piątek, 21 czerwca 2013

Lightowo, rowerowo



Jazda na rowerze, towarzyszy mi od niepamiętnych czasów. Jest ona dla mnie receptą, może nie na długowieczność, ale przynajmniej na pełniejsze, lepsze życie. Przez pewien czas wścibscy sąsiedzi zadawali mi głupie pytanie: dlaczego tak wiele czasu spędzam na rowerze? Głupie pytanie - głupia odpowiedź: "Ponieważ chcę umrzeć zdrowszym niż większość ludzi". 

Jesień mojego życia skłania do refleksji, do innego spojrzenia na rzeczywistość. Wiem, że o długich, kilkunastodniowych "wypadach" rowerem do Austrii, przez Morawy mogę zapomnieć, co Czesi by krótko skwitowali: "Pane, to se ne vrati". Ano, ne vrati. Nie oznacza to, że rowery zawieszam na kołkach, że rezygnuję z dalszej jazdy. Duża gęstość dróg i tereny górzyste wokół Wałbrzycha są zachętą do jazdy na rowerze. Jeszcze w ubiegłym roku moją ambicją było przejechanie sześciu, siedmiu tysięcy kilometrów. Każdy wyjazd traktowałem jak trening. Po przyjechaniu do domu, sprawdzałem przeciętną prędkość i inne dane, a długość trasy skrupulatnie notowałem, analizowałem. Natomiast w tym roku, moja filozofia związana z jazdą jest inna, bardziej zdroworozsądkowa. Być może obserwacja dużo młodszej ode mnie "braci kolarskiej" i wieści jakie od nich do mnie docierają wpłynęła na moją podświadomość, która podpowiedziała, żeby trochę opamiętać się, nieco spuścić z tonu. Jeden z nich miał operowaną po raz drugi łękotkę, inny nabawił się zapalenia żył w nogach, a jeszcze inny przyjmuje serię zastrzyków po wylewie krwi w oku. Używając terminologii technicznej, wszystkie te kontuzje można określić jako "zmęczenie materiału".  

Może brzmi to jak zwątpienie we własne możliwości, brak wiary. Nic bardziej mylnego. Mimo, że za miesiąc kończę 68 lat, sił starcza, "noga dobrze podaje" - jak mówią zawodowcy, serce pracuje w miarę dobrze. Jazdę rowerem traktuję raczej lightowo, turystycznie. Ilość przejechanych kilometrów przestała mieć dla mnie większą wartość, co nie znaczy, że będę ograniczał się do skromnych 20-30 kilometrów.  "I to by było na tyle" - jak mawiał profesor Jan Tadeusz Stanisławski. 

Jednorazowo zapraszam na wspólną, "wirtualną przejażdżkę" rowerem w okolice Wałbrzycha. Dla mnie był to realny wyjazd, jeden z wielu jakie odbywam w ciągu sezonu.
W kołach skorygowana (dopompowana) ilość "wiatru", sprawdzone hamulce, przesmarowany łańcuch, plecak z zapasowymi dwoma dętkami, pompką, bananem i batonem Mars, w bidonie przygotowany specjalny napój: woda mineralna niegazowana z sokiem z cytryny i dużą ilością miodu. Na "grzbiecie" odpowiedni do warunków pogodowych, przewiewny  kolarski ubiór. W tylnej kieszonce kompaktowy aparat fotograficzny. Obowiązkowo, przed wyjazdem pijemy 200 gram wody mineralnej lub soku owocowego, nie zwracając uwagi, na to, że nie chce się nam pić. Podobnie podczas jazdy, uzupełniamy płyn w organizmie - jeden, dwa łyki, co kilka przejechanych kilometrów w zupełności wystarczą. Nie wolno dopuścić do sytuacji, żeby wystąpiło łaknienie picia. Wówczas nic nie jest w stanie go opanować. Im więcej zaczynamy pić, tym większe ogarnia  nas pragnienie, zaczynamy nadmiernie pocić się. Podobnie z jedzeniem - jednorazowo dwa, trzy kęsy batona, by nie obciążać żołądka, w zupełności wystarczą. 

