piątek, 29 lipca 2011

Victorian Romantic Tarot [6]


ARCYKAPŁAN



Archetyp: Święty.
Określenia: Arcykapłan [gr. Archiereus], zwany też najwyższym kapłanem [hebr. kohen ha-gadol – „kapłan wielki”], głównym kapłanem [hebr. kohen ha-rosz – „kapłan głowa”] i namaszczonym kapłanem [hebr. kohen ha-mashiach – „kapłan-mesjasz”] łączył w sobie funkcje najwyższego pośrednika między Bogiem a Izraelem, zwierzchnika Przybytku Mojżeszowego a potem Świątyni Jerozolimskiej, przełożonego kapłanów i lewitów oraz naczelnika (patriarchy) rodu Aaronitów. Arcykapłan Boga Jahwe był osobą szczególnie uświęconą i posiadał pełnię władzy kapłańskiej.                                                                                                                                             
Arcykapłan, w rozmaitych religiach przełożony kolegiów kapłańskich, świątyni i kultu; w starożytnym Rzymie pontifex maximum [pontyfikowie]; w judaizmie arcykapłani jerozolimscy, wywodzący swoją genealogię od Aarona [np. Sadok w czasach Dawida, Annasz i Kajfasz w Ewangeliach]; urząd arcykapłana pełnili też władcy z dynastii hasmonejskiej; Nowy Testament przyznaje tytuł arcykapłana Jezusowi, jako jedynemu pośrednikowi między Bogiem a ludźmi.                                      [Powszechna Encyklopedia PWN] 

Piąty Wielki Arkan Tarota nosi także nazwę Papież, podobnie jak Drugi Wielki Arkan - Papieżyca. Obydwa określenia odnoszą się do religii chrześcijańskiej. Już wcześniej wspomniałem (przy omawianiu Drugiego Wielkiego Arkanu), ale pozwolę sobie powtórzyć to jeszcze raz, że moim zdaniem

Tarot nie wyróżnia żadnej religii, jest Księgą Życia, z której dobrodziejstw mogą korzystać wszyscy ludzie, bez względu na kolor skóry, płeć, wiek, pochodzenie, przynależność kulturową, pod warunkiem, że będą one służyły szlachetnym celom.

Powyżej umieszczam dwie karty Piątego Wielkiego Arkanu, z różnych talii. Ta widoczna po prawej stronie, pochodzi z talii Rider Tarot Edwarda Waite’a, natomiast po lewej, to obraz z Tarota Wiktoriańskiego, który wyglądem [formą] znacznie różni się od swojej sąsiadki, jednocześnie zachowując treści [przesłania] wszystkich arkanów.

Oto mam przed sobą Piąty Wielki Arkan Tarota – Arcykapłana. Karta nawiązuje do religii judaistycznej, z której wywodzi się chrześcijaństwo. Główną postacią na tej karcie jest Uczony – Rabin, którego widzimy wraz z dwoma uczniami. Kiedy dokładnie przyjrzymy się postaci rabina, poczujemy ciepło, które emanuje od od niego, a jednocześnie wzbudza on respekt i szacunek. Po gestykulacji rąk i przymkniętych oczach, możemy domyślać się, że przekazuje swoim uczniom coś bardzo ważnego. Rabin w prawej ręce trzyma okulary, co może świadczyć, że jego wzrok jest mocno nadwerężony czytaniem „mądrych ksiąg”. Długa broda, to atrybut, przynależny rabinom i innym uczonym, chociażby filozofom, odkrywcom, czy wynalazcom. Jego pozycja prawie leżąca może wskazywać, że zdrowie ma nienajlepsze, nadszarpnięte przez długie lata, jakie przeżył. Rabin znajduje się nieco wyżej od swoich uczniów, co świadczy o jego wyższości nad nimi. Jak wspomniałem wcześniej, jego uczniami są dwaj młodzi chłopcy. Trzymają w rękach otwarte księgi, które czytają, a jednocześnie wsłuchują się w słowa przekazywane im przez Mistrza..Rabin także ma otwartą księgę, która prawdopodobnie zawiera wiedzę, do której mają dostęp tylko osoby wtajemniczone. Niewątpliwie rabin należy do do tych wybrańców.  Język, którym się oni posługują, to na pewno jest hebrajski, który według większości Izraelczyków, jest językiem dla uprzywilejowanych. Jednym z przesłań Piątego Wielkiego Arkanu Tarota jest nauka i wiara, które dość łatwo odczytać z tej karty.  
 
Przemyślenia. Skupię się na problemie, który brzmi: „umiejętność słuchania”. Dlaczego akurat ten temat podejmuję przy Arcykapłanie – Piątym Wielkim Arkanie Tarota? Obok bardzo wielu znaczeń i przesłań tej karty, jednym z nich jest misja przekazywania wiedzy [często duchowej] i nauczanie, które opierają się głównie na mówieniu – na języku werbalnym. Być może podjęty przez mnie temat może wydawać się banalnym, mało znaczącym.  

Jeśli poprosimy kogoś o wymienienie cech, które odgrywają najważniejszą rolę w jego życiu, wówczas usłyszymy ich wiele, ale… umiejętność słuchania prawdopodobnie nie zostanie wymieniona. Może ktoś powiedzieć, że słuchanie innych, jest rzeczą na tyle oczywistą, że nie wartą myślowego zachodu. Kiedy przyjrzeć się bliżej, widać jak na przysłowiowej dłoni, że coraz częściej ludzie komunikują się miedzy sobą za pomocą tzw. „komunikatorów”, takich jak Internet, czy telefon. Niewątpliwie te sposoby są wygodne, ale obok wielu zalet, niosą zagrożenia. Podczas bezpośredniej rozmowy, między ludźmi wytwarza się niewidzialna nić, która ich łączy na różnych płaszczyznach ciał subtelnych. Tradycyjne pisanie listów, praktycznie zanika, jest wypierane przez środki techniczne. Tekst napisany ręcznie posiada energie, które przekazała osoba pisząca. Jakże często osoba czytająca list odczuwała pozytywne energie – miłość, dobroć, wzruszenie, które w wyrazach napisanych atramentem zostały utrwalone na zwykłej kartce papieru. Wystarczy popatrzeć w muzeum na rękopisy, których autorami byli wielcy ludzi, by poczuć coś niezwykłego, coś, co trudno opisać słowami. Tych energii nic nie zdoła zniszczyć, jedynie może strawić je ogień. 

