sobota, 26 listopada 2011

Victorian Romantic Tarot [10]


EREMITA
Archetyp:  Mędrzec.
Określenie: Eremita lub pustelnik (gr. eremites, żyjący na pustkowiu), osoba, która z pobudek religijnych wycofuje się z życia w społeczeństwie i decyduje się na życie w izolacji i celibacie. Poświęca się przede wszystkim modlitwie i życiu w ascezie. Utrzymuje się, jak to miało miejsce u zarania życia pustelniczego w Egipcie i Palestynie, z jałmużny i/lub rzemiosła. 
Wikipedia

Tytuł mojego bloga – Eremita, zobowiązuje, by spojrzeć na Dziewiąty Wielki Arkan Tarota w sposób uprzywilejowany, bardziej szczegółowy, z uwzględnieniem powiązań Tarota z Kabałą Mistyczną i elementami astrologii. Wiem, że dla początkującego – adepta, jest to zadanie trudne, ponieważ każda z wymienionych dziedzin wiedzy ezoterycznej jest rozległa i wymaga od badacza dużo cierpliwości i czasu. By dokładnie poznać jedną z wymienionych wyżej nauk ezoterycznych, trzeba jej poświęcić swoje całe dorosłe życie. W tym, co piszę nie ma żadnej przesady. Dlatego, najczęściej ezoteryk skupia się np. na zgłębianiu Tarota, a inne dziedziny nauk tajemnych traktuje, jako uzupełnienie, bez których wiedza o Tarocie byłaby niepełna, mocno zawężona. Cały czas jestem na początku tej fascynującej drogi, chociaż od kilkunastu lat zgłębiam ezoterykę. Mogę ją porównać do turysty, który przed chwilą wstąpił na szlak i po przejściu kilometra, rozłożył mapy i zapoznaje się z topografią terenu.

Postaram się, w sposób bardzo ogólny, uproszczony przybliżyć Dziewiąty Wielki Arkan Tarota – Eremitę, w powiązaniu z Drzewem Życia.
Sefira Chesed (Miłosierdzie) leżąca po prawej stronie, łączy się z Sefirą Tifereth (Piękno), która znajduje się po środku, w centrum Drzewa Życia, tworząc w ten sposób ścieżkę, na której usytuowany jest Eremita. Ścieżkę zaznaczyłem czerwonym kolorem. Sefirze Chesed przyporządkowana jest planeta Jowisz, natomiast Sefirze Tifereth – Słońce - niezwykła planeta, bez której życie na Ziemi byłoby niemożliwe. Eremita podąża ścieżką w kierunku centrum Drzewa Życia. W tym momencie odkrywamy coś, co jest zadziwiające, a jednocześnie niezwykle proste i zrozumiałe dla każdego człowieka. Eremita przemierza drogę od Miłosierdzia i Obfitości (charakterystyka Jowisza) do Piękna i Światła oraz sił witalnych, które charakteryzują Słońce. Eremita jest postacią niezwykłą. Posiada bagaż doświadczeń, który inspiruje Go do przemyśleń nad sensem życia, robi „rachunek sumienia”, zadaje sobie wiele pytań, na które sam musi znaleźć odpowiedź. Na horyzoncie pojawi się Słońce, które Eremicie rozświeci drogę [dozna olśnienia} i doda sił witalnych, których tak bardzo Mu brakowało.   

Powyższy przykład uświadamia, że nawet bardzo ogólna, mocno zawężona znajomość Drzewa Życia i cech charakteryzujących planety, pozwolą lepiej zrozumieć Tarota. Możemy dokonać podobnych analiz z pozostałymi Arkanami Tarota, ponieważ każda karta ma swoje, określone miejsce na Drzewie Życia. Dzięki takim, nieskomplikowanym analizom, może spaść kolejna kurtyna, która odsłoni nowe, dotychczas skrywane przed nami tajemnice Tarota. Oczywiście, jest zaledwie ziarnko piasku podniesione na pustyni, ale trzeba od czegoś zacząć.    

