprost, że należy je traktować jako pamiątkę z pobytu w kurorcie. Oczywiście niektóre z nich, zbiegiem okoliczności, mogą okazać się bardzo przydatne, jako narzędzie radiestezyjne.  

Pozostawiam gadżety na boku, by skupić się na wahadłach „z prawdziwego zdarzenia”. Mają one bardzo różne kształty i wielkości, są wykonywane z różnych materiałów. Nietrudno domyśleć się, że mamy bardzo dużą ich różnorodność, a każde służy określonym celom, chociaż część z nich posiada wspólne właściwości. Do czego możemy wykorzystać wahadło? Odpowiedź wyczerpująca zajęłaby zbyt wiele miejsca, dlatego ograniczę się tylko do niektórych dziedzin, w których ono może być wykorzystane, i tak między innymi: do identyfikacji stref zagrożeń dla życia i zdrowia człowieka, do wykrywania żył wodnych i mierzenia ich parametrów, do prognozowania pogody, do diagnozowania poszczególnych czakr i meridianów, do określania olejków eterycznych, jakie są przydatne dla organizmu, do badania niedoborów witamin i mikroelementów, badania ciśnienia krwi, do komponowania mieszanek ziołowych, do określania najkorzystniejszych technik medytacyjnych, do określania rodzaju obecnej karmy, do badania reinkarnacji [poszczególnych wcieleń], do różnego rodzaju badań astrologicznych. A ponadto: jako wykrywacz kłamstw (tak! To nie pomyłka), możemy za pomocą wahadła odróżnić złoto od tombaku, zwykłe szkło od kryształu.

Jestem przekonany, że w wielu domach, gdzieś w szufladach leżą bezużytecznie wahadła, które ludzie kiedyś kupili, pobawili się nimi, by po jakimś czasie je odłożyć do lamusa.  Dlatego, zanim podejmiemy decyzję o ich kupnie warto się wcześniej, dobrze zastanowić, czy będą one nam potrzebne, czy będziemy z nich korzystali. I tu rodzi się kolejne pytanie: Czy wszyscy ludzie mogą używać wahadła? Oczywiście, że tak, ponieważ nie wymaga ono jakiś szczególnych predyspozycji, a jedynie jest niezbędna odrobina cierpliwości, wytrwałości oraz siła woli. Nie będę się zagłębiał w techniczne zawiłości związane z „obłaskawieniem” wahadła, ponieważ jest szereg książek, które tego uczą.

Od wielu lat wahadło stało się moim nierozłącznym „towarzyszem”, z którym nie rozstaję się. Będąc w domu leży ono w jednym, określonym miejscu, wraz z krzemieniem pasiastym, który jest moim talizmanem. Za każdym razem, kiedy wychodzę z domu, wkładam do lewej kieszeni w spodniach, obydwa magiczne przedmioty. Wyjeżdżając rowerem – umieszczam je w plecaku. Już kiedyś wspominałem, że kilka razy zdarzyło mi się wrócić do domu, ponieważ przez pośpiech zapomniałem zabrać z domu wahadła. Mówiąc krótko: wahadło stało się częścią mojego ja. Czegoś podobnego doświadczają malarze, którzy z zamkniętymi oczami poznają swoją paletę i pędzle, tarociści czują swoją ulubioną talię kart Tarota. Podobnych porównać można byłoby przytoczyć znacznie więcej. Na niedzielnym spotkaniu w Czarnowie, jedna z uczestniczek kursu Wedanty, pani psycholog, asystentka uczelniana, powiedziała mi, że ciągłe noszenie przy sobie wahadła, jest uzależnieniem. Uważam, że wie, co mówi, ale spytałem ją: Czy nie uważasz, że człowiek, którego pasją są wędrówki po górach, (które też lubię) nie jest uzależnionym, podobnie jak jeżdżący rowerem, czy na nartach? Przyznała mi rację.