Z całą pewnością mogę stwierdzić, że my ludzie, porozumiewamy się coraz gorzej, a jedną z przyczyn jest brak umiejętności słuchania. Uczeń w szkole, niejako zmuszony jest podczas lekcji do słuchania nauczyciela. Uczestnik mszy, podobnie – zmuszony jest do wysłuchania słów wielebnego, wszak nie wypada wyjść ze świątyni podczas kazania. W takich wypadkach, adresat słyszy, ale w tym czasie myślami jest w zupełnie innym miejscu. Będąc uczniem, a było to bardzo dawno, doświadczałem na sobie takich sytuacji wiele razy.

Oczywiście, zdarza się, że słuchamy innych z ciekawością, ale większość z nas, do których i ja się zaliczam, przeważnie woli mówić niż słuchać. W tym miejscu kłaniam się zodiakalnym Bliźniętom, które w tej kwestii są absolutnymi mistrzami, czego nie należy traktować, jako przytyk z mojej strony pod Ich adresem. Pozdrawiam Bliźnięta obojga płci.

Wszystko zaczyna się od… naszego urodzenia, a ściślej od czasu, kiedy zaczynamy mówić. Dziecko zadaje wiele pytań, jest ciekawe świata, który go fascynuje, a to spotyka się z różną reakcją rodziców [opiekunów]. Nie może być mowy o zbywaniu dziecka, pozostawianiu jego pytania bez odpowiedzi. Przykro mi o tym pisać, ale 

większość rodziców nie potrafi wysłuchać,
tego co mają do powiedzenia ich  dzieci.

Nie zawracaj mi głowy; Masz mnie słuchać; Jak dorośniesz to się dowiesz – to najczęściej padające słowa rodzica, które są „odpowiedzią” na zadawane pytania przez dziecko. Efekty takich poczynań [błędów w wychowaniu] owocują za kilka lub kilkanaście lat, kiedy chłopak czy dziewczyna jest odgrodzona od rodziców murem, na którym jest napis - brak zaufania do rodziców. Każdy wie, jakie to niesie zagrożenia dla obydwu stron. Słusznie mówią zakonnicy – jezuici: „Daj mi swoje dziecko na pierwsze siedem lat, a później możesz z nim robić, co zechcesz”.

Osobiście miałem pewne problemy z „podporządkowaniem się” w słuchania innych. Jako karmiczna Jedynka, która ma zapędy wodzowskie (brrr!), do tego dochodzi wyrabianie siły woli [słaba strona Jedynki], to trudności, które musiałem przezwyciężyć. Udało się! Ważne jest żeby wysłuchać do końca, tego, co ma do powiedzenia druga strona. Niekiedy w potoku, banalnie prostych słów, płynących z ust tzw. "prostego człowieka” możemy usłyszeć coś, co może zrobić na nas wrażenie, które wpłynie na nasze dalsze życie. Tego doświadczyłem na sobie. Ulewa, która mnie zaskoczyła jadąc rowerem, zmusiła do skorzystania ze schronienia pod dachem gospodarza, którego słowa podczas „pogawędki”, wywarły na mnie wielkie wrażenie. Być może, nasze słowa okażą się dla kogoś, cenną wskazówką, czy dobrą radą, pod warunkiem, że zostaniemy wysłuchani do końca.

Na każdym kroku wyrażam się niepochlebnie o politykach i polityce, która jest dla mnie skażonym, skorumpowanym światem, ale w myśl słów, jakie wypowiedział kiedyś jeden z Elektryków: „nie chcem, ale muszem”, tak ja też, nie chcem, ale muszem o nich napisać dwa zdania, bo na więcej sobie nie zasłużyli. Obrady Sejmu, programy publicystyczne z udziałem polityków, to żenujące widowiska, w których umiejętność słuchania jest czymś nieznanym, obcym. Efektem ich „pracy” są buble legislacyjne, które są często zaskarżane do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie poddawane są druzgocącej krytyce. 

Nie możemy zapominać o „odgłosach przyrody”, które docierają do nas z różnych stron. Jest proste ćwiczenie, które praktykowałem i nadal je stosuję.

Podczas pobytu w lesie, czy na łące, spośród wielu docierających do mnie głosów: śpiewu ptaków, pluskającej wody w strumieniu, głosu świerszczy, itp., skupiam się tylko na jednym z nich, w taki sposób by pozostałe były „niesłyszalne”.

Jest to doskonałe ćwiczenie, które wyrabia w nas podzielność uwagi, selektywne słuchanie. W praktyce pozwala to, np. na odcięciu się od gwaru ulicznego, a słuchaniu tyko koncertu ulicznego grajka, który znalazł się gdzieś obok nas. Czyż nie jest to miłe?

W praktyce ezoteryk – wróżbita, spotyka się z „klientem”, który przeważnie słucha go do końca, ale… Zdarzają się tacy, którzy słyszą tylko to, co chcą słyszeć. W czasie dywinacji, oczekują od wróżbity tylko dobrych wiadomości! Nie będę rozwijał tego tematu, ponieważ musiałobym w tym miejscu użyć wiele krytycznych słów pod adresem niektórych pseudo-ezoteryków.

Jeśli mówimy o Arcykapłanie, to warto w tym miejscu przypomnieć ważną radę dla karmicznej Piątki. Otóż, Piątka nie powinna się „rozmieniać na drobne”, to znaczy – powinna skupić się na jednej konkretnej rzeczy, ponieważ w przeciwnym razie może u Niej spowodować to frustrację, załamanie, zniechęcenie do dalszego działania.

Obecnie zaprząta mi głowę Piątka – kobieta, która jest wielkim sportowcem. Wiele osób zachodzi w głowę, jak to się stało, że po wielu latach ciężkiej, rzetelnej pracy, po zdobyciu srebrnego medalu olimpijskiego, podjęła decyzję [pozornie karkołomną], że bierze rozbrat ze swoim trenerem, świetnym fachowcem, a wszystko to ma miejsce na rok przed kolejną olimpiadą, która odbędzie się w przyszłym roku w Londynie. Znam osobiście tą Kobietę- Sportowca pisanego przez wielkie „S”, stąd moja troska o ten duet, który rozpadł się niespodziewanie. Moja skromna wiedza o numerologii, pozwoliła mi na analizę tego wydarzenia. Jest Ona w dziewiątym roku osobistym, który jest najlepszym okresem do kończenia wszystkiego, co się „wypaliło”. Właśnie tego słowa użyła podczas wywiadu telewizyjnego. Jest wiele innych oznak, które mogły wskazywać, że teraz właśnie nastąpi to sensacyjne [według dziennikarzy] wydarzenie.

