niedziela, 23 września 2012

(Nie)tolerancja "po polsku"


Tolerancja musi być nietolerancyjna wobec nietolerancji.
                                                                                       [Immanuel Kant] 


Kilkanaście dni temu byłem zmuszony skorzystać z PKP – jechałem do Warszawy. W przedziale naprzeciwko mnie siedziała kobieta czterdziestokilkuletnia. Podróżowaliśmy pierwszą klasą, w przedziale, w którym drzwi same otwierały się, kiedy pociąg przyspieszał, a zamykały podczas hamowania. W prymitywny sposób udało mi się „naprawić drzwi”, blokując je zwiniętym w rulon kawałkiem papieru. Odetchnąłem z ulgą, w oczach współpasażerki okazałem się „zaradnym mężczyzną” i od tego momentu nawiązała się między nami rozmowa. Czas szybko mijał, rozmawialiśmy na różne tematy. Jednak nastąpił niespodziewany zwrot. Kiedy przejeżdżaliśmy przez miasta Górnego Śląska, zauważyłem, że niemal wszystkie kościoły były rzęsiście oświetlone jupiterami, mimo, że była godzina druga w nocy. Wyraziłem zdziwienie i zadałem pytanie: Dla kogo te iluminacje w środku nocy i kto za to płaci? Moja rozmówczyni poczuła się lekko poirytowana, wyraziła – mówiąc delikatnie – słowną dezaprobatę, którą skwitowałem milczeniem. Dialog się urwał, rozmowna do tej pory pani wtuliła się w siedzenie i… usnęła. Wysiadając w Warszawie, na moje „do widzenia” usłyszałem pod nosem ciche burknięcie. 


Ten „wagonowy” epizod to jeden z wielu przykładów „polskiej tolerancji” a w zasadzie jej braku. Temat tolerancji jest wałkowany przez prasę, telewizję, a posłowie przypominają sobie o związkach partnerskich, zapładnianiu In vitro w czasie kampanii wyborczej, chcąc w ten sposób pozyskać przychylność tzw. elektoratu. Po wyborach obietnice trafiają do kosza, a w najlepszym wypadku przybierają formę kłótni na sali sejmowej, nazywanej przez „wybrańców narodu” debatą. Sejm jest doskonałym miejscem, gdzie młodzież szkolna może uczyć się tolerancji i dobrych manier. Ręce opadają a głowa wykonuje poprzeczne ruchy oznaczające niedowierzanie. Często ci sami ludzie są zapraszani do stacji telewizyjnych, gdzie kontynuują swój pseudo-dialog, który polega na wzajemnym przekrzykiwaniu się, co ma skłonić przeciwnika (nie partnera) do uległości i przyznaniu racji stronie przeciwnej. Między innymi, dlatego ograniczam oglądanie w telewizji do transmisji sportowych i filmów przyrodniczych.   Mam ten komfort, że mogę spokojnie siedząc przed komputerem, klikając w klawiaturę pisać tego posta bez niczyjej ingerencji. Chociaż mówiąc szczerze, jeśli ktoś by podpowiedział mi coś mądrego, wówczas bym skorzystał z jego rad.

Nie będę rozpisywał się na temat tolerancji w akademicki sposób, ponieważ tego nie potrafię, pozostawiam to zadanie ludziom, którzy są profesjonalistami. Ograniczę się jedynie do przykładów „z życia wziętych”, których byłem uczestnikiem bądź obserwowałem je, co skłania do refleksji i wyciągania z nich wniosków. Przynajmniej kilka razy w ciągu jednego dnia jesteśmy świadkami sytuacji, które  wskazują o braku tolerancji, zwykłego zrozumienia, co wzajemnie fundują sobie nieżyczliwi ludzie. Stojące na chodnikach auta utrudniające przejście pieszym, psie kupy na chodnikach i trawnikach, głośno rozmawiająca młodzież wysypująca się ze szkoły, widok ludzi „obmacujących” owoce w marketach, czy ktoś wciskający się do kasy poza kolejnością, są powodem irytacji i kłótni miedzy ludźmi. Można tego uniknąć, a wystarczy jedynie odrobina wyrozumiałości, tolerancji wobec innych ludzi.  Jeśli mieszczę się na chodniku, na którym stoi auto, t0 niech sobie ono stoi. Ja po Heliosie sprzątam odchody, a że pani, która wyszła na spacer ze swoim pupilkiem nie sprząta – trudno. Może kiedyś zapłaci mandat, być może wdepnie w kupę innego psa, bo i tak się zdarza. Młodzież zachowuje się spontanicznie. Mnie to nie dziwi, ponieważ pamiętam jak trudno było wysiedzieć w szkolnej ławce przez kilka godzin. Nie kupuję owoców w tych marketach, gdzie ludzie wybierają je sami. Często owoce te są przewracane brudnymi łapami przez wiele osób, co wzbudza we mnie odruch wymiotny, czuję obrzydzenie. Przecież nikt mnie nie zmusza do ich kupowania. Jeśli ktoś podejdzie do kasy poza kolejnością, to świat się nie zawali, jedynie postoję chwilę dłużej, a osoba ta wystawia sobie złe świadectwo, nic poza tym. 