Nie będzie przesadą, kiedy powiem, że po wielu latach obcowania z tym samym wahadłem, reaguje ono natychmiast na każde zadane przeze mnie zapytanie. Co jakiś czas sporządzam, modyfikuję już istniejące diagramy diagnostyczne, a ich ilość może być nieskończenie duża  – w zależności od potrzeb. Są gotowe diagramy, które można nabyć w sklepach ezoterycznych. Pierwszą moją zakupioną książką zawierającą diagramy, był Świat wahadełek autorstwa Markus’a Schirner’a, z której korzystam do dnia dzisiejszego. Z diagramów można korzystać mentalnie, wystarczy widzieć je „oczami wyobraźni”. Z czasem praca z wahadłem, staje się prosta i nie nastręcza żadnych trudności. Mimo tego, że

wahadło jest uniwersalnym narzędziem,

jego przydatność jest niedoceniana nie tylko przez ignorantów,
ale także przez większość ludzi z tzw. kręgów „świata nauki”.

Ale to już nie jest mój problem.

Profesjonaliści mają do dyspozycji całe komplety specjalistycznych wahadeł, których użycie wymaga odpowiedniego przygotowania zawodowego, o których amatorzy mogą jedynie pomarzyć. Spośród bardzo wielu wahadeł wybrałem trzy, które obok wahadła uniwersalnego, są najczęściej używane nie tylko przez amatorów, ale także, przez wspomnianych zawodowych radiestetów. Ograniczę się do bardzo skrótowego ich przedstawienia.

Wahadło karnak jest jednym z najbardziej popularnych wśród radiestetów. Krążą o nim różne niesamowite wieści, niemal legendy. Należy ono do tzw. wahadeł egipskich. Istotną rolę w tym wahadle odgrywa jego kształt i waga.  Oryginalny karnak został odkryty w sarkofagu w Dolinie Królów w roku 1930 i prawdopodobnie był wykonany z piaskowca. Waga karnaka wynosi 22 gramy. Kopie tego wahadła powinny być odwzorowane z niezwykłą pieczołowitością, mając na uwadze dokładny kształt, zdobienia, ornamenty i sposób jego zawieszenia. Najwierniejsze kopie tego wahadła wykonuje pracownia pana Józefa Baja. Wahadło to ma bardzo szerokie zastosowane. Ważna uwaga. Wprawione w ruch obrotowy, bez określonego celu, emituje wokół siebie bardzo szkodliwe dla zdrowia promieniowanie zieleni negatywnej, co wymaga od użytkownika, zachowania szczególnego obchodzenia się z nim. Między innymi: bez potrzeby nie powinno wprowadzać się go w ruch obrotowy, nie pracować z tym wahadłem mając za plecami północ, o ile to możliwe po pracy rozkręcać je i obowiązkowo odpromienniowywać.

Wahadło egipskie ozyrys jest najbardziej niebezpiecznym ze wszystkich wahadeł. Zbudowane jest z półkul, co stanowi baterię, która emituje zieleń negatywną o bardzo dużym natężeniu. Często bywa wykonywane z drzewa hebanowego lub bukowego. W radiestezji ma bardzo szerokie zastosowanie, między innymi w terapii schorzeń nowotworowych. Wahadło to wymaga bardzo ostrożnego obchodzenia się z nim, podobnie jak ze wcześniej wspomnianym karnakiem.
Wahadło egipskie izys może jest mniej popularne niż karnak, ale należy do najbardziej bezpiecznych. Tak naprawdę, nie wiadomo, czy pochodzi ono ze starożytnego Egiptu. Swoim kształtem ma symbolizować Krzyż Życia. Jego waga jest cechą drugorzędną, mało znaczącą. Wahadło izys najczęściej jest wykonywane z mosiądzu bądź z drzewa hebanowego. Bateria z czterech płytek ma na celu wzmocnienie promieniowania wahadła, a jest nim kolor biały, który jest składową wszystkich kolorów widma. Wahadło to ma szerokie zastosowanie w radiestezji. Nie wymaga ciągłego rozładowywania ani rozkręcania go po zakończeniu pracy. Od wielu lat jestem posiadaczem takiego właśnie wahadła.  