Kładę przed sobą kartę i oto:

Widzę Starca siedzącego na skale, który ma bose nogi, co dobitnie świadczy, że ma On bezpośredni kontakt z Ziemią. Kontrastująca z Jego ubraniem, długa, siwa broda to znak, że przeżył „na tym świecie” wiele lat. Posiada przy sobie ważne (symboliczne) rekwizyty: kosę, którą trzyma w prawej ręce {świadomej], świadczy o tym, że jest przygotowany na spotkanie ze śmiercią, pogodził się z faktem, że Jego czas na tym materialnym świecie powoli dobiega końca. Natomiast w lewej ręce trzyma klepsydrę, w której przesypujący się piasek odmierza ubywający czas. On doskonale wie, że z chwilą pierwszego krzyku, oznajmiającego przyjście dziecka na świat, zostaje uruchomiona klepsydra. Przesypujący się piasek, zaczyna odmierzać czas. Kiedy ostatnie ziarnko spadnie na dół – życie dobiegnie końca.  Od momentu narodzin, zaczynamy zbliżać się do śmierci. Czysty paradoks, nad którym mało kto zastanawia się. Miejsce odosobnienia, jakie wybrał dla siebie Starzec jest piękne, a jednocześnie trochę dzikie i tajemnicze. Znajduje się z dala od ludzi, ale nie jest tu sam. Ma On kontakt z przyrodą, która akurat w tym przypadku jest dosyć ponura, zimna, co wywołuje lekki, wewnętrzny niepokój. Starca otaczają góry porośnięte drzewami, u podnóża, których rozpościera się jezioro, z którego wystają liczne skały. W tle widoczne niebo z błękitnymi chmurami. Na horyzoncie majaczy ośnieżona góra. W tym obrazie zawarte są trzy, z czterech żywiołów: Ziemia, Woda, Powietrze. Brak jest w nim tego, jakże ważnego żywiołu – Ognia. W miejsce, gdzie widzimy Starca „nie zagląda” Słońce, czego dowodem jest obecność mchu, który rośnie na skale. Obraz niezwykle statyczny, odczuwa się w nim nastrój zadumy i czekania. 

Dwa wyżej wymienione rekwizyty: kosa i klepsydra, mogą posłużyć, jako temat do medytacji nad sensem naszego życia.