Dość często ludzie o odmiennych preferencjach seksualnych są wyszydzani i dyskryminowani, chociaż sytuacja z każdym rokiem zmienia się na ich korzyść, co napawa optymizmem.  Ludzie „kochający inaczej” wychodzą „z podziemna”, coraz częściej mówią, wprost, że są gejami, lesbijkami. Marsze równości organizowane w różnych miastach gromadzą tysiące ludzi. Jeśli są manifestacje, to trudno uniknąć kontrmanifestacji, w których znajdą się także zwykli „zadymiarze”, a nawet różnej maści politycy, głoszący hasła równości, tolerancji. Jeśli nadarzy się okazja, chętnie przed kamerą udzielą wywiadu.

Muszę cofnąć się w czasie o 50 lat, tak to nie pomyłka. Wówczas uczyłem się w średniej szkole. Chłopak, który został zdemaskowany, że jest „inny”, że jest gejem, był wyśmiewany przez rówieśników. Nie piszę, że „przez kolegów”, bo trudno nazwać kogoś kolegą, kto krzywdzi drugiego. Spotkałem go po wielu latach, wówczas poczułem się nieswojo, mówiąc wprost – głupio. On pierwszy podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i podał mi rękę. Przypomniałem sobie, że ja także kiedyś nazwałem go pedałem. Była to dla mnie lekcja tolerancji a zarazem pokory, która utkwiła w mojej pamięci na zawsze. Jak to mawiają – nauka nie idzie w las… a w nas, o czym przekonuję się po latach. Znam mężczyznę, który jest gejem, ale to nie jest żadną przeszkodą, by z nim rozmawiać jak z każdym innym człowiekiem.  Odmienność seksualna jest jego i tylko jego osobistą sprawą, do której nikt nie ma prawa pchać się z buciorami. 

Niewątpliwie dużym problemem są pseudo-katolicy, którzy swoją nietolerancję wobec innych religii głoszą bez żadnej krępacji, czego wyrazem są liczne scenki pełne agresji z udziałem starszych kobiet tzw. „moherowych beretów”, które są wspierane przez zaawansowanych wiekiem mężczyzn. Każdy z nas widział na własne oczy, bądź w telewizorze osoby ziejące nienawiścią do dziennikarzy, którzy według nich są źródłem wszelkiego zła, jakie jest na ziemi. Ludzie Kościoła – księża, walczą o każdą swoją (i nie tylko swoją) „owieczkę” różnymi sposobami, często łamiąc przykazania zawarte w Dekalogu. Wydaje mi się, że przestają być pośrednikami – łącznikami między Bogiem a wiernymi, przebranżawiając się w ludzi interesu. Demagogią klerykalną jest „uprawianie wiary” przez Rydzyka, którego nietolerancja ociera się o rasizm wyrażany publicznie. Czy ludzie są ślepi i głusi? Dlaczego zwierzchnicy „tatki” Rydzyka nie reagują na jego poczynania? Poniżej dwa przykłady: filmik z You Tube i link, który otwiera nagranie z Radia Maryja, w którym Rydzyk szydzi z ludzi posiadających w domach psy i koty. Wystarczy obejrzeć i posłuchać a komentarz okaże się zbyteczny.  