Czytając te krótkie opisy, łatwo zauważyć, że podczas pracy z wahadłem, bezpieczeństwo odgrywa pierwszorzędne znaczenie. Od „radiestezyjnego BHP” zależy nie tylko nasze zdrowie, ale wpływa ono także na jakość i rzetelność wyników. O tym szerzej można dowiedzieć się z książek, których w sprzedaży jest dość dużo.

Na zakończenie kilka zdań, które mogą kogoś rozczarować. Wcześniej, na zadane samemu sobie pytanie, czy wszyscy ludzie mogą używać wahadła? Odpowiedziałem: oczywiście, że tak, ponieważ nie wymaga ono jakiś szczególnych predyspozycji, a jedynie jest niezbędna odrobina cierpliwości, wytrwałości oraz siła woli. To wszystko prawda, ale pisząc te słowa, miałem na myśli osoby, które są tolerancyjne, mają otwarty umysł, kochają innych ludzi, w których sercach nie ma miejsca na zawiść, czy też złość. Zupełnie niedopuszczalna jest praca z wahadłem po spożyciu alkoholu. Wszyscy, którzy chcieliby użyć wahadła do szkodzenia innym ludziom, radziłbym, żeby nie brali go w ogóle do ręki, ponieważ mogą srogo się zawieźć, niech lepiej znajdą sobie inne zajęcie – mniej odpowiedzialne.

Kilka lat temu młody człowiek, którego dobrze znałem, kupił wahadełko w jednym celu – chciał „wymusić” na nim odpowiedź, jakie będą liczby w losowaniu totolotka. Wahadło niejako „zbuntowało się” – przestało w ogóle działać – stało się kawałkiem bezużytecznego metalu. Prosił mnie o radę, co ma dalej robić? Otrzymał jedyną, słuszną odpowiedź: Zakop je głęboko w ziemi i zapomnij o nim. Tym ostrzeżeniem kończę tego posta.

Ez[o] 

niedziela, 14 sierpnia 2011

Radiestezja - zaniedbana wiedza



Miałem w planie napisać posta tylko o wahadełkach i o ich praktycznym zastosowaniu, ale po przeczytaniu w Wikipedii opisu, który dotyczy haseł radiestezja i różdżkarstwo, muszę się do nich odnieść, ponieważ kłóci się on z moją wiedzą na ten temat. Oczywiście każdy ma prawo dokonywać selekcji informacji – na te prawdziwe, z którymi się zgadza, na te co do których ma wątpliwości i wreszcie na te, które odrzuca jako nieprawdziwe. Ezoteryka, jako wiedza tajemna, dość często potrafi zaskakiwać nie tylko adeptów, ale także osoby zaawansowane, wtajemniczone w jej arkana.

Cytuję tekst z Wikipedii:

Radiestezja (łacińskie radiatio – promieniowanie i greckie aesthesia – wrażliwość) – W najprostszym tłumaczeniu jest to wrażliwość na promieniowanie. Termin radiestezji wprowadził w latach 30-tych XX wieku francuski ksiądz-radiesteta Abbe Alexis Bouli (1865-1958). Wcześniej stosowano pojęcia rabdomancji albo różdżkarstwa.
Różdżkarstwo to technika rzekomego wykrywania między innymi żył wodnych i minerałów za pomocą różdżki wahadła itp.
W zdecydowanej większości krajów zachodnich oraz w środowisku naukowym radiestezja uznawana jest za pseudonaukę, a rzetelnie przeprowadzone badania naukowe wykazują, że radiesteci nie są w stanie odszukać ukrytych obiektów ze skutecznością większą, niż wynikałoby z czystego przypadku. W Polsce radiestezja została prawnie zakwalifikowana, jako rzemiosło (obok takich zawodów jak: astrolog, wróżbita, bioenergoterapeuta, refleksolog), a merytoryczna wartość dowodu z opinii biegłego została uznana przez Sąd Najwyższy.

