środa, 12 września 2012

Co z tego, że zalało?


Przyczynkiem do napisania tego posta jest wydarzenie, jakie miało miejsce w Warszawie 14 sierpnia tego roku. Na budowę drugiej nitki warszawskiego metra, pod dużym ciśnieniem wdarła się woda, niosąc ze sobą duże ilości piasku. Ogółem – jak oceniają fachowcy – przedostało się 6 tysięcy metrów sześciennych gęstej masy, pochodzącej z cieku (tzw. „kurzawki”), która zalała część wydrążonego tunelu. Oczywiście konieczne było wstrzymanie prac budowlanych na tym odcinku metra i zamknięcie tunelu na Wisłostradzie. Pani prezydent Warszawy całe to wydarzenie bagatelizuje, mówiąc: Nie panikujmy”. Można i tak. Przez kilka dni Warszawa żyła tym wydarzeniem, a utrudnienia komunikacyjne będą trwały jeszcze przez …, tego nikt nie potrafi określić. 

W związku z tym wydarzeniem, rodzi się w mojej głowie szereg pytań. Odpowiedzi na nie, można z góry przewidzieć, znając realia polskiej gospodarki. Ile będzie kosztowało, nas obywateli, usunięcie skutków tej katastrofy budowlanej? Tego zapewnie nigdy się nie dowiemy. Kto jest odpowiedzialny za wyciek? Tu sprawa komplikuje się coraz bardziej. O ile w pierwszych dniach po katastrofie, w prasie i telewizji roiło się od spekulacji, kto jest winien, tak obecnie zrobiło się cicho, co może oznaczać, że odpowiedzialność zostanie rozmyta, a panowie od ścigania przestępców – prokuratorzy, umorzą postępowanie. Budowa drugiej nitki metra „zakończy się sukcesem”, co w świetle kamer i fleszy obwieszczą włodarze Warszawy i rządząca koalicja. 


Szerzej odpowiem na trzecie pytanie: Czy można było uniknąć katastrofy?” W przedstawianym [wyżej] wycinku tytułów, jakie po wydarzeniu ukazały się w Internecie, możemy przeczytać: Przypadek czy błąd projektantów?” Dziesiątki razy powtarzałem i będę czynił to nadal – nic nie dzieje się przez przypadek. Ręce opadają, kiedy słyszę panią Gronkiewicz, która bagatelizuje całe wydarzenie, a na tle zalanego metra, inżynier udzielający wywiadu stwierdza z rozbrajającą szczerością, że… tak się zdarza. Poniżej przedstawiam fragment artykułu z WPROST, który ukazał się w Internecie dnia 20 sierpnia. 


Jest to lektura, która mnie laikowi niewiele mówi, ale ilość wierceń, pobranych próbek i różnych ekspertyz stanowiących dokumentację geologiczną, o jakich mówił rzecznik metra, przedstawia się imponująco, okazale. Niestety, ale z tych liczb niewiele wynika. Eksperci nie mają sobie nic do zarzucenia, podobnie jak wykonawcy. Jednym słowem – nie ma winnych. W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę ironii i zasugeruję ewentualnego sprawcę tej katastrofy, którym mogła być Al-Kaida. 

Warszawa nie jest prekursorem, pionierem przecierającym szlaki w budowie kolei podziemnej, wręcz przeciwnie jesteśmy na przysłowiowym szarym końcu. Według Wikipedii na świecie jest 140 tego typu środków transportu miejskiego. Najstarszym, najbardziej rozbudowanym metrem na świecie jest metro w Londynie, które powstało w roku 1863. W dziewiętnastym wieku człowiek nie dysponował takimi środkami technicznymi, w tym służącymi do badań geologicznych, jak obecnie, a mimo to Anglicy uporali się z budową wielopoziomowego metra. Jak to było możliwe?


RADIESTEZJA – termin, który przez niektórych ludzi jest odbierany z ironicznym uśmiechem, inni zaś traktują go z powagą. Którzy mają rację? Można odpowiedzieć filozoficznie – mają rację jedni i drudzy. Hajo Banzhaf powiedział: Jeśli jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy jednoznaczną prawdę, możemy być jednoznacznie pewni, że nie jest ona prawdziwa. Niezależnie od wszystkiego – prób ośmieszania różdżkarzy, sceptycyzmu środowisk naukowych, radiestezja jest zjawiskiem mającym zastosowanie w praktyce. Oczywiście Kościół uznaje radiestezję, jako kontakt z „siłami nieczystymi”, czemu w ogóle się nie dziwię. Wśród radiestetów zdarzali się księża, zakonnicy, co Kościół sprytnie przemilcza. 

Należę do drugiej grupy osób, która nie tylko wierzy w istnienie radiestezji, ale stosuje ją w praktyce. Ludzie z różdżką i wahadłem byli cenieni w kopalniach, cieszyli się wielkim poważaniem, ponieważ wykrywali złoża węgla i określali miejsca, w których znajdowały się cieki wodne. Jestem przekonany, że budowniczowie londyńskiego metra zatrudniali różdżkarzy, którzy określali wielkość i miejsce cieków, które napotykali podczas drążenia tuneli. Być może sporadycznie dochodziło do pomyłek, których powodem mogły być warstwy gliny zalegające w ziemi. Glina w pewnym stopniu zakłóca pomiary radiestezyjne, z czym wytrawny różdżkarz dobrze sobie radzi. Wiem, że obecnie nie do pomyślenia jest widok radiestety ze swoimi „magicznymi” przyrządami chociażby na terenie budowy metra. Głównie ucierpiałby prestiż wszystkich inżynierów, którzy krzątają się na budowie. 

Zawierzyliśmy współczesnej, wysoko rozwiniętej technice, która często nas zawodzi, a straty z tego tytułu niekiedy są liczone w milionach złotych. Kiedyś mój znajomy, „wiekowy człowiek” powiedział: Panie, komputer w biurze, w domu, nawet w kieszeni, a w głowie zamęt”. Kontynuując wątek, można śmiało powiedzieć, że ludzie budują swoje domy byle gdzie, na miejscach, które w ogóle nie nadają się do zabudowy. Krańcowym przykładem może być osiedle domków jednorodzinnych w Wałbrzychu, wybudowanych na terenie byłego niemieckiego cmentarza. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda, jeśli chodzi o budowę obiektów sakralnych – kościołów. Z moich osobistych obserwacji wynika, że zaledwie, co trzeci nowo wybudowany kościół jest prawidłowo usytuowany, tzn. ołtarz znajduje się od strony wschodniej. Może ktoś powiedzieć, że to nie ma znaczenia jak usytuowany jest kościół. Tak może opowiedzieć tylko ignorant, dla którego ezoteryka jest czystą abstrakcją. 

Tak jak zaznaczyłem na wstępie – przyczynkiem do napisania tego posta było zalanie budowanego metra, a kończę go ogólnymi uwagami, dotyczącymi radiestezji, która mówiąc najdelikatniej, obecnie jest traktowana po macoszemu, niekiedy wręcz ośmieszana, a szkoda …. 

Ez[o] 


Wycinki wiadomości i rysunek różdżkarza pochodzą z Internetu.