Przemyślenia. Każdy z nas odgrywa „tarotowe” postacie. Raz zakładamy strój Maga, innym razem wcielamy się w Arcykapłana, by któregoś dnia zachować się jak Głupiec. Niezależnie od znaku Zodiaku, liczby karmicznej, a nawet bez względu na wiek, najczęściej przychodzi nam być Eremitą. Każdy człowiek ma potrzebę bycia samemu, by w spokoju i ciszy odizolować się od życia zewnętrznego. Artyści estradowi, sportowcy, wróżbici, ludzie mediów i im podobni, którzy wypalają się energetycznie, mają większą potrzebę niż inni, zamykania się w pokoju na wiele godzin. Jest to cena, jaką przychodzi im płacić za popularność, za bycie sławnym, za pieniądze. Ostatnio coraz częściej, ludzie przenoszą się za miasta, gdzie budują swoje domy. Jedni liczą na spokój, dla innych jest to ucieczka przed… ludźmi, przed problemami osobistymi. Nie tędy droga!
Ja nie muszę ubierać pustelniczych szat i grać roli eremity, ponieważ jestem w tej fazie życia, która jest przyporządkowana właśnie Dziewiątemu Wielkiemu Arkanowi. Moja ,,jesień życia” jest faktem, z którym się oswoiłem na dobre, a nazwa mojego bloga, jest tego przykładem. Z perspektywy czasu, przypominam sobie, kiedy jeszcze jako młody człowiek, nie zastanawiałem się jak będzie wyglądało moje, nazwijmy je kolokwialnie ,,emeryckie życie. Można zadać pytanie: Czy będąc na tej ścieżce z racji wejścia w życiową fazę tarotowego Eremity, idzie się po niej, czy biegnie się? Raczej to drugie, a nawet więcej – nie biegnie się – pędzi się! Jest to droga, która prowadzi w dół – po równi pochyłej – nie ma innej alternatywy. Kiedy prześledzimy jeszcze raz to, co napisałem (w wielkim skrócie) o wędrówce Eremity po ścieżce na Drzewie Życia, która prowadzi z Chesed [Miłosierdzie] do Tifereth [Piękno], to przekonamy się, że na planie fizycznym (życiu ziemskim) zobaczymy starego człowieka – eremitę i jego życie, które przybiera różne formy, często mało przyjemne, gdzie na przykład poruszanie się stanowi duży problem, gdzie choroby – pasożyty atakują swoją ofiarę bez opamiętania. Ale należy pamiętać, że mają one przyzwolenie od ofiary, którą tak bardzo ,,pokochały”. Przyzwolenie to może mieć swój początek w niewinnie wyglądających zdarzeniach, których autorami jesteśmy my sami. Jeśli eremita (czytaj – starszy człowiek) zadba o swoje ciało eteryczne, wówczas na planie fizycznym będzie on doświadczał wielu całkiem przyjemnych zdarzeń. Na przykład jego kondycja będzie na względnie wysokim poziomie, a ta z kolei nie dopuści do tworzenia się ognisk chorobowych, o czym niedawno pisałem, kiedy omawiałem Ósmy Wielki Arkan Tarota – Moc. Często przychodzimy na Świat z określonymi obciążeniami karmicznymi, które musimy przerobić, przepracować. Nie znaczy to, że możemy całą winę za choroby i różne inne ,,niedogodności życiowe” złożyć na ołtarzu karmy. Planety w pewnym stopniu determinują nasze życie, ale nie zapominajmy, że jest coś, co nazywa się siłą woli, którą możemy i powinniśmy kształtować sami, a tego typu działania niektórzy astrolodzy nazywają zabarwieniem kosmicznym. Znaczy to, że w dużej mierze, nasze życie zależy od nas samych.
Nie sposób pominąć milczeniem, jakże ważnej kwestii – rozwoju duchowego, który najgłębiej, najmocniej odczuwa starszy człowiek – eremita. Często słyszy się wypowiadane uwagi przez młodych ludzi, że: „Stare kobiety, które boją się śmierci, zaczynają chodzić do kościoła”. W myśl powiedzenia: Jak trwoga, to do Boga. Być może, jest to prawda; ale nie do końca teza ta jest prawdziwa. Osobiście uważam, że na wszystko jest czas, w tym także na rozwój duchowy, który przeważnie przypada na ,,jesień życia”. Sam wiek nie jest przepustką, która gwarantuje człowiekowi osiągnięcia wyżyn rozwoju duchowego. Wśród młodych ludzi zdarzają tacy, którym jest dane doświadczać oświeceń duchowych na najwyższym poziomie. Zanim staniemy się eremitami, musimy przejść przez szereg życiowych etapów. Na początku trzeba zapewnić sobie i rodzinie byt materialny, który jest podstawą egzystencji. Tu prym wiedzie tarotowy CESARZ, który jest niekwestionowanym mistrzem w dziedzinie zdobywania dóbr materialnych i ich gromadzeniu. Czyni to w sposób uczciwy, a gromadzona materia jest efektem jego ciężkiej pracy. Ciągły pospiech, pogoń za pieniądzem, bez którego życie we współczesnym świecie praktycznie jest niemożliwe, powodują, że człowiek rozwój duchowy pozostawia na później. Jest to bolączka Europejskiej Cywilizacji. W Kulturach Azjatyckich ten problem jest mniej widoczny, gdzie kładzie się większy nacisk na ,,karmienie duszy”, a nie ciała. Jest to o wiele szerszy problem, który wymagałby dokładniejszych studiów, na które nie ma tu miejsca.
Muszę przyznać, że okres życia przypisany eremicie, nie musi i nie powinien kojarzyć się z pustelniczym izolowaniem się od ludzi. Oczywiście praca nad rozwojem duchowym wymaga spokoju, ciszy i skupienia, które powinny być przeplatane kontaktami z innymi ludźmi, którzy wnoszą wiele nowego do naszego życia. Jesteśmy przecież stworzeniami stadnymi i o tym nie możemy zapominać. Jak wspomniałem przed chwilą, receptą na szczęśliwe życie oprócz ezoteryki, jest kontakt z ludźmi… młodymi. To właśnie Wy, odgrywacie wielką rolę w moim życiu – jesteście eliksirem, balsamem, który koi moją duszę i ciało. Wsłuchuję się w Wasz głos - co macie do powiedzenia. Moi rówieśnicy, bądź starsi ode mnie rozmawiają głównie o... chorobach i narzekają na drożejące leki. (!) Staram się, nie pozostawać Waszym dłużnikiem, dlatego w miarę moich skromnych możliwości służę Wam radą i duchowym wsparciem, w trakcie bezpośrednich kontaktów, niekiedy przez telefon. Być może, nie zawsze są one skuteczne, ot! Samo życie! 
Ten „tasiemcowy” tekst to efekt, tego, co miał do powiedzenia (w skrócie!) eremita o… Eremicie.