W ostatnim akapicie poddawana jest druzgocącej krytyce wartość prac radiestety, porównując ich skuteczność do czystego przypadku.  Dalej czytamy, że: W Polsce radiestezja została prawnie zakwalifikowana, jako rzemiosło (obok takich zawodów jak: astrolog, wróżbita, bioenergoterapeuta, refleksolog).

Moja wiedza o radiestezji opiera się tylko, a może – aż, na dwóch opracowaniach książkowych, których autorami są polscy specjaliści z tej dziedziny wiedzy, którą w Wilipedii określono, jako pseudonaukę. Pierwszym specjalistą jest, nieżyjący (zmarł w 1992 roku) magister inżynier Jerzy Woźniak, twórca hipotez dotyczących zjawisk fizycznych, które wraz z postępem badań potwierdzają się w praktyce, a książką która  je zawiera, jest „Nowoczesna radiestezja”. Drugim, jest profesor doktor habilitowany inżynier Zbigniew Królicki, pracownik naukowy Politechniki Wrocławskiej, autor kilkudziesięciu publikacji krajowych i zagranicznych. Jest autorem podręczników i książek z dziedziny radiestezji. Jedną z jego książek jest „Radiestezja zdrowia”, która została wydana (drugi raz) w 1999 roku. Obecnie jej kupno graniczy z przysłowiowym „cudem’, o czym przekonałem się osobiście. W magii mówi się, że jeśli cuda się nie zdarzają, to jest coś nie w porządku. U mnie było w porządku – stał się cud –kilka lat temu, przysłano mi ostatnią książkę z tzw. egzemplarzy okazowych. Tak mi powiedziała pani z wydawnictwa RAVI w Łodzi.

Przytoczę dwa cytaty, pochodzące z omawianych książek, które dają wiele do myślenia. W nocie biograficznej do książki „Nowoczesna radiestezja” czytamy:

Wszystkie zjawiska radiestezyjne są zjawiskami czysto fizycznymi,
dającymi się w prosty sposób wytłumaczyć,
nie ma w nich nic paranormalnego.
Są tylko nierozpoznawalne.

Natomiast mottem w książce „Radiestezja zdrowia” są słowa L. J. Trillot’a (nie wiem, kim jest lub kim była ta osoba?):

Lepiej być wyleczonym przez ignoranta,
niż pozostawionym z cierpieniem przez profesjonalistę.

O sceptycyzmie niektórych ludzi, związanym z radiestezją, miałem możność przekonać się kilkakrotnie. Oto przykłady.

Przed kilku laty, pewna znajoma poprosiła mnie, żebym sprawdził w jej nowym, jeszcze niezasiedlonym domu w nowej dzielnicy Szczawna Zdroju, czy nie ma w nim cieków wodnych. Obecny w tym czasie, jej przyszły sąsiad, patrzył na te „dziwne czynności”, jakich dokonywałem, z ironicznym uśmiechem, którego nawet nie starał się ukryć. A, że na takie niespodzianki z góry jestem przygotowany, w ogóle nie zareagowałem [wyrabianie siły woli – ważne przy zgłębianiu ezoteryki]. Jeszcze tego samego dnia, pan sąsiad poprosił mnie o sprawdzenie jego mieszkania, czy przebiegają przez nie cieki wodne. Po chwili wahania, zgodziłem się, ale… zażądałem od niego zapłaty za wykonanie „usługi”, na co przystał bez żadnych komentarzy. Dlaczego zażądałem zapłaty, nie muszę wyjaśniać, ponieważ każdy, kto zgłębia nauki tajemne doskonale zna przyczynę mojego postępowania? Po jakimś czasie przyznał, że na wskazanym przeze mnie miejscu, gdzie przebiega niezbyt silny ciek wodny, ciągle przesiadywała jego ulubiona kotka. Chcąc dać jej odrobinę luksusu, na cieku postawił fotel, który został zarezerwowany wyłącznie dla niej.

Drugi przykład dotyczy radiestety-różdżkarza.

