W tym miejscu miał znaleźć się inny
tekst i do tego zamieszczony dużo, dużo wcześniej. Można w przenośni
powiedzieć, że na mojej stronie zapanowała „blogowa flauta”, ale w moim
prywatnym życiu było raczej „sztormowo”. Ten post będzie znacznie różnił się od
dotychczasowych - będzie krótszy, bardziej osobisty, a zmusił mnie do tego splot różnych wydarzeń.
Jakiś czas temu, otrzymałem wezwanie
do sądu, które obligowało mnie do stawienia się przed obliczem Temidy. Podczas
rozprawy (dotyczącej spadku) okazało się, że…. moja obecność (a także brata)
jest zbyteczna. Powód. Jedna z kluczowych osób w sprawie, źle zrozumiała
informacje, jakie jej przekazano w sądzie przed złożeniem pozwu, co w konsekwencji
spowodowało, że mój udział w sprawie był mniej przydatny niż piąte koło u wozu.
Budynek sądu opuszczałem zawiedziony, zresztą nie tylko ja. Dwanaście godzin spędzonych
w podróży i wydane na bilety ponad dwieście złotych, to na kieszeń emeryta dość znaczna suma pieniędzy. W tym miejscu, używając w dalszym ciągu terminologii
żeglarskiej, kończy się flauta, a zaczyna - burza.
Udaliśmy się na „upadające ranczo” –
tak nazywam gospodarstwo, w którym mieszkała moja Matka. Tam, na miejscu podczas
omawiania różnych spraw dotyczących sprzedaży „rancza”, coś w rodzaju przerywnika, usłyszałem pod swoim adresem
wiele bardzo krytycznych słów. Spadły one na mnie niczym (przysłowiowy) grom z
jasnego nieba. Wystarczyła chwila, bym doznał olśnienia. Wciśnięto mi do ręki
plik zadrukowanych kartek. Były to skopiowane posty z mojego bloga. Zostawiłem
sobie kilka kartek z tego pliku, które mogą być mi potrzebne. Ktoś okazał się
nierozważny, niemyślący, ponieważ do skopiowania moich stron użył… drugich,
niezadrukowanych stron dokumentów stanowiących własność urzędu miejskiego. Każdy,
średnio rozgarnięty człowiek wie, że obowiązują procedury, które
szczegółowo określają obieg dokumentów, ich archiwizację i sposób niszczenia. Ktoś działał na moją szkodę – przeciwko mnie, ale zapomniał, że kij
ma dwa końce. Koniec przeznaczony dla mnie okazał się mało skuteczny, ponieważ
wiem jak chronić się (w tym przypadku), prymitywnym wampiryzmem energetycznym.
Drugi koniec niczym bumerang powróci do tej osoby, jestem tego pewien. Nie
chciałbym, żeby moje dokumenty, czy kogoś innego, złożone gdzieś w urzędzie
podzieliły los, tych, które trafiły do moich rąk, dlatego muszę zareagować na
tego rodzaju nieprawidłowości, a właściwie głupotę pracownika urzędu.
Powracam do głównego wątku. Zarzucono
mi, że na blogu, cytuję: 1. „Wychwalam
się, jakim to byłem dobrym ojcem”; 2. „Użalam się nad własnym losem”; 3. W końcu usłyszałem, że „chyba niedługo założę habit, ponieważ mam zostać… zakonnikiem”. Totalna, kosmiczna bzdura, o czym wie każdy,
kto zagląda na moją stronę. Mój blog nie jest pamiętnikiem i zapewniam, że nim
nie będzie. Całość zarzutów mógłbym skwitować krótkim stwierdzeniem – Nie ważne co mówią - ważne kto mówi. Zostałem niejako przywalany do tablicy,
dlatego chcę przy niej chwilę pozostać i wyjaśnić niektóre kwestie, ku przestrodze dla innych, których może
spotkać podobna „niespodzianka”, oby nie! Jedno zgniłe jabłko niezauważone
w porę, może „zarazić” pozostałe. Regułą jest to, że autorami różnych tego rodzaju
„sensacyjek”, są osoby, które na piersiach noszą znaki krzyża, a w ustach
frazes: „jestem katolikiem”, którego regularnie nadużywają, przyjmują komunię,
czym profanują ten święty sakrament, być może czynią to nieświadomie (?).
Tu, jak przysłowiowe szydło z worka,
wychodzą braki… edukacyjne osób, które stawiają mi te absurdalne zarzuty. Logiczne rozumienie czytanego tekstu to podstawa,
bez której wszystko „dostaje w łeb”, nawet traktat napisany przez światowej
sławy naukowca, staje się abstrakcją. Moja była kochana Polonistka – Alicja,
mówiła: „Muszę was nauczyć języka polskiego
przynajmniej w takim stopniu, byście w przyszłości nie żądali ode mnie zwrotu
pieniędzy za edukacyjne braki”. W tym miejscu moim adwersarzom (dla nich
może to niezrozumiały wyraz) udzielę porady, które dość dużo kosztują, ale tym
razem dokonam wyjątku. Wydaje mi się, że najwłaściwszą dla nich lekturą,
przynajmniej na obecną chwilę, są kolorowe pisma, w których tekst jest
zagłuszany dziesiątkami skandalizujących zdjęć z cyklu – jedna pani drugiej
pani, albo ten pan z tamtą panią, itp.
Cały ten (pozorny) epizod, mógłbym pominąć milczeniem, ponieważ dotyczy mnie – mojej osoby, ale jak
wspomniałem wcześniej, może spotkać „coś” podobnego każdego z Was moi kochani,
a zgłębiających ezoterykę w szczególności. Nie zapominajmy, że w oczach większości
ludzi jesteśmy postrzegani, jako „ci inni”, niekiedy, jako nawiedzeni, często traktują nas, jako dziwaków. Każdy, kto decyduje się zgłębiać ezoterykę, powinien
wkalkulować w swoje życie, tego rodzaju drobne „niedogodności”.
Powiedzenie:, Co cię nie zabije – to cię wzmocni, utwierdziło mnie w przekonaniu,
że muszę robić, – co robię. Ten kubeł zimnej wody, wylany na moją głowę, stał
się dodatkowym, nowym impulsem do działania, do istnienia ze swoim blogiem w
Internecie. Ponadto, a może przede wszystkim
Zapewniam, że mój blog,
nie będzie „internetowym maglem”,
targowiskiem,
wykorzystywanym do rozsiewania złych energii.
NIKT na to nie ma przyzwolenia
i go mieć nie będzie.
Jest jednak wielki pozytyw mojego „burzliwego” wyjazdu. Po kilkunastu latach,
spotkałem się Kolegą Mirkiem i Jego Żoną Jadzią. Zostałem przez Nich przyjęty
iście po królewsku - okazali mi wiele serca i gościnności. Z tego miejsca
jeszcze raz mówię: Dziękuję Wam Kochani – Jadziu i Mireczku za dwa dni,
które upłynęły na wspomnieniach, ucztowaniu, zwiedzaniu miasta, co pozostanie w
mojej pamięci do końca życia.
Ez[o]