Na zakończenie, trochę niekonwencjonalnie o numerologii związanej z karmiczną Dziewiątką.   

Nie będę powielał informacji książkowych, przytoczę jedynie kilka „ciekawostek” – tak je można określić. Pochodzą one z moich osobistych notatek związanych z numerologią, które gromadzę od wielu lat.

Karmiczne Dziewiątki, to osoby, do których trudno byłoby się przyczepić, ponieważ nie wchodzą one w drogę innym ludziom, a że ich misją jest pomaganie innym, angażują się w działalność charytatywną. Niekiedy trzeba ich do tego zachęcić, ponieważ większość Dziewiątek to osoby trochę nieśmiałe, oszczędne w wypowiadaniu się. Jako małe dzieci, niczym nie różnią się od swoich rówieśników, a niekiedy są aż nadto „ruchliwe”. Jednak z wiekiem, zaczynają się powoli wyciszać, co niektórzy rodzice odbierają, jako coś dziwnego, niepokojącego. Jeśli jestem przy dorastających Dziewiątkach, to nie sposób pominąć milczeniem sytuacji, kiedy dziewczyna/chłopak przez kilka dni nie daje znaków życia – nie przychodzi na randki, nie odbiera telefonów. Partner się niepokoi, a po tych „cichych dniach” wszystko wraca do normy. Na pytanie, „co się z tobą działo”, odpowiada szczerze – nic. Dziewiątki bardziej niż inni, lubią sprawiać innym ludziom przyjemność – kupują prezenty, zapraszają na imprezy itp. Tu może dojść do sytuacji trochę nieprzyjemnej. Jeśli jest dawca, szybko znajdzie się biorca.  Hojność Dziewiątki może być wykorzystywana ponad miarę. Przeważnie „darczyńca” zbyt późno wyciąga wnioski z tej przykrej dla siebie lekcji, w sercu pozostaje żal i smutek. Dziewiątka jest „oszczędna” w kupowaniu dla siebie, a jeśli już kupi, to zastanawia się, czy była to słuszna decyzja. „Mogłam jeszcze trochę poczekać, przecież te buty, które mam na nogach nie są najgorsze”.

Można byłoby napisać cały traktat o Dziewiątkach, podobnie jak o innych wibracjach, ale to nie jest tematem tego posta.

Ez[o] 

czwartek, 17 listopada 2011

Memento mori (uzupełnienie)


Zamieszczam dwa komentarze, jakie były łaskawe napisać Tuome i Rebeka Rhan pod ostatnim moim postem Memento mori. W pełni zgadzam się z tym, co Panie napisały w komentarzach, a które dotykają niezwykle ważnych kwestii, co stało się przyczynkiem do napisania uzupełnienia do posta. Życie i śmierć to temat, który wyzwala w nas wiele emocji, dotyka najbardziej delikatnej i najważniejszej kwestii, która dotyczy wszystkich istot żywych. Codzienna bieganina, pogoń za materią, sprawiają, że człowiek zapomina, co jest prawdziwym sensem życia na Ziemi. Przynajmniej raz w roku, w Święto Zmarłych, nad grobami bliskich, w myślach zadajemy sobie różne pytania: Co stanie się z nami po śmierci i jak zostaną potraktowane nasze szczątki, gdzie zostaną złożone? Póki żyjemy na tym „grzesznym świecie”, powinniśmy dbać o pamięć tych, co odeszli, a z tym bywa bardzo różnie.   

