środa, 11 maja 2011

Droga donikąd



Podczas poniedziałkowego trzeciego etapu wyścigu Giro d’Italia, wydarzył się tragiczny wypadek. Niespełna dwadzieścia kilometrów przed metą, 27 letni kolarz belgijski  Wouter Weylandt, podczas zjazdu, stracił panowanie nad rowerem, co skończyło się Jego prawie natychmiastową śmiercią. Oto cytat z włoskiej prasy, zaczerpnięty ze strony internetowej EUROSPORT’u :

Wjeżdżając od Emilia Romagna właśnie w tym miejscu, można już poczuć zapach morza. Zjazd jest kręty i niebezpieczny, ale nowy asfalt i piękna sceneria każą zapomnieć, że ma się hamulce. Poza tym - to jest wyścig. Wouter lekko w tym miejscu zwolnił i obejrzał się, żeby zobaczyć kto jedzie obok niego. Kiedy znów spojrzał przed siebie, był już zbyt blisko murku.
Próbował hamować, na asfalcie pozostał wyraźny ślad, ale nie uniknął uderzenia pedałem w murek. Pedał się rozpadł, a Wouter wraz z rowerem wyleciał w powietrze i z pełnym impetem uderzył w asfalt. Pomoc była przy nim po 20 sekundach, minutę później dotarło mobilne centrum reanimacji. Tak naprawdę, kolarz już wtedy nie żył. Pomimo to, przez następne 45 minut prowadzono reanimację. Po lądowaniu helikoptera anulowano lot do szpitala, bo serce nie zareagowało. Była godzina 17:00. Nie można było zrobić nic więcej.
O 19:00 zabiły dzwony kościołów w Rapallo. Słynny fotograf Graham Watson skasował zdjęcia, które zrobił swojemu przyjacielowi na asfalcie. Dyrektor wyścigu Angelo Zomegnan oddał kolejny etap do dyspozycji kolarzy, a o 20:00 ruszył na lotnisko Malpensa, by odebrać żonę i rodzinę kolarza.

Wypadek Woutera Weilandta jest dziesiątym wydarzeniem [śmiertelnym wypadkiem] od początku lat dziewięćdziesiątych, a czwartym w historii Giro.

Dlaczego piszę o tym wypadku?
Od niepamiętnych lat, zaczynając wczesną wiosną, aż do późnej jesieni wiele godzin spędzam na rowerze. Teren górzysty, gdzie mieszkam, sprawia, że jazda na rowerze ma same zalety – piękne widoki, świeże powietrze, a przede wszystkim, to, że sylwetka i kondycja fizyczna pozostają na przyzwoitym poziomie.
Kiedyś sam uczestniczyłem w wypadku, który zakończył się tylko złamaniem trzech żeber, wielkim krwiakiem na oku, ogólnymi potłuczeniami i zniszczonym kolarskim ubiorem. W myśl powiedzenia górali: ,,Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”, a w żargonie kolarskim: ,,Jak nie złapałeś szlifów [potłuczeń, ran], nie należysz do bractwa kolarskiego”. To wszystko sprawia, że każde przykre wydarzenie na szosie, odbieram bardzo emocjonalnie.

Kolarze postanowili, że w hołdzie koledze, wtorkowy etap przejadą bez ścigania się, a wszystkie pieniądze, które przewidywał organizator, jako nagrody, przekażą rodzinie Weilandta.

Wczoraj po ,,wykręceniu” pętli z Wałbrzycha wokół Ślęży, przez Tąpadła, Sobótkę, Marcinowice, Świdnicę [102 kilometrów] usiadłem przed telewizorem by obejrzeć transmisję z tego ,,nadzwyczajnego” etapu, który okazał się czymś więcej niż zwykłą relacją sportową. Wysłałem korespondencję do komentatora stacji EUROSPORT’u, Pana Tomasza Jarońskiego, którą przytaczam w całości.

Szanowny Panie Tomaszu!

Jestem miłośnikiem kolarstwa, które jest dla mnie źródłem zdrowia fizycznego, a nawet czymś więcej. W miarę możliwości, staram się oglądać wszystkie relacje z zawodów kolarskich. Wzorem lat poprzednich – tegoroczny Giro d’Italia śledzę na bieżąco. Wtorkowy etap [czwarty] pozostanie w mojej pamięci do końca życia.
Pan ze swoim kolegą Adamem Proboszem, uprzedzaliście, że ten etap będzie inny, że nie będzie na nim ostrego ścigania, ucieczek na trasie i finiszu na mecie. To wszystko prawda. Od momentu załączenia telewizora aż do końca transmisji, ani przez chwilę nie odeszłam od telewizora. Myślę, że byłem jednym z bardzo wielu tysięcy, którzy nie byli tylko biernymi ,,oglądaczami” transmisji. Pański Kolega, Pan Adam, ten etap i uczestniczących w nim kolarzy nazwał ,,konduktem żałobnym” [bardzo trafne określenie]. Fani kolarstwa stali się uczestnikami, tego ,,konduktu żałobnego”, nie tylko w symbolicznym znaczeniu. W miarę jak peleton zbliżał się do mety, czułem coraz większe emocje. Po przejechaniu ,,kreski’ kolarze z grupy Leopard-Trek, w której jeździł Weylandt, miel łzy w oczach. Jak się później okazało, grupa ta wycofała się z wyścigu. Uważam, że była to z ich strony bardzo słuszna decyzja.