Na zakończenie moja prywatna rada, którą staram się stosować w codziennym życiu:

Częściej nastawiajmy uszu,
a z powściągliwością otwierajmy usta.

Jak do tej pory „wychodzi mi to na zdrowie”.

Ez[o]

sobota, 23 lipca 2011

Uzupełnienie do posta "Sezon ogórkowy"


Zdecydowałem się uzupełnić ostatni mój wpis, za sprawą pewnego epizodu, który miał miejsce kilka dni temu. Wychodząc na spacer z Heliosem [czworonożny domownik] spotkałem znajomego, z którym przed wieloma laty pracowałem w jednej „firmie’. Znajomy ten, „pocztą pantoflową” dowiedział się, że mam swoją stronę [bloga], na którą – jak się przyznał - co jakiś czas zagląda.
Po przeczytaniu ostatniego posta, wraz ze swoją córką stwierdzili, że trudno im zgodzić się z częścią wypowiedzi w nim zawartych. Konkretnie sprawa dotyczy możliwości wzięcia na siebie negatywnych energii, jakie gromadzą się w pokojach hotelowych. Powiedział mi, że często korzystają z noclegów poza domem i jak do tej pory nie zauważyli niczego niepokojącego, co mogłoby potwierdzać moją tezę. Nie mogłem się wypowiedzieć od razu, „na gorąco”, ponieważ Helios nie pozwala na zatrzymanie się dłużej niż jedna, góra dwie minuty – zaczyna szczekać, wyrażając swoją dezaprobatę. Jest to jedyna sytuacja, kiedy mój czworonożny Przyjaciel „zabiera głos”, uważając być może, że spacer jest czasem, który należy do niego i mamy przejść nasze, z góry zaplanowane minimum dwa-trzy kilometry, bez względu na pogodę.

Nie zamierzam NIKOGO przekonywać, co jest dobre a co złe, a tym bardziej, w co ma wierzyć, a co powinien negować. To, co dzisiaj jest mi nieznane, jutro może okazać się czymś oczywistym, normalnym. Pisząc teksty, częściowo wykorzystuję swoje doświadczenie życiowe, swoje przemyślenia, które są wypadkową wiedzy, którą czerpałem i czerpię nadal z książek napisanych przez autorytety w dziedzinie ezoteryki. Mam tu na myśli takie osobistości jak: Dion Fortune, Awiessałom Podwodnyj, Hajo Banzhaf, Caroline Myss, Ewgienij Kolesow, Barbara Antonowicz-Wlazińska i inni.
Zgłębiający astrologię, czy numerologię korzysta z książek, w których znajdzie potrzebną mu wiedzę gromadzoną przez badaczy przez setki, a niekiedy tysiące lat (!). Natomiast dla badacza Tarota, książka jest kierunkowskazem, pokazującym drogę, po której musi sam podążać. Jeśli ktoś uważa, że przeczytanie kilku książek, sprawi, że stanie się tarocistą, to jest w błędzie, o czym przekonało się wielu przedwczesnych optymistów. Nierzadko rozmowy z ludźmi, pozwalają mi wyciągnąć wnioski, które są dla mnie cennym materiałem wykorzystywanym do zgłębiania ezoteryki. Między innymi ta krótka rozmowa ze znajomym, o której piszę na wstępie, należy do tego rodzaju rozmów.

Wiem z własnego doświadczenia, co potwierdzają inni, że wracając do domu po dłuższej nieobecności, marzę o rychłym położeniem się we własnym łóżku, które jest dla mnie najlepsze, najwygodniejsze, czuję się w nim bezpiecznie i przytulnie. Być może mój rozmówca i jego córka nie odczuwają żadnych różnic między wypoczynkiem we własnym łóżku a nocą spędzoną w posłaniu hotelowym, w co staram się uwierzyć. Chociaż jesteśmy zbudowani z jednakowej materii, mamy różną wrażliwość, zapadamy na różne choroby, odchodzimy z tego świata w różnym wieku. Różnic można byłoby przytoczyć znacznie więcej.  

Posłużę się przykładem, który dotyczy pewnej znanej mi osoby. Ze względów oczywistych, pisząc zachowam pełną dyskrecję, tak by osoba ta nie została rozpoznana przez kogokolwiek. Osoba ta [płeć ukrywam] kiedyś wyjechała na urlop do jednego z państw afrykańskich. Po przyjeździe opowiadała, że widziała tam biedne dzieci, które zarabiały na życie, sprzedając turystom własnoręcznie wykonane drobne ozdoby. Osoba ta kupiła właśnie taką ozdobę i przywiozła ją do domu. Dyskretnie podpowiadałem, że dobrze byłoby oczyścić tą pamiątkę, co zostało pominięte milczeniem. Po dwóch latach od tego epizodu, osoba ta zapadła na ciężką chorobę, z którą walczy do dziś. Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, że ta ozdoba bezpośrednio przyczyniła się do powstania choroby. Podejrzewam, że nieszczęsne dziecko, cierpiące głód i niedostatek, wytwarzając w dobrej wierze ten przedmiot, przekazało swoją energię, która samo przez się, musiała być zła. Być może choroba ta, rozwijała się wcześniej w ukryty sposób, a przywieziona pamiątka jedynie przyspieszyła jej rozwój.

W sobotę, kilkanaście godzin temu, oglądałem relację z wyścigu kolarskiego Tour de France, gdzie Czesław Lang opowiadał o przesądach, które krążą wśród kolarzy. Jeden z nich mówi, że kolarz podczas posiłku nie może ruszać – sprzątać rozsypanej soli, ponieważ przynosi to pecha. Znalazł się kolarz-śmiałek – jak powiada Pan Lang, – który celowo, w obecności grupy kolarzy rozsypał sól, którą w sposób ostentacyjny zebrał. Na drugi, dzień podczas wyścigu, kolarz ten uległ poważnemu wypadkowi - wypadł z trasy, złamał dwa żebra i rękę, a ponadto dotkliwie się potłukł. Po tym wydarzeniu, kolarz ten zmienił zdanie na temat tego – jak powiada Lang – „przesądu z solą”.