Będąc młodym chłopakiem widziałem „w akcji’ różdżkarza, który wokół domu mojego dziadka szukał miejsca, w którym należy wykopać studnię. Poruszał się bardzo wolno, przeczesując cały teren, niczym saper szukający niewybuchu. O ile dobrze pamiętam – znalazł dwa miejsca, gdzie znajdowała się woda. Dziadek zdecydował się na lokalizację studni za domem. W niedługim czasie, z nie do końca wykopanej studni, musieli natychmiast ewakuować się kopacze, ponieważ trafili na żyłę, z której wytrysła duża ilość wody. Latem, kiedy odwiedzałem dziadka, gasiłem pragnienie wodą, zaczerpniętą z tej studni. Najlepiej smakowała, kiedy piło się ją, bezpośrednio z wiadra. Pozostały tylko wspomnienia!       

Kończąc tą część posta, nie sposób pominąć milczeniem kwestii kamienia węgielnego. W Wikipedii czytamy:

Kamień węgielny (rzadziej węgłowy) – w budownictwie tradycyjnym - kamień w narożu ściany wieńcowej, na którym opiera się węgieł ściany. Współcześnie, najczęściej określa się tak pierwszy, położony kamień lub cegłę, rozpoczynający budowę. Dawnej umieszczano na nim imię budowniczego, dziś dołącza się także informację o dacie budowy, inwertorze itp. Wmurowanie kamienia węgielnego jest zazwyczaj związane z ceremonią podpisania aktu erekcyjnego. 

Kiedyś w budownictwie domów drewnianych, fundamenty układano przeważnie z kamieni. Wówczas kamień węgłowy odgrywał wielką rolę. Tu posłużę się cytatem z książki „Nowoczesna radiestezja”, w której Jerzy Woźniak pisze:

Narożne kamienie (kamienie węgielne) były zawsze starannie dobierane, duże, aby wytrzymywały nacisk narożnika domu. Taki kamień ustawiano – obracając go tak – aby stał się odpromiennikiem, dawał sine tłumienie promieniowania ziemskiego. Ustawienie kamienia był bardzo ważne, od tego bowiem zależał komfort życia, zdrowie i dobre samopoczucie mieszkańców. Toteż był to cały ceremoniał, pilnie strzeżony. Jak wielką przywiązywano do niego wagę, świadczy fakt, że przetrwał do dziś, choć już mało kto wie, czemu dawniej służył. Kamienie węgielne, narożne, zapewniały dostateczne obniżenie poziomu promieniowania w drewnianym domu. Z chwilą, gdy zaczęło rozwijać się budownictwo przemysłowe, domy ceglane były coraz większe. Kamień węgielny przestał spełniać swoje zadanie

Wszystkie ślady prowadzą nas do do starożytnych Chin, gdzie radiestezja była dobrze znana. Feng-shui (wiatr i woda) – sztuka najkorzystniejszego sytuowania siedzib ludzkich, by życie przebiegało w zdrowiu i szczęściu. Cesarze chińscy dbali o to, by ich ciała spoczywały w grobowcach odpowiednio usytuowanych, w tym celu zatrudniali całe rzesze różdżkarzy, którym powierzali inne zadania - określali daty pogrzebu, a nawet ślubu. Kiedy sięgniemy do Starego Testamentu, znajdziemy w nim opis działania różdżki, a wiedzę o niej posiadał także Mojżesz, o czym nie wszyscy wiedzą. W starożytnym Rzymie także stosowano metody radiestezyjne, o czym możemy się dowiedzieć z mitologicznych przekazów. Swoją leszczynową różdżkę posiadał Eskulap i Merkury, który rozsądzał ludzie spory przy jej pomocy. W średniowiecznej Europie radiestezja stała się nauką tajemną, ponieważ Kościół zepchnął ją do podziemia. Ludzie, którzy próbowali posługiwać się różdżką podejrzewano o kontakty z diabłem, co skutkowało spaleniem na stosie. Brzmi to paradoksalnie, ale prawdopodobnie w XVIII wieku, różdżkarzy w Polsce, broniono przed atakami Kościoła, ponieważ zatrudniano ich w kopalniach, gdzie byli bardzo potrzebni. Poglądy, ocenianie różdżkarstwa, a tym samym całej radiestezji zmieniały się na przestrzeni wieków, a nawet obecnie są one skrajnie różne, o czym piszę na wstępie, powołując się na Wikipedię.