Powracam do komentarzy.
Tuome pisze o ludziach bluzgających przez telefon na cmentarzu, zestawiając obok – sprzedawanie sznycli koło cmentarza, co przez niektórych jest uznawane, jako coś złego. Przekleństwa, stały się w Polsce zjawiskiem tak powszechnym, że przestały dziwić, a oburzają tylko nielicznych. Jeżeli ludzie na cmentarzu, nie potrafią utrzymać między zębami swojego chamskiego języka, według mnie, jest to sygnał, że zaczyna dziać się coś złego, co budzi mój niepokój.

Rebeka w swoim komentarzu zauważa, że śmierć niewielu osobom się podoba (…) zaczyna brakować dla niej miejsca. Tak, to prawda. Nie możemy zapominać, że cierpienie i śmierć zostały zepchnięta do szpitali, do hospicjów, gdzie są codziennością, zjawiskiem „normalnym”, jeśli w ogóle można o nich mówić w ten sposób. W tym miejscu wracam do przeszłości, kiedy byłem małym dzieckiem (pięcio- sześcioletnim). Co najmniej dwukrotnie widziałem ceremonie pogrzebowe, które prawdopodobnie należą już do przeszłości. Doskonale pamiętam moment, kiedy zmarła sąsiadka, staruszka - prababcia mojego kolegi Wojtka. Wszedłem z kolegą do pokoju na parterze. Okna były przysłonięte ciemnym materiałem, panował półmrok, w otwartej trumnie leżała kobieta w czarnej, długiej sukni, w ręce miała włożony różaniec. Jej woskowe ciało oświetlały palące się gromnice. W pokoju byli najbliżsi i znajomi, śpiewali pieśni żałobne. Przed budynkiem wystawiona była czarna chorągiew, na której była wyszyta biała czaszka a poniżej dwa skrzyżowane piszczele. Pamiętam, że nawet obcy przechodnie, wchodzili do mieszkania, by pomodlić się przy zmarłej staruszce. Żałobnicy z trumną szli do kościoła, a dopiero później na cmentarz. Największe wrażenie wywarła na mnie ta czarna chorągiew. Było to moje pierwsze, prawdziwe memento mori, prawdziwe zetknięcie się ze śmiercią w tak młodym wieku. Zadaję pytanie: „Obecnie, który z rodziców by poszedł ze swoim kilkuletnim dzieckiem do mieszkania, gdzie odbywałaby się ceremonia pogrzebowa, o której piszę powyżej”? Najprawdopodobniej, zdecydowana większość, by skwitowała to słowami, że zbyt traumatyczne [modne słowo] byłoby to przeżycie dla ich dziecka. Natomiast, gra komputerowa, w której zabija się ludzi, nie jest traumatycznym przeżyciem, ponieważ są to „wirtualne” postaci. Coraz częściej, jesteśmy świadkami, kiedy świat wirtualny miesza się ze światem realnym, kiedy młody człowiek zabija kolegę, ponieważ chce zobaczyć, jak umiera „prawdziwy” człowiek. Wiem, że są krańcowo, ekstremalne przykłady, ale niestety zdarzają się.

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy byłem kilkunastoletnim chłopakiem, negatywną postacią była urwis, którego przedstawiano z procą w ręku. Ot, taki polski apasz znad Wisły. Pamiętam, że grupy wyrostków z procami w rękach „grasowały” po cmentarzach. Ich ulubioną „rozrywką” było celowanie z procy kamieniami w zdjęcia nagrobkowe, które pękały, ponieważ były wykonywane z porcelany. Jestem przekonany, że zostali oni ukarani, jeśli nie przez swoich rodziców, to przez Sąd Boży. Piszę o tym, dlatego, ponieważ chcę uświadomić, że nie tylko teraz zdarzają się akty wandalizmu na cmentarzach, że profanowanie grobów miało miejsce wiele lat temu.  