Dziecko, które nie wie, czym jest ogień, będzie usilnie próbowało go dotknąć. Mimo opieki ze strony rodziców, zdarza się, że dziecko sparzy się ogniem, czy gorącym płynem. Jest to bardzo przykra nauczka, którą dziecko zapamięta do końca życia. Wspomniany przez Czesława Langa kolarz, musiał dotknąć tego, nazwanego w przenośni „ognia”, którego skutki okazały się dla niego bardzo przykre.

Te dwa przykłady świadczą o tym, że
każdy człowiek wierzy w to, w co ma wierzyć w danej chwili
(o czym pisałem wielokrotnie),
a jego postawy i poglądy ulegają przewartościowaniom
na skutek własnych życiowych doświadczeń.

Ez[o] 

sobota, 16 lipca 2011

Sezon ogórkowy

Mamy lato w pełni. Z nostalgią wspominam czasy, kiedy pod koniec czerwca odświętnie ubrany wracałem ze szkoły z cenzurką [tak się kiedyś mówiło na świadectwo szkolne], którą wówczas, jako najważniejszy mój dokument niosłem ostrożnie, by go, broń Boże nie pognieść, czy też pobrudzić. Po dziesięciu miesiącach nauki przychodził czas wakacji, tak bardzo oczekiwanych, czas wyjazdów na kolonie. O tamtych czasach mówi się nienajlepiej, czemu się nie dziwię, ale opieka socjalna, szczególnie dzieci, była bardziej rozwinięta niż obecnie. Nie jest to z mojej strony pochwała tamtych czasów, które dzisiaj nazywa się „okresem komuny”. Po prostu przyszło mi żyć w tamtych czasach.  Od tamtych lat minęło ponad pół wieku. W międzyczasie zdążyłem się wyedukować, przepracować ponad czterdzieści lat, by wreszcie przejść na „zasłużony odpoczynek” i cieszyć się emerytują, tzw. „starego portfela”



Dlaczego o tym piszę?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Być może wakacje, czas urlopowy, który zwykło nazywać się „okresem ogórkowym”, w którym się nic ważnego nie dzieje, jest tego powodem. Dla dziennikarzy letnie miesiące to czas pisania o ufoludkach, potworze z pewnego jeziora, okrągłych wzorach wygniecionych na łanach zboża, przez wspomniane, pozaziemskie istoty i innych dziwnych zjawiskach, które trudno pojąć przysłowiowemu Kowalskiemu. Co mają do powiedzenia w tych sprawach ezoterycy? Trudno byłoby od nich oczekiwać jednomyślności, ponieważ te „dziwne rzeczy”, są przyczyną wielu hipotez, które znacząco różnią się od siebie.  

Jak Polska długa i szeroka, ludzie wyjeżdżają na urlopy. Od wielu lat, wypoczynek za granicą jest czymś zupełnie naturalnym. Światowe wojaże są okazją do poznania ciekawych miejsc, poznania nowych ludzi, nowych kultur. Chociaż część zagranicznych wyjazdów jest spowodowana czystym snobizmem. Kilka dni temu moi znajomi wrócili z urlopu, który spędzali w jednym z krajów azjatyckich. Otrzymałem od nich upominek, który sprawił mi wielką radość. Figurkę Buddy wykonaną z laki, umieściłem na półce obok książki zawierającej dialogi Konfucjusza. Powierzyłem Buddzie by strzegł tej książki i treści w niej zawartych. Być może ów prezent i opowiadania znajomych, stały się pretekstem do pisania tego posta.

Każda zmiana miejsca pobytu, [jaką by ona nie była], czy to jest wyjazd służbowy, czy na upragniony urlop, w pewnym stopniu powoduje zachwianie równowagi wewnętrznej, zakłóca rytm życia. Być może, nie jest to zauważalne w sposób bezpośredni, niemniej, moim zdaniem zjawisko to ma miejsce, co postaram się przedstawić w najprostszy z możliwych sposobów.

Moje mieszkanie jest dla mnie azylem, który daje mi intymność, spokój, bez którego życie byłoby nieznośne. Mam swoje miejsce przy stole, gdzie spożywam posiłki, mam swoje miejsce do spania, gdzie mogę wygodnie położyć ciało i oddać je opiece Morfeusza. Po swoim mieszkaniu poruszam się swobodnie. Niemal z zamkniętymi oczami potrafię sięgnąć po szklankę, czy po śrubokręt. Wreszcie mam sąsiada, którego znam i szanuję, ale mam sąsiadkę, którą szanuję, ale nie darzę szczególną sympatią. Wiem, że o godzinie ósmej Helios [czworonożny lokator] czeka by wyjść spacer, który potrwa minimum godzinę. Część zajęć jest niejako wpisana w rytm dnia codziennego.

Opuszczenie domu na pewien czas, wymusza przestawienie się na „inne tory”, często wiąże się to ze zmianą klimatu, czy też stref czasowych. Zajmujemy wygodny apartament, w którym mamy szerokie łoże, wygodne fotele i inne luksusy, o których wcześniej nawet nie śniliśmy. Mamy restaurację ze szwedzkim stołem, gdzie możemy najeść się do syta. Mamy w planie wycieczkę po pustyni na wielbłądzie. Oczywiście jest okazja do zwiedzenia ciekawych, egzotycznych miejsc, poznania nowych ludzi. To nie jest opowiadanie snu, a jedynie relacje zasłyszane od moich znajomych, którzy spędzają urlopy za granicą.

Zdecydowana większość urlopowiczów, którzy korzystają z tych dobrodziejstw, nie zwraca uwagi na pewne ale…
Jeśli zadamy pytanie: Jak byś zareagował, kiedy na twoim łóżku byś zastał leżącego obcego człowieka? Jak byś się poczuł, kiedy przy stole na twoim krzesełku siedziałaby obca osoba? Podobnych pytań można zadać znacznie więcej. To prawda, że pobyt w pensjonacie, czy w hotelu jest szczególną sytuacją. Ale

szczególne sytuacje rodzą szczególne reakcje naszego ciała
 a być może - przede wszystkim reakcję ducha.

Uważam, że właśnie, dlatego należy ograniczyć do minimum wpływ negatywnych energii, których nie unikniemy podczas pobytu w hotelu czy pensjonacie. Z negatywnymi wibracjami spotykamy się w miejscu zamieszania, ale w mniejszym rozmiarze.