Radiestezja może nie przeżywa renesansu, ale negatywny wpływ promieniowania Ziemi na organizmy żywe spowodował, że człowiek zaczyna chwytać się różnych sposobów, by ograniczyć, zminimalizować jego skutki. W sprzedaży znalazły się różnego rodzaju odpromienniki, których twórcy i producenci zachęcają do ich kupowania. Nie mam prawa podważać ich opinii, ale praw fizyki nie sposób oszukać. Zdecydowana większość urządzeń tego typu zbiera, kumuluje negatywne energie, które wcześniej czy później zostaną oddane z powrotem. Producenci tych urządzeń zapewniają, że są one w pełni bezpieczne i co najważniejsze – skuteczne. Uważam, że powinniśmy korzystać z doświadczeń ludzi, którzy przez setki, a niekiedy przez tysiące lat stosowali i doskonalili naturalne metody zabezpieczania się przed negatywnymi energiami. Coraz częściej mówi się o sztuce Feng-shui, ale według mnie - bardziej mówi się, niż stosuje się ją w praktyce. Stanowi ona bardziej ciekawostkę, niż poważne studium, które może mieć zastosowanie w codziennym życiu. Jesteśmy świadkami bardzo niekorzystnego zjawiska, które od kilku lat obserwujemy w Polsce. Wiem, że budownictwo było zaniedbywane, że potrzeby lokalowe (mieszkaniowe) są olbrzymie, ale trudno oceniać pozytywnie to, czego jesteśmy świadkami. „Małpujemy” po Amerykanach, budując domy „jednorazowego użytku”, często bez żadnej koncepcji architektonicznej. Powstają osiedla jak przysłowiowe „grzyby po deszczu”, ale często na terenach, które nie nadają się do tego celu – tereny bagienne, podmokłe itp. Ostatnio byliśmy świadkami zagłady całych miejscowości, ponieważ domy zostały wybudowane na terenach zagrożonych usuwaniem się ziemi. Prawdopodobnie, rzetelnie nikt nie sprawdza, czy teren pod zabudowę jest bezpieczny pod kątem radiologicznym, czy ludzie będą mogli na nim normalnie egzystować. Być może moja ocena jest subiektywna, ale uważam, że gdyby poważnie traktowano radiestezję, można byłoby uniknąć wielu przykrych niespodzianek, o których piszę w tym poscie. 
  
Cały ten tekst traktuję jako osobiste refleksje związane z szeroko pojętą radiestezją. Swoją wiedzę - jak wspomniałem - opieram na dwóch książkach z tej dziedziny, które uważam za bardzo pouczające. Wiedzę i wskazówki w nich zawarte wielokrotnie stosowałem i stosuje w praktyce. Moim narzędziem radiestezyjnym jest wahadełko, o którym będę pisał w drugiej części artykułu.

Ez[o]

niedziela, 7 sierpnia 2011

Po remanencie


Postanowiłem przeprowadzić „remanent” na swojej internetowej stronie. Oprócz tego bloga, miałem założone jeszcze dwa inne, które - muszę przyznać się – były prawie „martwe”. Z ezoterycznego punktu widzenia, to, co obumarło, powinno posłużyć, jako budulec do zrodzenia czegoś nowego, czegoś pożytecznego. Podobnie jak kompost powstały z opadłych, suchych liści, który jest nawozem dla mającej lada chwila wykiełkować rośliny. Czy wykiełkuje coś nowego na moim blogu?