Kiedy słyszę w telewizorze, że niszczono, bezczeszczono polskie groby na terenach byłego Związku Radzieckiego, jestem oburzony podwójnie. Profanowanie tam grobów, niczym się nie różni od likwidacji całych niemieckich cmentarzy, chociażby na Dolnym Śląsku. W samym Wałbrzychu zlikwidowano ich kilka, między innymi na dzielnicy Sobięcin, Podgórze, Piaskowa Góra. Wywożono płyty nagrobne, plantowano groby, stawiano ławki – jednym słowem przekształcono je w… parki. Na dzielnicy Szczawienko, na terenie byłego cmentarza niemieckiego, powstało … osiedle domków jednorodzinnych. Można się zapytać mieszkańców tych domów: „Jak się mieszka na prochach ludzkich”? Podobny los spotkał świątynie, w których robiono, miedzy innymi sklepy i magazyny. Tak zdeptano sacrum, o czym pisząc, czuję odrazę do ówczesnych decydentów, którzy się tego dopuścili, a robili to „w imię prawa”, jakie wówczas obowiązywało. W pobliskich Świebodzicach, na cmentarzu jest grobowiec rodziny Becker’ów. Gustaw Becker w roku 1849 uruchomił fabrykę różnego rodzaju zegarów (obecny Termet). Mieszkańcy Świebodzic bezinteresownie opiekują się tym grobowcem.  Jeżdżąc rowerem zdarza się, że widuję pojedyncze groby, na terenach, gdzie były kiedyś cmentarze. Matka Natura powoli je wchłania – płyty nagrobne ulęgają rozpadowi, zapadają się w ziemię.

Jeszcze kilka zdań na temat fotografii nagrobkowych. Wystarczy wejść na strony internetowe, by zobaczyć różne „cudeńka”.  W tej chwili „na rynku” jest wiele firm, które oferują zdjęcia w różnych kształtach – od owalnych, przez wielokątne, aż po te, w kształcie serduszka z różnymi zdobieniami, przeważnie kolorowe. Być może pasują one do współczesnych nagrobków, których kształty, formy zmieniają się – zgodnie z „cmentarną modą”. Przepych, graniczący z dziwactwem, jest niepotrzebny osobie zmarłej. Uważam, że najbardziej odpowiednim kształtem fotografii nagrobnej jest owal lub koło. Okrąg jest symbolem rajskiego bytu. Okrąg nie ma początku ani końca, co można tłumaczyć, jako nasze ciągłe powroty na Ziemię i umieranie – reinkarnację, której kościół katolicki nie uznaje. Wydaje mi się, że sepia i różne odcienie brązu to kolory, które dobrze komponują się na prostych, granitowych płytach.

Osobiście, nie jestem zwolennikiem masowego umieszczania zdjęć na grobach. Każde zdjęcie, niezależnie, na jakim materiale jest wykonane i jaką techniką, posiada swoją energię, która oddziaływuje na otoczenie, w tym, głównie na nas – na ludzi. Przeważnie jest to energia pozytywna, ale nie możemy wykluczyć odwrotnej sytuacji.

Byłem świadkiem sytuacji, kiedy nazajutrz po wypadku, w którym zginął młody człowiek, ktoś w miejscu wydarzenia postawił drewniany krzyż a na mim umieścił zdjęcie ofiary. Według mnie, jest to sytuacja niedopuszczalna, ale trudno obwiniać kogoś, kto nie zna podstaw ezoteryki. Miało to miejsce w okolicach Walimia w Górach Sowich. Delikatnie zasugerowałem osobie mieszkającej w pobliżu, by przekazała rodzinie ofiary, by zdjęli zdjęcie z krzyża.

Jeśli jest negatyw, musi być też pozytyw. W Polsce mamy wiele nekropolii, które stanowią nasze dziedzictwo narodowe. Budowle cmentarne, poczynając od nagrobków, poprzez grobowce rodowe, a kończąc na kaplicach cmentarnych, są dziełami sztuki, które są odbudowywane, konserwowane, dzięki hojności darczyńców. Coroczne, listopadowe kwesty w okolicach cmentarzy stały się już tradycją. Nie przesadzę, jeśli powiem, że prekursorem, który przyczynił się do odbudowy warszawskich Powązek był Jerzy Waldorff – publicysta i krytyk muzyczny, który zmarł w 1999 roku, został pochowany na swoich "kochanych" Powązkach.