Muszę przyznać, że relacja, którą Panowie prowadziliście, była interesująca, a jednocześnie w tonie powagi, była hołdem dla nieszczęsnego Weylandta. Tak ją odebrałem, a myślę, że podobnego zdania jest zdecydowana większość telewidzów. Dziękuję Wam za to.

Tak na marginesie, mam jedną uwagę.
Podczas wtorkowej relacji, Panowie wspomnieliście o niedawnych burdach na stadionie w Bydgoszczy po pucharowym meczu piłkarskim, w nawiązaniu do zachowania kibiców - fanów kolarstwa. Uważam, że te dwie grupy trudno porównywać. Na stadionach króluje chamstwo, a nawet bandytyzm, z którym NIKT w naszym Kraju nie może sobie poradzić. Natomiast miłośnikami kolarstwa, w większości są osoby, które czynnie uprawiają, bądź uprawiały jazdę na rowerze. Ich obecność na zawodach jest spontanicznym kibicowaniem i chęcią spotkania się z gwiazdami kolarstwa.
Jako mieszkaniec Wałbrzycha, mam okazję oglądać szereg imprez kolarskich, które w naszym regionie odbywają się dość często, głównie – MTB. Boksy poszczególnych grup kolarskich nie muszą być chronione. Fani mogą podejść dość blisko do zawodniczek, które przygotowują się do startu. Wiele razy byłem w boksie grupy CCC, by porozmawiać z zawodniczkami. Nie zdarzyło mi się, by któryś z mechaników, masażystów, czy sam trener Pan Andrzej Piątek, odmówił mi spotkania z zawodniczkami. Ola Dawidowicz, Madzia Sadłecka,  Ania Szafraniec, Majeczka Włoszczowska oraz Paulina Gorycka – to sportowcy WIELKIEGO FORMATU, zawsze życzliwe, gotowe do rozmów z kibicami, stwarzają niezwykłą atmosferę.

Jesteście Panowie fachowcami - wielkimi znawcami kolarstwa, a co najważniejsze – potraficie podzielić się swoją wiedzą z telewidzami, a tym samym przyczyniacie się do popularyzacji tej niezwykłej dyscypliny sportu.

Pozdrawiam Panów bardzo serdecznie i życzę wszystkiego, co najlepsze.

Z poważaniem 
Edward Zdunek
z Wałbrzycha

  
Dzisiaj, w środę, Giro d’Italia jedzie dalej. Wypadki zdarzały się i będą dalej się zdarzać. Nawet teraz, kiedy piszę ten tekst a jednocześnie oglądam relację z wyścigu, miały miejsce dwie kraksy.
W tej chwili, godzina 16,57, na drodze szutrowej upadł kolarz z grupy RaboBank. Ktoś z obsługi wyścigu wołał o pomoc z udziałem helikoptera.   

Być może organizatorzy wielkich tour’ów wyciągną wnioski z tego tragicznego wypadku i będą wybierali trasy mniej ekstremalne zjazdowo. Problem dotyczy także tras w zawodach MTB. Podczas jednej z rozmów, Pan Ryszard Szurkowski, powiedział mi, że jeden ze zjazdów w Szczawnie Zdroju, jest nadzwyczaj niebezpieczny. Był zdziwiony, że organizatorzy zdecydowali się na wyznaczenie tak trudnej trasy. Obecnie ten odcinek trasy jest wyłączony – zawodnicy go nie pokonują. Jest to zasługa pana Ryszarda.

Współcześni decydenci sięgają po różne ,,nowinki”, które sprawiają, że sport staje się coraz bardziej niebezpieczny, po to tylko, by zaspokoić, ,,wybredne gusta”  kibiców. Jest to droga donikąd. 

Ez[o]


Zdjęcia nawiązujące  do treści listu, który wysłałem 
do Pana Tomasza Jarońskiego. 
Zdjęcia  z boksu Grupy Zawodowej CCC Polsat Polkowice, zrobione 18 sierpnia 2009 roku, przed startem do kryterium ulicznego ,,Złota Spinka" w Wałbrzychu.  
Górne zdjęcie: Majeczka Włoszczowska (Mistrzyni Świata MTB) przegląda album ze swoimi zdjęciami, który Jej sprezentowałem.
Dolne zdjęcie: Przekazuję w prezencie album Madzi Sadłeckiej, po lewej stronie - M. Włoszczowska przegląda album.