Ostatnio na swoim blogu pani Alicja Chrzanowska – ezoteryk, wyraziła swoją dezaprobatę wobec osoby nietolerancyjnej, która zaatakowała Ją po raz kolejny za to, że…. ratuje maltretowane zwierzęta, głównie psy. Jednocześnie osoba ta skrywa się jako anonimowa. Nie ma odwagi ujawnić się, co świadczy o jej  tchórzostwie. Polecam posta pani Alicji, w którym jest wiele żalu i goryczy i odrobina irytacji, której Pani Alicja nigdy do tej pory nie okazywała. Pani Chrzanowska, Szlachetna Kobieta o wrażliwym sercu nie zasłużyła na takie Jej traktowanie. Do tego posta napisałem komentarz, który jest protestem przeciwko głupocie i nietolerancji, a z drugiej strony wsparciem dla bezinteresownych działań Pani Alicji na rzecz ratowania Bogu ducha winnych maltretowanych zwierząt .

Nie chcę kreować się na obrońcę uciskanych, ale kilka razy dawałem odpór ludziom, którzy wykazywali wrogość wobec Światków Jehowy. Pracowałem z Dziewczyną wyznającą tą wiarę, była Ona dyskredytowana – kierowano Ją na gorsze stanowiska oraz obsadzano na zmianach, których nikt inny nie chciał przyjąć. Stałem się wrogiem, kiedy wyraziłem swoje niezadowolenie u przełożonej owej Dziewczyny. Moja dezaprobata została poważnie przyjęta a Dziewczyna przez przełożoną zaczęła być traktowana na równi z innymi pracownikami. Spotykam na ulicy Świadków Jehowy, którzy poznają mnie – jak mówią – „po piesku z długimi uszami”. Porozmawiałem z nimi raz, ale konkretnie, rzeczowo, w spokojny sposób. Dałem im do zrozumienia, że szanuję ich, ale sprawy duchowe są moją osobistą sprawą. Przeważnie, kiedy się spotkamy, ucinamy krótką pogawędkę, co przez moich sąsiadów jest nienajlepiej postrzegane. Przecież o Świadkach Jehowy katolicy nie mówią inaczej, jak „kociaki”.  To dopiero jest przejaw głupoty i nietolerancji.    

Kilka razy w roku jeżdżę do Czarnowa, gdzie wyznawcy Kryszny mają swój aśram i rolne gospodarstwo ekologiczne. Niejaka pani Maria Mucha z Centrum Przeciwdziałania Psychomanipulacji [?] sama dopuściła się...  manipulacji nazywając ruch Hare Kryszna sektą, która przyciąga do siebie młodych, zagubionych duchowo ludzi, używając do tego celu psychomanipulacji. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że pani Maria Mucha mija się z prawdą. Do Czarnowa jeżdżę od wielu lat i nikt do tej pory nie zaproponował mi przystąpienia do ruchu Hare Kryszna. Wiem, że osoby, które zdecydowały się „służyć Panu Krysznie” na inicjację muszą czekać dość długo, co jest sprzeczne z tym, co głosi pani Maria. Podczas rozmowy jeden z mnichów z aśramu w Czarnowie powiedział mi, że ksiądz z pobliskiego Leszczyńca przestrzegał swoje „owieczki”, przed kontaktami z bhaktami, którzy częstują ludzi narkotykami. Jest to prymitywne straszenie, manipulacja wiernymi. Tak wygląda tolerancja kleru wobec innych wyznań. Napisałem kilka postów o Czarnowie, a w nich zamieściłem sporo zdjęć i filmików, obrazujących ceremonie i rytuały związane z hinduizmem. Znaleźli się „prawdziwi” katolicy (w mojej rodzinie), którzy po przeczytaniu tych postów zarzucili mi, że zmieniam wiarę i inne niedorzeczności. 26 marca tego roku, napisałem posta – „Jak w krzywym zwierciadle”, który był reakcją na postawione mi bzdurne zarzuty, które świadczą o smutnej prawdzie, że ludzie nie rozumieją czytanych tekstów. Uważam tą sprawę za zakończoną i nie dam wciągnąć się w pozbawioną sensu polemikę z ludźmi nietolerancyjnymi, którzy biegną w niedzielę, do kościała z monetą w garści, by zagłuszyć własne sumienie. 

W głowie rodzi się pytanie: „Czy można być w pełni tolerancyjnym wobec przejawów nietolerancji”? Myślę, że jest to niemożliwe. Przykłady, które przedstawiłem są tego dowodem, że niekiedy trzeba przełamać się i użyć „mocniejszych argumentów”, ponieważ w przeciwnym razie możemy stać się ofiarą własnej tolerancji. Nie można zapominać, że we wszystkim należy zachować „zdrowy rozsądek”. Jeśli na ulicy, za przeroszeniem – obrzyga mnie pijak i naubliża, to nic innego mi nie wypada, jak machnąć ręką i okazać się wobec niego tolerancyjnym. Sytuacja staje się zupełnie inna, kiedy „sprawcą” tego „nieszczęścia” okaże się sąsiad, wówczas zareaguję bardziej zdecydowanie, co nie znaczy brutalnie.