Ez[o]    

Na zdjęciu moja babcia Maria, która zmarła w 1940 roku, mając 42 lata. Zdjęcie pochodzi z moich zbiorów rodzinnych. 

poniedziałek, 7 listopada 2011

Memento mori


Jest to napis, który widnieje na tablicy, przy bramie wejściowej na cmentarz w Wyszkowie, mieście na wschód od Warszawy, gdzie mieszkałem do piętnastego roku życia. Za każdym razem, kiedy znajdę się w tym szczególnym miejscu, czytam ten siedmiowiersz, który utkwił mi w pamięci – powtarzam go niczym mantrę. Na tym cmentarzu znajdują się prochy moich bliskich, między innymi mojej babci Marii, która była dla mnie wielkim autorytetem. Chodziłem do Niej po wszelkiego rodzaju „życiowe porady”. Potrafiła wysłuchać każdego do końca, by później wyrazić swoje zdanie, nie narzucając swojej woli. Pamiętam do dziś Jej słowa, kiedy przypominała, żeby pamiętać o zmarłych, w myśl odwiecznego powiedzenia, że:
Człowiek żyje dotąd, dopóki żyje pamięć o nim. 
Babcia Maria pokazywała mi pożółkłe rodzinne zdjęcia tłumacząc, kim są osoby, które na nich było widać. To był jedyny sposób poznania moich przodków, ze strony babci. Kiedy jestem w Wyszkowie, idę na cmentarz, by zapalić znicze na grobach rodziny i znajomych, którzy odeszli z „tego świata”. Niestety, ale od dziewięciu lat nie byłem tam, o powodach być może kiedyś napiszę osobnego posta. Dlatego, każdego roku wysyłam bratu pieniądze, który pierwszego listopada i w rocznice śmierci, w moim imieniu zapala znicze i kładzie kwiaty na grobach moich krewnych. 

Kilkadziesiąt lat wstecz, nie było zniczy, chyba, że nazwiemy zniczami małe, okrągłe lampki, jakie wówczas można było kupić, a obecnie są sprzedawane, jako tzw. podgrzewacze. Ludzie na grobach zapalali zwykłe, białe świece. Kontynuując ten wspomnieniowy wątek, warto napisać kilka zdań o śladach zakończonej drugiej wojny światowej, w wyniku, której zginęło miliony ludzi a Ziemia została okrutnie okaleczona.Na polach, w lasach były wszechobecne leje po bombach i duża ilość mogił żołnierzy, którzy zginęli podczas walk. Jako ośmio- dziewięcioletnie dziecko, ze starszym rodzeństwem chodziliśmy do lasu na grzyby. Do dziś mam przed oczami małe kopczyki ziemi, z krzyżami zrobionymi naprędce z konarów drzew, a na nich zawieszone żołnierskie hełmy. Po kształtach hełmów można było rozpoznać, kto spoczywa w mogile. Najwięcej było grobów polskich i rosyjskich żołnierzy, chociaż nierzadko można było napotkać także mogiły pochowanych Niemców. Jak dobrze pamiętam, nie było na krzyżach tabliczek, które mogłyby identyfikować z imienia i nazwiska leżących tam żołnierzy. Mogiły te były sprzątane przez miejscową ludność. Nierzadko leżały na nich świeże kwiaty i palące się świece wetknięte w ziemię. Pewnego razu, przed Świętem Zmarłych, z całą klasą, uczestniczyłem w „akcji” porządkowania żołnierskich mogił. Po jakimś czasie, prochy poległych żołnierzy, przenoszono na cmentarze i składano je w zbiorowych mogiłach. Patronat nad nimi sprawowali harcerze, którzy w dwa świąteczne dni – pierwszego i drugiego listopada palili na nich świeczki i „trzymali wartę”. Tyle historii.

W tym roku, to szczególne święto potraktowałem nieco inaczej, a stało się to spontanicznie, w sposób nieplanowany. Na cmentarze poszedłem sam. Spokojnie, bez pospiechu, chodziłem alejkami, co pozwoliło mi dokładniej przyjrzeć się jak świętują moi rodacy dzień Wszystkich Świętych i dostrzec więcej szczegółów, na które nie zawsze zwracałem uwagę.