Najprostszym, wypróbowanym sposobem na zminimalizowanie wpływu tych energii jest częsta kąpiel w wodzie z dodatkiem soli. Osoby, które wypoczywają nad morzem, bez tej wiedzy oczyszczają swoje ciało nie tylko fizycznie, także energetycznie. Palenie świec jest także doskonałym sposobem na oczyszczanie pomieszczeń. Kadzidełka [głównie] sandałowe to także wypróbowany sposób na poprawę aury. Jeśli chodzi o samo odżywianie, to nie chciałbym zabierać głosu w tej kwestii. Każdy doskonale wie, że łakomstwo jest główną przyczyną otyłości. Uważam, że spożywanie owoców jest o wiele zdrowsze dla organizmu niż różnego rodzaju „nowinki kulinarne”, w których znajduje się mięso. Jest rzeczą oczywistą, że ludzie przywożą z urlopu różnego rodzaju pamiątki, które później znajdą się w naszych domach. Część z nich trafi do bliskich osób. Uważam, że słusznie postępują ci, którzy oczyszczają energetycznie przywiezione przedmioty. Może zdarzyć się, że niepozornie wyglądająca pamiątka, może „nie pasować” do pozostałych przedmiotów, obok których się znajdzie. Przykładów sytuacji, o których mowa jest aż nadto wiele. Otrzymana przeze mnie od przyjaciół figurka Buddy została oczyszczona. Między różnymi bibelotami mojej Żony jest dość dużych rozmiarów skarabeusz, podarowany przez M*, który zanim trafił na swoje miejsce, został okadzony dymem z drzewa sandałowego.  

Wiem, że niektórzy po tej lekturze, byliby skłonni wysłać mnie do specjalisty, którego wymienianie jest zbyteczne. Osoba, która ma „zielone pojęcie”, czym są energie i wie, jaki mają wpływ na wszystkie nasze subtelne ciała, przyzna mi rację, której potwierdzenia – tak naprawdę - nie oczekuję.

Ciekawostką z dziedziny astronomii, związaną z wyjazdem [na dłuższy czas], jest możliwość [powtarzam – możliwość] zmiany prognozy astrologicznej. Przy odpowiednim układzie planet, dłuższy pobyt jakiejś osoby w innej szerokości geograficznej, może wpłynąć na jej losy. Może je poprawić, bądź pogorszyć. By to zjawisko się wydarzyło, musi zaistnieć splot różnych okoliczności.

Na zakończenie jeszcze jedna refleksja związana z urlopami. Doskonale rozumiem radość ludzi, którzy „lecą” na długo oczekiwany egzotyczny urlop. Szczerze życzę wszystkim, udanego wypoczynku. Ja z tych przyjemności nie korzystam, z dwóch powodów. Po pierwsze, kiedy pracowałem, takie wyjazdy pozostawały w sferze marzeń, a jeśli już, to na wschód. Byłem na wycieczce, którą odbywałem samolotem TU-134. Zwiedziłem Samarkandę, Soczi, Leningrad, Moskwę i Wilno. Teraz są modne rejsy w przeciwną stronę. Po drugie - teraz mnie na to nie stać, a ponadto – już mi nie w głowie dalekie podróże. Cieszę się, że jeżdżę rowerem, który jest dla mnie najwspanialszym środkiem transportu. Dzięki wynalazkowi James’a Stanley’a [wynalazcy roweru] mam okazję ku temu, by zwiedzać Dolny Śląsk i Czechy. Kilka lat temu przejechałem na rowerze Austrię i Czechy. Jazdę rowerem polecam wszystkim, którzy chcą zachować szczupłą sylwetkę i odpowiednio dobrą kondycję fizyczną, która ma wpływ na samopoczucie.

Tyle miałem do powiedzenia, w tym letnim, „sezonie ogórkowym”, który niebawem się skończy. Młodzież wróci do szkół, dorośli do pracy – jednym słowem – wszystko wróci do normy.

Ez{o]


Zdjęcie pochodzi z Internetu [obrazy – Egipt]



sobota, 9 lipca 2011

Victorian Romantic Tarot [5]

CESARZ
Archetyp:  Ojciec.
Określenie: Termin „cesarz” pochodzi od przydomka (ostatniego członu nazwiska) dyktatora Republiki Rzymskiej Gajusza  Juliusza Cezara. Pierwszym władcą, którego uznaje się za cesarza jest Oktawian August, który używał tytułów imperator (co znaczy wódz sprawujący władzę uzyskaną z woli bogów), caesar (cognomen przyjęty na podstawie testamentu Juliusza Cezara) i august („wywyższony przez bogów”, a dokładniej na podstawie greckiego odpowiednika sebasthos tłumaczony jako dostojny, boski, godny boskiej godności).        [Wikipedia]                                                                                                            


Cesarz jest Wielkim Arkanem Tarota o numerze 4. Czwórka to kwadrat, symbol stabilności i bezpieczeństwa, rzeczywistość ziemska [świat materialny]. Z jednej strony to stabilność, a z drugiej stanowi ograniczenie i początek skostnienia. Są to cechy, które charakteryzują „tarotowego” Cesarza. 
Nie możemy zapominać, że czwórka to także krzyż. W krzyżu linia pionowa – rozwój duchowy [od dołu do góry], linia pozioma odpowiada poznaniu ilościowemu wyznaczonemu przez czas. Czwórka to także: 4 żywioły, 4 strony świata, 4 temperamenty, 4 pory roku, 4 fazy księżyca, 4 kasty w Indiach. Daje się zauważyć analogię z liczbą kończyn żywych istot – ludzi, zwierząt. Czwartą Sefirą na Drzewie Życia jest Chesed – Miłosierdzie. Z liczbą 4 kojarzy się wiele innych zjawisk, z którymi spotykamy się w życiu codziennym.

Kładę przed sobą kartę Cesarza. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że przedstawia ona obraz najbardziej statyczny ze wszystkich Wielkich Arkanów Tarota. Na karcie tej widzimy Cesarza w pozycji znacznie odbiegającej od standardowo przyjętych w innych taliach. Przyjął postawę, która daje mu komfort, odprężenie i możliwość odpoczynku. Zmęczenie rysuje się na jego twarzy, co świadczy, że przed chwilą wykonał ciężką pracę, że stoczył walkę, która zakończyła się jego sukcesem – wrócił „z tarczą”, w odróżnieniu od przegranego, który wraca „na tarczy” - jest ciężko ranny, bądź martwy.      
Do pomieszczenia, w którym odpoczywa Cesarz, prawdopodobnie nie mają wstępu inni ludzie, jest ono dla niego azylem, gdzie czuje się bezpiecznie, gdzie panuje cisza i spokój. O tym, że czuje się bezpiecznie świadczy jego goły tors, który w przypadku zagrożenia jest ochraniany zbroją. Części uzbrojenia leżą na stoliku obok kwiatów. W prawej ręce trzyma buławę, która przypomina, że władza należy do niego. Złote elementy stroju, świadczą o bogactwie Cesarza, na które sobie w pełni zasłużył. Za jego plecami widać fragment ściany, którą zdobią motywy żywcem wyjęte ze świątyń egipskich. Oczywiście symbolika kolorów jest nadzwyczaj wymowna. Kolor czerwony to między innymi barwa władzy, królewskości. W tym kolorze jest tron, na którym odpoczywa Cesarz. Drugim z dominujących kolorów jest żółty, oznacza wyższe wartości i wiedzę, którą Cesarz zdążył posiąść.

