Cytius, Altius,
Fortius.
Oficjalne
motto Igrzysk olimpijskich.
Dziś w Londynie kończą się
jubileuszowe – XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie. Wreszcie zacznę normalnie
funkcjonować, wrócę do normalnego rytmu dnia, który sam zakłóciłem śledząc transmisje
sportowe z Londynu. Nie jestem fanatycznym kibicem, ale co cztery lata oglądam
to największe sportowe widowisko. W moim dość długim życiu byłem świadkiem
wielu olimpiad, mniej lub bardziej udanych dla polskich sportowców, pamiętam także
bojkot olimpiady w dawnym ZSRR (w Moskwie) a także masakrę w Monachium w 1972
roku. Równolegle z walkami na matach, na ringu, czy bieżni, jesteśmy świadkami
wydarzeń pozasportowych, które możemy obserwować na żywo dzięki wynalazkowi XX
wieku – TV. Kamery i mikrofony to wielka oręż w rękach dziennikarzy, którzy nie
pozwolą, żeby jakieś wydarzenia umknęło ich uwadze, natychmiast przekazują je
„w świat”. I bardzo dobrze.
Być może mylę się, ale uważam, że twórca,
pomysłodawca nowożytnych Igrzysk Olimpijskich – francuski baron Pierre de Coubertin
nie przypuszczał, że jego idee olimpizmu w XXI wieku ulegną częściowej
degradacji, stracą na wartości a ich blask nieco przygaśnie. Uważał On, że
sport ma zbliżać narody i wychowywać młodzież w duchu pokoju, czego symbolem
jest pięć kół na fladze olimpijskiej, którą zresztą sam zaprojektował. Wiem, że
Świat (nasz glob) jest w ciągłym rozwoju, jako część całości – Kosmosu. Wiem,
że sport ulega ciągłej komercjalizacji – podlega prawom rynkowym, co wzbudza
mój niepokój, co do jego dalszej przyszłości. Oczywiście nie mam zamiaru
przeciwstawiać się zachodzącym zmianom, ponieważ byłaby to przysłowiowa „walka
z wiatrakami”. Kiedy zgaśnie znicz olimpijski, przez pewien czas tzw. środki
masowego przekazu będą podsumowywały Olimpiadę – dziennikarze będą krytykowali
organizatorów, sportowców, będą wytykali niedociągnięcia organizacyjne itp. kwestie.
Po kilku dniach cały ten szum medialny umilknie i wszystko „wróci do normy”, co
oznacza, że za kolejne cztery lata będziemy świadkami biadolenia o skostniałych
strukturach władz MKOl’u, które nic nie robią by zreformować się i kontynuować
szlachetne dzieło francuskiego barona, pana Pierra de Coubertin’a. Niżej przedstawię
swoje (budzące niepokój) refleksje związane z kończącymi się Igrzyskami Olimpijskimi
w Londynie.
Wiem, że kontuzje w sporcie zdarzają się często i nie sposób ich uniknąć, ponieważ
organizm zawodniczek i zawodników pracuje „na maksa”, co w terminologii
technicznej określa się jako zmęczenie materiału.
Widać gołym okiem, że w Londynie ilość kontuzji jest znacznie większa niż na
dotychczasowych olimpiadach. Wydaje mi się, że część zawodników przyjechała z
nie do końca wyleczonymi urazami, które podczas startu odnawiają się, czego
smutną konsekwencją jest eliminacja sportowca z dalszej rywalizacji. Podczas
biegów eliminacyjnych na 110 metrów przez płotki, przewróciło się aż trzech
zawodników, w tym Polak, który nie dobiegł nawet do pierwszego płotka. Skandal.
Należałoby lekarzom i trenerom zadać pytanie: Dlaczego wysyłają na olimpiadę niesprawnych zawodników i czy liczą na
to że stanie się cud? Cuda się zdarzają, ale w sporcie raczej rzadko. Hasło – sport to
zdrowie, należałoby zmienić na – trzeba mieć zdrowie by uprawiać sport.
Sędziowanie
pozostawia wiele do życzenia. Każdy człowiek jest omylny,
może popełnić błąd – zrozumiałe, ale nie znajduję usprawiedliwienia w sytuacji,
kiedy czterech sędziów interpretuje różnie jedno wydarzenie. Środki techniczne,
a ściślej elektroniczne miały wyeliminować ewentualne pomyłki sędziów, ale
okazuje się, że często są one przeszkodą dla zawodników i sędziów. Na planszach szermierczych zawodnicy są
obwieszeni lampkami, kablami, a mimo tego sędziowie kłócą się między sobą, nie
mogą znaleźć wspólnego języka, czy trafienie zostało zadane prawidłowo, czy
nie. Skandalicznie zachowali się sędziowie podczas walki na szpady między Niemką
a Koreanką Shin A Lam, którą „pozbawili” medalu. Koreanka nie mogła pogodzić
się z „werdyktem” pseudo-sędziów i przez godzinę zrozpaczona siedziała na
szermierczej planszy. Piątkowy konkurs rzutu młotem kobiet, prasa określa
mianem „kontrowersyjny”, a to za sprawą „pomyłki sędziowskiej”. Arbitrzy uznali
za spalony rzut w czwartej serii Niemki Betty Heidler, co klasyfikowało ją na
ósmym miejscu. Ekipa niemiecka wniosła protest i „po targach” z sędziami
Heidler wróciła na trzecie medalowe miejsce. Każdego olimpijskiego dnia podobnych
„kwiatów” jest bardzo dużo. Oczywiście „ofiarami” sędziowskich „pomyłek” stali
się także polscy sportowcy, którzy wrócą do kraju zawiedzeni. W tym akapicie
użyłem cudzysłowu wiele razy, co znaczy, że odnoszę się z pewnego rodzaju
sarkazmem do sędziowania w Londynie. Wyrządzona krzywda najprawdopodobniej
pozostawi w sercu zawodnika niezagojoną ranę do końca życia. I gdzie tu ideały
olimpizmu wypracowane przez francuskiego barona? Sędziowie podobnie jak
sportowcy składają ślubowanie, które jest przez nich łamane na każdym kroku. Co
na to władze MKOl’u? Ano, nic! Najprawdopodobniej
sędziami są tzw. „swoi ludzie”.