Nietolerancja ma wiele innych imion i dotyczy różnych sfer naszego życia. To, co przedstawiłem w tym poscie jest zaledwie przysłowiową kroplą w morzu. Każdy człowiek, który chce zgłębiać ezoterykę MUSI być osobą tolerancyjną, to jest jeden z wielu warunków, które są wymagane od adepta nauk tajemnych. Jeśli nie podporządkuje się tym rygorom, szybko zbłądzi. Każda droga na skróty jest nieopłacalna, a szczególnie w ezoteryce, o czym przekonało się wiele osób. 


16 listopada jest Międzynarodowym Dniem Tolerancji. Zobaczymy jak będzie ten dzień obchodzony w naszym kraju. Najprawdopodobniej w prasie ukaże się wzmianka o tym Dniu wydrukowana małą czcionką a telewizja… być może o nim wspomni, a może pominie milczeniem. Czy ktoś zauważył mniej aut na ulicach w Dniu Bez Samochodu? Myślę, że nie. Podobnie w Międzynarodowym Dniu  Tolerancji – nie zobaczymy antysemity witającego się z rabinem. A może się mylę? Oby. 


Ez[o]

środa, 12 września 2012

Co z tego, że zalało?


Przyczynkiem do napisania tego posta jest wydarzenie, jakie miało miejsce w Warszawie 14 sierpnia tego roku. Na budowę drugiej nitki warszawskiego metra, pod dużym ciśnieniem wdarła się woda, niosąc ze sobą duże ilości piasku. Ogółem – jak oceniają fachowcy – przedostało się 6 tysięcy metrów sześciennych gęstej masy, pochodzącej z cieku (tzw. „kurzawki”), która zalała część wydrążonego tunelu. Oczywiście konieczne było wstrzymanie prac budowlanych na tym odcinku metra i zamknięcie tunelu na Wisłostradzie. Pani prezydent Warszawy całe to wydarzenie bagatelizuje, mówiąc: Nie panikujmy”. Można i tak. Przez kilka dni Warszawa żyła tym wydarzeniem, a utrudnienia komunikacyjne będą trwały jeszcze przez …, tego nikt nie potrafi określić. 

W związku z tym wydarzeniem, rodzi się w mojej głowie szereg pytań. Odpowiedzi na nie, można z góry przewidzieć, znając realia polskiej gospodarki. Ile będzie kosztowało, nas obywateli, usunięcie skutków tej katastrofy budowlanej? Tego zapewnie nigdy się nie dowiemy. Kto jest odpowiedzialny za wyciek? Tu sprawa komplikuje się coraz bardziej. O ile w pierwszych dniach po katastrofie, w prasie i telewizji roiło się od spekulacji, kto jest winien, tak obecnie zrobiło się cicho, co może oznaczać, że odpowiedzialność zostanie rozmyta, a panowie od ścigania przestępców – prokuratorzy, umorzą postępowanie. Budowa drugiej nitki metra „zakończy się sukcesem”, co w świetle kamer i fleszy obwieszczą włodarze Warszawy i rządząca koalicja. 


Szerzej odpowiem na trzecie pytanie: Czy można było uniknąć katastrofy?” W przedstawianym [wyżej] wycinku tytułów, jakie po wydarzeniu ukazały się w Internecie, możemy przeczytać: Przypadek czy błąd projektantów?” Dziesiątki razy powtarzałem i będę czynił to nadal – nic nie dzieje się przez przypadek. Ręce opadają, kiedy słyszę panią Gronkiewicz, która bagatelizuje całe wydarzenie, a na tle zalanego metra, inżynier udzielający wywiadu stwierdza z rozbrajającą szczerością, że… tak się zdarza. Poniżej przedstawiam fragment artykułu z WPROST, który ukazał się w Internecie dnia 20 sierpnia. 