Kiedy porównamy obydwie karty umieszone powyżej, to z łatwością zauważamy między nimi duże różnice. Na pierwszej - monarcha jakby podglądany z ukrycia, w swobodnej pozycji i niekompletnych szatach, natomiast druga karta, to obraz Cesarza w pełnym majestacie i dostojeństwie. Na pierwszej - wzbudza zaufanie, na drugiej – respekt i dystans.  


 Przemyślenia. W życiu codziennym, „cesarzy” spotykamy na każdym kroku. Bardzo często cesarzami stajemy się my sami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ograniczę się do dwóch „ról”, w jakich cesarz może występować – jako ojciec i jako szef (przełożony). Muszę na moment odwołać się do numerologii. Cesarz to liczba 4, a czwórka to kwadrat. Właśnie w tym kwadracie cesarz (ojciec, szef) czuje się dobrze i pewnie.

Rola ojca w rodzinie, na przestrzeni lat zmieniała się i proces ten zachodzi nadal. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, ojciec w rodzinie był tym, który trzymał „w karbach” wszystkie dzieci, a niekiedy też swoją żonę (!). Z moimi dwoma braćmi, miałem „okazję” doświadczać tego na sobie, często bezpośrednio na „własnej skórze”. Czy tego żałuję, czy mam żal do ojca? Odpowiadam – nie mam żalu. Takie były czasy, że jedną z form karania dzieci było używanie paska, który miał „przemówić” do rozumu. Wtedy w użyciu popularne było powiedzenie: „Lepszy bity niż zgnity”. Na szczęście, tamte czasy minęły bezpowrotnie. Moje dzieci nie zaznały „argumentu perswazji”, jakim był pasek. Wydaje mi się, że popadamy w skrajność, która zabrania rodzicom wymierzania dziecku przysłowiowego „klapsa”, jako formy karania. Jakie będą tego skutki wychowawcze? Jeszcze nie wiadomo. Jedno jest pewne (o czym mówi Flavio Anusz), że

dzieci nie musimy wychowywać, jeśli będziemy sami wychowani,
wtedy przy nas same się wychowają.

Dużo w tym prawdy. Matka i ojciec powinny być autorytetem dla własnych dzieci. By tak się stało, musi być spełniony jeden warunek – Rodzice powinni być autorytetami w stosunku do siebie – powinni się szanować. Jakim autorytetem jest ojciec, który trzymając w ręku palącego się papierosa, ostrzega i poucza swoje dziecko o szkodliwości palenia? Ponadto, coraz więcej matek same wychowują dzieci, co odbija się negatywnie na ich psychice. Znam to z autopsji. Moja pasierbica sama wychowuje trójkę dzieci, które nie zaznały ojcowskiego ciepła.

Zdecydowana większość z nas pracując, miała bądź nadal ma zwierzchnika, ewentualnie sama jest szefem, który kieruje grupą ludzi. Jest to temat, o którym rozmawiają ludzie w pracy, w domu, w autobusie, a nawet w czasie spotkań towarzyskich, dlatego swoje refleksje na temat szefowania - ograniczę do minimum.

Każdy szef, dyrektor, przełożony, boss [ostatnio modne określenie, brrr!], kierownik – jednym słowem - wszyscy cesarze, powinni posiadać niezbędne predyspozycje do kierowania, zarządzania grupą ludzi. Nierzadko zdarzają się cesarze, którzy przyjmują sprawdzoną już przed wiekami, niechlubną zasadę – dziel i rządź. Było mi dane pracować na różnych stanowiskach, często odpowiedzialnych, pod okiem różnych cesarzy. Drobne przeoczenie z mojej strony mogłoby narazić inną osobę na szwank – utratę dobrego imienia, dlatego wymagano ode mnie bardzo sumiennego wykonywania powierzonych mi zadań. Po latach, będąc na emeryturze, kiedy powracam myślami w przeszłość, dochodzę do wniosku, że zdecydowana większość moich decyzji, które dotyczyły relacji pracownik – przełożony, była słuszna. Przez osiem lat pracowałem w zespole, którego pracownicy otrzymywali premie za „ślepą lojalność” wobec cesarza-szefa. Moja duma [!] będąca bardziej wadą niż zaletą, której większość zodiakalnych Lwów nie potrafi poskromić, powodowała, że premię dostawałem niezmiernie rzadko. Blady strach padł na „pokornych”, kiedy nasz cesarz został zmuszony do „abdykacji” – został zwolniony. Wówczas jego dworacy uciekali w popłochu, szukając dla siebie innej pracy. Nowy cesarz zaczął urzędowanie od przeglądu etatów, których część zlikwidował, a mimo to, praca była bardziej efektywna i… łatwiejsza. Płaca była uzależniona od osiąganych wyników. Nowy cesarz nie rozmawiał z pracownikami za zamkniętymi drzwiami swojego gabinetu, co było zupełnym novum. Od tych wydarzeń minęło ponad dwadzieścia lat, a jeszcze do tej pory mile wspominamy tamtego cesarza.