Migracja ludzi jest rzeczą naturalną, w sytuacji,
kiedy bez przeszkód możemy przemieszczać się niemal po całym Globie, z małymi
wyjątkami. Mam tu na myśli Polaków, których obowiązują wizy do Stanów Zjednoczonych,
do kraju naszego „wielkiego sojusznika”. Migracja, najczęściej wiąże się ze
zmianą obywatelstwa, które stawia przybysza na równych prawach z rdzennymi
obywatelami danego kraju, w tym także do prawa
reprezentowania na imprezach sportowych rangi mistrzostw świata, czy omawianych
Igrzysk Olimpijskich. Po raz kolejny, jestem zmuszony użyć określenia – „niestety”,
ponieważ nasila się coraz bardziej pewne zjawisko, które jest wytrychem, który
otwiera bramę do reprezentowania cudzoziemców-sportowców w barwach innego
kraju. Mechanizm jest prosty, a zarazem nieetyczny. Państwa bogate „kupują”
dobrych sportowców z krajów biedniejszych, nadają im obywatelstwo, a ci
zakładają dresy z godłami swoich „chlebodawców”. Chińczycy mają świetnych pingpongistów,
co sprawia, że na olimpiadzie reprezentują oni różne kraje, w tym Polskę
Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o biegaczy z Kenii czy Etiopii, którzy „dla
chleba” biegają w barwach innych państw. Takich przykładów jest znacznie więcej,
mam na myśli ciężarowców, czy zapaśników, którzy wywodzą się głównie z azjatyckiej
części byłego ZSRR. Zadaję pytanie: Czy
jest to zgodne z duchem olimpijskim – szlachetną sportową rywalizacją między narodami? Odpowiedź jest banalnie prosta, jak postawione
pytanie.
Na temat startu Polaków na Igrzyskach
Olimpijskich w Londynie nie będę się rozpisywał, ponieważ każdy z nas ma swoje
wyrobione zdanie na ten temat. Jak zwykle, faworyci zawiedli. Wymachiwanie
szabelką to nasza narodowa specjalność, czego dowodem jest występ polskich
siatkarzy, którzy widzieli siebie na najwyższym podium ze złotymi medalami na
piersi, podobnie jak pani Jędrzejczak, która usiłowała pogodzić pływanie i
udział w telewizyjnym show. Przegrana na olimpiadzie – porażka, powinna stać
się lekcją pokory, z której należy wyciągnąć wnioski na przyszłość. Oby.
Należy podziękować naszym, polskim
medalistom a także przegranym – pechowcom i ofiarom sędziowskich „pomyłek”. Medaliści są witani z fanfarami, w blasku
fleszy i kamer. Mogą także liczyć na śniadanko z panem premierem, gdzie czują
się skrępowani, w odróżnieniu od gospodarza, który w ten sposób poprawia swoje notowania - rosną mu "słupki". Widziałem w telewizorze powracającą z Londynu panią Anię Rogowską, naszą
tyczkarkę, tym razem wielką przegraną Na Okęciu, ta drobna kobieta męczyła się
ze swoim ekwipunkiem – torbami i tyczkami, które spadały jej z wózka. Nie była
rozpoznawana przez obecnych tam ludzi. Jestem pewien, że jako medalistka,
mogłaby być spokojna o swój bagaż, a być może Ją samą ludzie by nieśli na
rękach.
Wielkie wzruszenie na twarzach „silnych
facetów” Adriana Zielińskiego i Damiana Janikowskiego, naszych medalistów, udzieliło
się także i mnie. Niebywałe wrażenie zrobiła na mnie pani Zofia
Noceti-Klepacka, która zdobyła brąz w windsurfingu. Jeszcze przed wyjazdem do
Londynu, powiedziała, że jeśli zdobędzie medal olimpijski to zlicytuje go, a
uzyskane pieniądze przekaże na leczenie Zuzi, małej dziewczynki, która choruje,
na mukowiscydozę. Piękny, szlachetny gest naszej medalistki. Pani Zosia nosi przy sobie zdjęcie chorej dziewczynki.

Ez[o]
Zdjęcia pochodzą z olimpijskich serwisów
informacyjnych zamieszczanych w Internecie.