Jeden ze zlikwidowanych blogów był zatytułowany Pieszo i na rowerze”. Nietrudno domyśleć się, że dotyczył mojego hobby – jazdy na rowerze. Mam zamiar, co jakiś czas, na blogu zamieszczać teksty, które będą moimi refleksjami związanymi z „dwoma kółkami”. Wspomniany „remanent” dotyczy nie tylko samego bloga, ale także sposobu korzystania z przyjemności, jaką jest jazda rowerem. Dotychczas, jeżdżąc, skupiałem się głównie na podnoszeniu własnej poprzeczki, którą zawieszałem coraz wyżej, bijąc rekordy przejechanych kilometrów podczas sezonu. Na początku ubiegłego roku, trudno było mi pogodzić się z faktem, że czekające mnie dwa zabiegi chirurgiczne, drastycznie ograniczą mój spędzony czas na kolarskim siodełku. Istotnie, ilość przejechanych kilometrów była najniższa od niepamiętnych czasów [3600 kilometrów]. Cieszę się, że mój tan zdrowia dzięki tym zabiegom, zdecydowanie się poprawił. Niejako przy okazji, odniosłem drugą, także ważną korzyść. Miałem dostatecznie dużo czasu, podczas rekonwalescencji, by przemyśleć, przemedytować swoje dotychczasowe postępowanie, co zaowocowało tym, że spojrzałem na uroki życia – przyjemności z innej perspektywy.

Postanowiłem, że każdy wyjazd rowerem, oprócz walorów czysto zdrowotnych – utrzymania odpowiedniej kondycji fizycznej i psychicznej, będzie poświęcał jakiemuś tematowi, który będzie łączył się z tym wyjazdem. Obecnie ilość przejechanych kilometrów, jest dla mnie drugoplanowa, a że nie jest priorytetem, świadczą przejechane przez mnie do dzisiaj niespełna cztery tysiące kilometrów [brakuje 36 kilometrów]. Chociaż muszę przyznać, że co jakiś czas spoglądam na licznik, kontrolując średnią na trasie, przejechane kilometry. Myślę, że z tego nawyku będzie mi trudno wyleczyć się, chociaż kto wie…

Cztery dni temu wyjeżdżając rowerem, postanowiłem pojechać szlakiem „bocianich gniazd”. Uzbrojony w kompaktowy aparat fotograficzny Kodak, wyjechałem o godzinie ósmej rano. Na trasie mojego przejazdu, pierwsze siedlisko bocianów, znajdowało się w Milikowicach - miejscowości za Świebodzicami. Było małe pstryk i w dalszą drogę. Moje plany w jednej chwili uległy zmianie, czego mogłem się wcześniej spodziewać po kartach Tarota, które rozkładam niemal każdego dnia. Zaniepokoił mnie brak krzyża pokutnego, który znajdował się przy drodze za Jaworowem. Jadąc, dwukrotnie sprawdzałem fragment drogi, gdzie powinien znajdować się ten krzyż. Niestety, ale krzyża nie udało mi się odszukać. Zaniepokojony tym faktem, postanowiłem pojechać w dwa najbliższe miejsca, gdzie takie krzyże powinny się znajdować. Odetchnąłem z ulgą - obydwa były na swoich miejscach. W ten oto sposób, mój wyjazd okazał się nie tylko przemierzaniem szlaku „bocianich gniazd”, ale też szlakiem „krzyży pokutnych”, którym chcę poświęcić kilka zdań.

W Encyklopedii Powszechnej PWN, możemy przeczytać między innymi:

Krzyż pokutny, krzyż wykonany własnoręcznie przez zabójcę i stawiany przez niego w miejscu zbrodni; obowiązek ekspiacji nakładany na mordercę, jako jedna z form zadośćuczynienia za popełnione przestępstwo; zwyczaj rozpowszechniony XIII-XVI wieku na terenie środkowej Europy (w Polsce głównie na Śląsku); z drewna i murowanych krzyży pokutnych zachowane te ostatnie, na których wykuwano narzędzie zbrodni (bądź to atrybut zawodu zamordowanego, np. buty). […].  

W Polsce krzyży pokutnych jest około sześciuset, w tym na Dolnym Śląsku – około czterysta. W okolicy Wałbrzycha jest ich dość dużo.