Arkanem aktywnym (treścią) dla Cesarza jest Umiarkowanie. Cesarz, który o nim zapomni, może zakończyć swoje panowanie (rządzenie) w dwojaki sposób: może cofnąć się do XIII Wielkiego Arkanu – Śmierci, bądź doświadczyć XV Wielkiego Arkanu - Diabła. Komentarz zbyteczny. Cesarz, o którym piszę wyżej – poszedł w kierunku XIII Arkanu.
Najbardziej jaskrawo widoczne są takie postawy w świecie polityki, gdzie przywódcy państw, mogą stać się tyranami, dyktatorami, a liderzy partyjni są w stanie podporządkować sobie olbrzymie grupy ludzi, którzy ślepo im wierzą. To zjawisko, nierzadko dotyczy także hierarchów różnych religii, zwierzchników kościoła. Karma, w którą święcie wierzę, jest najlepszym sędzią dla takich ludzi i ich postaw. Dyktatury upadają, ludzie podnoszą głowy, zaprowadzają lepszy, a czasem gorszy – nowy ład. Być może kończący się Wielki Cykl Kalendarza Majów, którego wierzchołek wypada w 2012 roku, jest powodem, że jak przysłowiowe grzyby po deszczu, upadają dyktatury, które panowały przez dziesiątki lat. Głównie dotyczy to państw afrykańskich i azjatyckich. Chociaż polityka jest tą sferą życia, z którą się nie utożsamiam, obchodzę ją z daleka, ale nie sposób było pominąć ją milczeniem.

Na zakończenie, odrobina numerologii związanej z Cesarzem. W większości, karmiczne „Czwórki” niezbyt garną się do ezoteryki, ponieważ ich postawę życiową można określić, jako „praktyczną”, która sprowadza się do stwierdzeń: „Przyszedłem na świat, by zdobyć wykształcenie, dobrą pracę, a następnie mieć dzieci, którym muszę zapewnić wykształcenie, byt materialny, a co będzie ze mną po śmierci … cóż zostanę pochowany”. Kobieta „Czwórka” doskonale poradzi sobie z naprawą gniazdka elektrycznego, wywierceniem dziury wiertarką udarową i innymi czynnościami, które są uznawane za typowo „męskie”. Jak nie wiesz, co zrobić z pieniędzmi, to powierz je „Czwórce”, która dobrze je zainwestuje, pomnoży je w najlepszy sposób, jaki jest możliwy w danej chwili.    

Ez[o]  

piątek, 1 lipca 2011

Dylematy


Na trudne pytania nie ma łatwych odpowiedzi. W zadawaniu trudnych pytań przodują dzieci, których ciekawość świata sprawia, że ich dociekliwość zdaje się nie mieć końca, a przodują w tym zodiakalne Bliźnięta. Jeśli chcemy, by dziecko rozwijało się prawidłowo, nie możemy pozwolić sobie na to, żeby zadane pytanie zawisło gdzieś w próżni, pozostało bez odpowiedzi. Zdarza się, że sami sobie zadajemy pytania różnego rodzaju, a odpowiedzi często oczyszczają i koją naszą duszę, działają uspokajająco na psychikę i leczą ciało. Dzisiaj chcę zająć się bardzo delikatnym tematem, który często wzbudza krańcowo różne emocje, a dotyczy naszej duchowości – religii i jej godzenia z praktykowaniem, zgłębianiem nauk tajemnych – z ezoteryką. Nie będzie przesadą, kiedy to porównam, do przysłowiowego godzenia wody z ogniem. Problem ten dotyczy większości z nas tych, którzy zdecydowali się pójść drogą „poznawania prawdy o życiu” oraz tych, których ciekawość sięga jeszcze dalej – praktykujących i korzystających z działań magicznych do różnych celów. Z kontaktów z ludźmi mogę wywnioskować, że zamiast spojrzeć prawdzie w oczy, zamiast „rozprawić się” z problemem raz na zawsze, wolą oni wrzucić go do prawej półkuli, niczym do lamusa. Problem powróci za pewien czas, może to nastąpić nawet po kilkunastu latach.  
    
 Po tym, być może przydługim wstępie, zadaję sobie pytanie:

Jak pogodzić ezoterykę z wyznawaną religią?

Sam termin – ezoteryka, jest na tyle znany, że jego rozwijanie uważam za zbyteczne, podobnie jak wyjaśnianie, czym jest religia, która miała niebagatelny wpływ na losy, nie tylko pewnych grup społecznych, ale nierzadko całych narodów. Najstarszą religią świata jest hinduizm, którego teksty zapisane sanskrytem i zawarte w Wedach, według badaczy, liczą kilka tysięcy lat.  Natomiast w II tysiącleciu p.n.e. ukształtował się judaizm, z którego wywodzi się chrześcijaństwo.

Podobno ponad dziewięćdziesiąt procent Polaków deklaruje swoją przynależność do kościoła katolickiego. Dane te zmieniają się każdego roku, a ich rzetelność jest dość wątpliwa. Tradycje katolicyzmu w naszym kraju są mocno zakorzenione i sięgają końca dziesiątego wieku, a ściśle roku 996 – chrztu Polski, której chrystianizacja trwała do początków XIII wieku. Co było wcześniej? W co wierzono? Każdy, kto uczył się historii, uważnie na lekcjach słuchał swojego belfra, ten wie, że pogaństwo, jakie wówczas panowało, kształtowało naszych przodków. Dość często, okres ten jest krytykowany, nierzadko wyszydzany, co traktuję jako przejaw bezmyślności, bądź celowego pomniejszania jego rangi. Świadczy to, że pogaństwo często ma wydźwięk negatywny. Z takim traktowaniem nie zgadzają się wszyscy ci, którzy w swoich operacjach magicznych stosują obrzędy pogańskie, które dobrze sprawdzają się w naszych czasach. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że sięganie do tradycji pogańskich, jest panaceum, lekiem na zło, jakie dokucza współczesnemu człowiekowi. Nie możemy zapominać, że w Polsce, – choć w zdecydowanej mniejszości – oprócz chrześcijaństwa, funkcjonują inne religie, których znaczenia nie możemy w żaden sposób pomniejszać, jeśli chcemy żyć w symbiozie, która powinna łączyć wszystkich ludzi.   

Niezaprzeczalnie to „ludzie kościoła”, jako pierwsi posiedli wiedzę, do której prosty lud nie miał dostępu. Mam na myśli m.in. astrologię, numerologię czy chociażby Kabałę. Wtajemniczeni manipulowali prostym ludem, wykorzystując do tego celu różne zjawiska astronomiczne (zaćmienia Słońca, Księżyca), czy też zjawiska geologiczne, np. trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, strasząc, że są kary zsyłane przez Boga, za ich grzechy. Przecież wyżej wymienione nauki, wówczas trzymane w tajemnicy, to nic innego jak okultyzm, który jest doktryną ezoteryczną. Do dnia dzisiejszego niektóre zjawiska związane z okultyzmem są akceptowane w niektórych światowych religiach, chociażby w hinduizmie, buddyzmie, islamie czy w judaizmie. Kabała jest podstawą, na której opiera się judaizm, jest nazywana Jogą Zachodu. Ponoć, do dnia dzisiejszego pewne, (choć już nieliczne) Jej fragmenty, pozostają w cieniu – stanowią tajemnicę, której jak oka w głowie, strzegą rabini.   