Jest to lektura, która mnie laikowi niewiele mówi, ale ilość wierceń, pobranych próbek i różnych ekspertyz stanowiących dokumentację geologiczną, o jakich mówił rzecznik metra, przedstawia się imponująco, okazale. Niestety, ale z tych liczb niewiele wynika. Eksperci nie mają sobie nic do zarzucenia, podobnie jak wykonawcy. Jednym słowem – nie ma winnych. W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę ironii i zasugeruję ewentualnego sprawcę tej katastrofy, którym mogła być Al-Kaida. 

Warszawa nie jest prekursorem, pionierem przecierającym szlaki w budowie kolei podziemnej, wręcz przeciwnie jesteśmy na przysłowiowym szarym końcu. Według Wikipedii na świecie jest 140 tego typu środków transportu miejskiego. Najstarszym, najbardziej rozbudowanym metrem na świecie jest metro w Londynie, które powstało w roku 1863. W dziewiętnastym wieku człowiek nie dysponował takimi środkami technicznymi, w tym służącymi do badań geologicznych, jak obecnie, a mimo to Anglicy uporali się z budową wielopoziomowego metra. Jak to było możliwe?


RADIESTEZJA – termin, który przez niektórych ludzi jest odbierany z ironicznym uśmiechem, inni zaś traktują go z powagą. Którzy mają rację? Można odpowiedzieć filozoficznie – mają rację jedni i drudzy. Hajo Banzhaf powiedział: Jeśli jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy jednoznaczną prawdę, możemy być jednoznacznie pewni, że nie jest ona prawdziwa. Niezależnie od wszystkiego – prób ośmieszania różdżkarzy, sceptycyzmu środowisk naukowych, radiestezja jest zjawiskiem mającym zastosowanie w praktyce. Oczywiście Kościół uznaje radiestezję, jako kontakt z „siłami nieczystymi”, czemu w ogóle się nie dziwię. Wśród radiestetów zdarzali się księża, zakonnicy, co Kościół sprytnie przemilcza. 

Należę do drugiej grupy osób, która nie tylko wierzy w istnienie radiestezji, ale stosuje ją w praktyce. Ludzie z różdżką i wahadłem byli cenieni w kopalniach, cieszyli się wielkim poważaniem, ponieważ wykrywali złoża węgla i określali miejsca, w których znajdowały się cieki wodne. Jestem przekonany, że budowniczowie londyńskiego metra zatrudniali różdżkarzy, którzy określali wielkość i miejsce cieków, które napotykali podczas drążenia tuneli. Być może sporadycznie dochodziło do pomyłek, których powodem mogły być warstwy gliny zalegające w ziemi. Glina w pewnym stopniu zakłóca pomiary radiestezyjne, z czym wytrawny różdżkarz dobrze sobie radzi. Wiem, że obecnie nie do pomyślenia jest widok radiestety ze swoimi „magicznymi” przyrządami chociażby na terenie budowy metra. Głównie ucierpiałby prestiż wszystkich inżynierów, którzy krzątają się na budowie. 

Zawierzyliśmy współczesnej, wysoko rozwiniętej technice, która często nas zawodzi, a straty z tego tytułu niekiedy są liczone w milionach złotych. Kiedyś mój znajomy, „wiekowy człowiek” powiedział: Panie, komputer w biurze, w domu, nawet w kieszeni, a w głowie zamęt”. Kontynuując wątek, można śmiało powiedzieć, że ludzie budują swoje domy byle gdzie, na miejscach, które w ogóle nie nadają się do zabudowy. Krańcowym przykładem może być osiedle domków jednorodzinnych w Wałbrzychu, wybudowanych na terenie byłego niemieckiego cmentarza. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda, jeśli chodzi o budowę obiektów sakralnych – kościołów. Z moich osobistych obserwacji wynika, że zaledwie, co trzeci nowo wybudowany kościół jest prawidłowo usytuowany, tzn. ołtarz znajduje się od strony wschodniej. Może ktoś powiedzieć, że to nie ma znaczenia jak usytuowany jest kościół. Tak może opowiedzieć tylko ignorant, dla którego ezoteryka jest czystą abstrakcją. 

Tak jak zaznaczyłem na wstępie – przyczynkiem do napisania tego posta było zalanie budowanego metra, a kończę go ogólnymi uwagami, dotyczącymi radiestezji, która mówiąc najdelikatniej, obecnie jest traktowana po macoszemu, niekiedy wręcz ośmieszana, a szkoda …. 

Ez[o] 


Wycinki wiadomości i rysunek różdżkarza pochodzą z Internetu.