Wszystkie krzyże pokutne podlegają ochronie, ponieważ są zaliczane, jako zabytki historyczne. Patronat nad nimi sprawuje jedyne w Polsce bractwo krzyżowe, które znajduje się w pobliskiej Świdnicy. Od pewnego czasu, Polska stała się miejscem, gdzie kradnie się i wywozi poza granice, różnego rodzaju cenne pamiątki historyczne, o czym co jakiś czas dowiadujemy się z gazet i telewizji. Prawdopodobnie taki los spotkał krzyż pokutny, o którym właśnie piszę. Mam jednak cichą nadzieję, że krzyż ten odnajdzie się, oby.

Rodzą się pytania: Czy ewentualni sprawcy [zleceniodawcy] zdają sobie sprawę z haniebnego czynu, jakiego się dopuścili? Czy wiedzą, że krzyże pokutne są nie tylko kawałkiem kamienia, który waży kilkadziesiąt kilogramów? Tu powraca, kłaniając się wszystkim ezoteryka, ze swoimi niezmiennie dającymi o sobie znać energiami, które w przypadku krzyży pokutnych, według mnie, są szczególne – oddziaływają na otoczenie z dużą siłą. Tylko ignorant, ktoś niepoczytalny, bądź pozbawiony ludzkich uczuć, może dopuścić się kradzieży takiego przedmiotu. Czy nie jest to profanacja sakrum? W obecnych czasach, za niewielką sumę pieniędzy, ludzie są gotowi do popełnienia różnych niegodziwości. Za przykład niech posłuży niedawna kradzież metalowego napisu Arbeit Mach Frei znad bramy głównej obozu zagłady w Oświęcimiu. W tym przypadku „zleceniodawcą” był Szwed, który został skazany przez polski sąd, na dwa lata i osiem miesięcy więzienia. Jeżeli doszło do kradzieży krzyża pokutnego, o którym piszę, to jestem przekonany, że sprawcy poniosą zasłużoną karę. Jeżeli unikną kary ziemskiej wymierzonej przez sąd, to odezwie się Prawo Boskie, przed którym nie ma ucieczki. Powtarzałem wielokrotnie i powtórzę kolejny raz. Ludzie często zadają pytanie w rodzaju: Dlaczego spotkało mnie to nieszczęście, ten wypadek? Wystarczy uderzyć się w piersi, wrócić myślami do minionych lat, gdzie jak w lustrze znajdą odpowiedź, która rozwieje ich wszelkie wątpliwości. Tu sprawdza się powiedzenie – Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy. Złodzieje krzyża pokutnego, biorą na siebie dodatkową „niespodziankę” – silne energie, które mogą okazać się dla nich dodatkową karą, brzemienną w skutkach.

Jeszcze jedna uwaga dotycząca krzyży pokutnych. Kiedyś były one naturalnego koloru, ale od jakiegoś czasu są malowane na biały kolor, nie wiem dlaczego? Mogę to porównać do barokowej komody [antyku] pomalowanej białą farbą emulsyjną. Co na to konserwator zabytków? Mam nadzieję, że odpowiedź znajdę u źródła – w świdnickim bractwie krzyżowym. 

Przejeżdżając w omawianym dniu 93 kilometry, wykonałem całą serię zdjęć. Kilka z nich zamieszczam w tym poscie.

Pierwsze bocianie gniazdo – w Milikowicach.
Rodzice polecieli „po papu” dla swoich dzieci. 

Gniazdo na kominie nieczynnej kotłowni w Witkowie.

Bociany w Stanowicach koło Strzegomia.

Sto metrów dalej - wygrzewające się przy drodze dzikie kaczki.

Kolejne siedlisko bocianów w Morawie za Strzegomiem.

Tym razem bociania rodzina zagnieździła się w Piotrowicach koło Żarowa.

Krzyż pokutny w miejscowości Pasieczna.

Tablica informacyjna przy krzyżu pokutnym.

Krzyż pokutny w Sulisławicach koło Świdnicy.

Ez[o]