Kościół katolicki od początku odnosił się z dystansem do okultyzmu i wszelkich innych nauk ezoterycznych. Kościół do dnia dzisiejszego posiada „monopol na wiedzę”, co uważam za jego grzech, do którego nie chce się przyznać. Przekopując materiały historyczne, moglibyśmy doszukać się wśród duchownych, sporo osób, które były związane z ezoteryką. Pomijam cały wątek związany z nawracaniem pogan, którego podjęli się chrześcijanie i związane z tym wyprawy krzyżowe, o których Kościół nie chce głośno mówić swoim wyznawcom. Na przestrzeni wieków doktryny Kościoła zmieniały się wiele razy. Wspomnę, chociażby problem reinkarnacji, która po V Soborze, w roku 553, została przez większość kościołów chrześcijańskich odrzucona w całości.

Kościół obok świętokradztwa, zabójstwa, które uznaje za grzechy ciężkie, do tej samej kategorii zalicza także magię, wróżenie, okultyzm i spirytyzm. Tarot przez księży przeważnie nazywany jest „księgą szatana”. Jak mamy diabła, to musi być też jego siedziba – piekło, do którego po śmierci mają trafiać grzesznicy. Jak są złe duchy, to muszą być egzorcyści, itd. Chcę przypomnieć, że ta rzekoma „księga szatana”, zdołała przetrwać najcięższe czasy, kiedy to niszczono słowo pisane, które stanowiło rzekome zagrożenie dla wiary, a głoszący te słowa trafiali na palące się stosy. W tamtych mrocznych czasach, miejscem azylu dla Tarota stały się klasztory. Paradoksem jest to, że

dzięki zakonnikom, obecnie możemy korzystać z tej cudownej Księgi Życia,
skarbnicy, której do końca nikt nie zgłębił,
która co rusz przed wybrańcami odsłania swoje nowe tajemnice.


Przechodzę do ostatniej części, tego posta, która wydaje się być najtrudniejszą do omówienia, która może okazać się niezwykle kontrowersyjna, która ma odpowiedzieć na pytanie: Jak pogodzić ezoterykę z religią, czy w ogóle jest to możliwe?

Człowiek przed rozegraniem partii szachów musi podporządkować się pewnym regułom, jakie obowiązują w tej grze; piłkarz wychodzący na boisko przyjął do wiadomości, że zagranie faul, jest niedozwolone – grozi kara upomnienia żółtą kartką, a nawet wyeliminowanie go z dalszej gry; na każdym obywatelu ciążą obowiązki wobec państwa i wobec innych ludzi, ale posiada też prawa, które mają go chronić przed bezprawiem.

Wszyscy, którzy zdecydowali się się zgłębiać ezoterykę, dobrowolnie godzą się na podporządkowanie się pewnym, niepisanym regułom, jakie ona na nich nakłada. Wszelkie „faule” są niedozwolone, niegodziwe, a ich zatajenie – niemożliwe. Adept za drobny faul otrzymuje „żółtą kartkę”, którą często zauważa dopiero po pewnym czasie. Następne przewinienia są karane bardziej dotkliwie. Być może się mylę, ale uważam, że w tej „grze”, pomyłki są niemożliwe.

Jak wcześniej wspomniałem, Kościół zgłębianie, zajmowanie się ezoteryką (w tym astrologią, Tarotem, itp.) uważa za grzech ciężki, którego konsekwencje mogą być różne. Podczas „luźnej” rozmowy z jednym z księży na mojej dzielnicy, zapytałem o karę, jaka może spotkać praktykującego katolika, który zajmuje się ezoteryką. Na dzień dobry, zostałem sprostowany, że mówię o okultyzmie, a karą może być nieotrzymanie rozgrzeszenia!  Konsekwencją takiej kary jest zakaz przystąpienia do sakramentu komunii świętej.

Osobiście jestem osobą, którą Kościół w pewien sposób, częściowo wykluczył z „rodziny wiernych”, ponieważ jestem w związku małżeńskim po raz drugi. Zostałem pozbawiony uczestnictwa w eucharystii – przyjmowania komunii świętej. Oczywiście, przyjmuję to z pokorą, ponieważ tak stanowi prawo kościelne, które muszę respektować. Kontakt z Bogiem znajduję poza murami świątyni, co nie umniejsza rangi tych kontaktów. Kiedyś pisałem o problemie biegających i hałasujących w kościele dzieciach, które są pozbawione opieki rodzicielskiej. Jestem tolerancyjnym, ale… są pewne granice, za którymi króluje samowola, na którą w świątyni nie powinno być miejsca.

Dylemat moralny mają wszyscy ci, którzy w sposób – nazwijmy go – czynny uczestniczą w życiu religijnym, a jednocześnie zajmują się magią, wróżbami, astrologią, czy też zgłębiają Tarota, ponieważ według księży to wszystko jest grzechem ciężkim. Zatajenie tego faktu podczas spowiedzi, rodzi kolejny grzech. Jeśli ktoś poważnie traktuje wiarę, musi być lojalny i szczery wobec spowiednika, a to wyklucza kłamstwo przy konfesjonale. Chociaż znam przykłady, kiedy księża okłamywali z ambony swoich wiernych, kiedy straszyli ich, żeby nie pozwalali swoim dzieciom uczestniczenia w koncertach zespołów rockowych, ponieważ tam będą rozdawane narkotyki, co było zupełną nieprawdą.

To są poważne dylematy moralne, przed jakimi staje człowiek, który chce żyć w zgodzie z własnym sumieniem. W bardziej komfortowej sytuacji są wyznawcy niektórych innych religii, które nie wkluczają możliwości zgłębiania ezoteryki. My żyjemy w Polsce, mamy swoją religię, w zdecydowanej większości jesteśmy katolikami, których obowiązuje nauka zawarta w Biblli. Jak wspomniałem na początku – na trudne pytania, nie ma łatwych odpowiedzi. Niech każdy decyduje sam, jak ma pogodzić ezoterykę z wyznawaną religią, w czym może pomóc nasz „głos wewnętrzny”, któremu warto zaufać.  

    
Ez[o]