Zauważyłem, że na płytach nagrobnych brak jest dłuższych tekstów, epitafiów, które zachowały się głównie na starszych grobach. Najczęściej oprócz nazwiska i imienia zmarłej osoby widnieją dwie daty: przyjścia na świat i zgonu. Nieco śmieszne, [choć jest to na cmentarzu] odbieram informację na grobie, że leży w nim inżynier, lekarz, oficer. Napotkałem grób, w którym spoczywa były polski ambasador na Podolu. Uważam, że cmentarz jest miejscem, gdzie leżą tylko i aż – ludzie prochy. Tu, na cmentarzu, według mnie, nie ma podziału według statusu zawodowego, tu panuje totalna demokracja. Podchodzę z dużą ostrożnością, co do umieszczania na nagrobkach zdjęć osób zmarłych. Jest to szczegół, nazwijmy „ezoteryczny”, który w większości przypadków nie ma większego znaczenia. Niestety, ale coraz częściej, z każdym rokiem, na grobach wzrasta ilość kiczowatych, plastikowych ozdób, które nijak nie pasują do tego miejsca. Wymyślne kształty zniczy, z umieszonymi na nich kolorowymi aniołkami, są wątpliwymi ozdobami grobów, są przykładem tandety, która wkrada się na cmentarze. Osobną kwestię stanowi ilość kwiatów i zniczy na grobach. Rozumiem, że jeden grób jest odwiedzany przez kilka osób, stąd ten niezwykły przepych. Jednak, często, ludzie stawiają na grobach duże ilości kwiatów i zniczy niejako „na pokaz”. Komentarz zbyteczny.

W telewizorze widziałem relacje z okolic cmentarzy, gdzie pokazano stragany z cukrową watą, z balonikami, z gorącą kiełbasą i innymi artykułami, które w żaden sposób nie są związane ze Świętem. Do niedawna miejsca te były zarezerwowane wyłącznie dla sprzedających dewocjonalia. Uważam, że nie należy się temu zjawisku przeciwstawiać. Jeśli znajdzie się chętny do kupienia cukrowej waty – niech ją kupi, mnie to nie przeszkadza. Uważam, że życie zweryfikuje samo ten problem. Podobna sytuacja miała miejsce w Polsce w latach dziewięćdziesiątych, kiedy pojawiło się Halloween. Kościół katolicki sprzeciwiał się temu zwyczajowi, widząc w nim samo zło. Okazało się, że obawy Kościoła były zupełnie nieuzasadnione.

Jeszcze inną, bodaj najważniejszą kwestią, jest sposób czczenia zmarłych. Telewizja, radio, księża głoszą, że Wszystkich Świętych, jest świętem zadumy, refleksji nad sensem naszego życia, itp. Rzeczywistość nie jest tak oczywista. Ludzie przemierzają niekiedy setki kilometrów, by odwiedzić groby bliskich. Wydaje mi się, odnoszę takie wrażenie, że ich głównym celem jest chęć spotkania się z „żyjącymi”, a pobyt na cmentarzu jest niejako „przy okazji”, a nie odwrotnie.

O ile, wspomniany wyżej handel, absolutnie mi nie przeszkadza, to nie mogę się zgodzić na profanację sacrum, które stało się plagą na polskich cmentarzach. Mam na myśli rozmowy przez telefon, palenie papierosów, a nawet znajdują się ludzie, którzy usiłują wprowadzać psy na cmentarze. (!) Dlatego uważam, że:
Sacrum – ma pozostać sacrum,
Profanum –  niech zostanie profanum. 

Na zakończenie jeszcze jedna refleksja związana ze Świętem Zmarłych. Składając kwiaty i zapalając znicze na grobach naszych bliskich, nie zapominajmy o tych zmarłych, których nikt nie odwiedził – zapalmy im znicz, oddajmy im honor. To samo zróbmy pod ogólnym krzyżem cmentarnym i pomyślmy o tych, którzy odeszli od nas w mijającym roku. Na pewno w tym momencie, zdamy sobie sprawę, jak kruche jest nasze życie, o czym nie pamiętamy na co dzień. Cieszmy się każdym dniem, jako czymś niepowtarzalnym i pomagajmy osobom, które potrzebują pomocy. Flavio Anusz, w przybliżeniu, wyraził się: Łatwiej jest  zapalić znicze i położyć kwiaty na grobach zmarłych, niż dbać i pomagać żyjącym”. Dobry temat do medytacji.


Ez[o]

Zdjęcie znicza pochodzi z You Tube, ze strony www.ROTFL.com.pl      
Filmik pochodzi z You Tube. Autor filmu: Wojciech Antoni Woźniak.