Czas ruszać w drogę. Jest niedziela, rano, wyjeżdżamy o godzinie dziewiątej. Na drodze luźno, ruch samochodów niewielki, prawie żaden.  Obok marketu Tesco handlarze rozstawiają swoje stragany, a wokół nich pojawili się pierwsi gapie, niektórzy z małymi dziećmi. Oto sposób na spędzenie wolnego dnia przez wałbrzyszan! Jedziemy w kierunku Szczawna Zdroju. Na rogatkach kurortu kierujemy się w stronę obwodnicy, którą zjedziemy do miejscowości Struga. Miejscami droga fatalna - dziury, które zmuszają do ostrożnej jazdy, by nie zniszczyć kół. Podobnie droga wygląda w Strudze. Jednak widać tu zmiany na lepsze. Z unijnych pieniędzy został "okiełznany" potok górski, który przy większych opadach deszczu zamieniał się w żywioł, zalewał drogę i podtapiał domy. Na całej długości, koryto potoku zostało wymurowane kamieniami i zamontowano estetyczne barierki. Woda w potoku jest bardzo czysta - pływają w nim pstrągi.  


Jesteśmy w miejscowości Struga.


W połowie wsi, skręcamy w lewo. Tu zaczyna się dość ostry podjazd, ale niezbyt długi - około kilometra. Trzeba wrzucić bardziej miękkie przełożenie. Na "przegibce" po lewej stronie widać Chełmiec - górę, która leży w trójkącie - Wałbrzych, Boguszów, Szczawno. Zaczynamy 2,5 kilometrowy zjazd do Starych Bogaczowic, w których skręcamy w lewo, kierujemy się w stronę Kamiennej Góry. 


Stare Bogaczowice.


Od tego miejsca będziemy jechali cały czas po lekkim wzniosie, przez 9 kilometrów (do Gostkowa), gdzie czekają nas trzy krótkie "hopki", ale dość "sztywne". Na szczęście nawierzchnia jest dobrej jakości, niedawno położona. 

Znak ostrzegawczy - Stromy podjazd.


Od Gostkowa do Jaczkowa (4,5 km.) przychodzi nam jechać interwałowo - góra - dół, ale to sama przyjemność. Spotykamy jadących na rowerach: ojca z dwójką dzieci, którzy nadspodziewanie dobrze radzą  sobie na tej trasie. 

Przejazd w Jaczkowie. Trasa kolejowa Jelenia Góra - Wrocław.


Następne kilka kilometrów z Jaczkowa do Witkowa Śląskiego jedziemy drogą, na której są niewielkie wzniesienia. Jednym słowem - pryszcz. 

Widok Trójgarbu od strony Witkowa.


Ponownie musimy się nieco sprężyć, ponieważ czekają nas kolejne podjazdy, które "odpuszczą" dopiero w Kuźnicach Świdnickich, po kilkunastu kilometrach jazdy. 


Czarny Bór.



Widok Chełmca od strony Starego Lesieńca.




Stary Lesieniec.


Kościół pw. św. Barbary w Starym Lesieńcu.


Boguszów Gorce (najwyżej położone miasto w Polsce) widziane od strony Starego Lesieńca.


Kuźnice Świdnickie.


Widoczny na zdjęciu kierunkowskaz jest potwierdzeniem, że lada chwila znajdziemy się w Wałbrzychu. Musimy zachować szczególną ostrożność ponieważ czeka nas kilkukilometrowy stromy zjazd. Początkowo zjedziemy serpentynami, a następnie przez dzielnicę Sobięcin i ulicę Antka Kochanka, by znaleźć się między śródmieściem a Białym Kamieniem,  na ulicy Andersa. 

Zjazd serpentynami.


Ulica Zachodnia na Sobięcinie w Wałbrzychu.


Góra Chełmiec widziana z ulicy Andersa.


Jesteśmy w Wałbrzychu. Teraz pojedziemy ulicą Andersa, przez całą dzielnicę Biały Kamień do Szczawna Zdroju. 


 
Ulica Andersa w dzielnicy Biały Kamień w Wałbrzychu.


Szczawno Zdrój.

 
Przejazd przez Szczawno zajął nam trochę czasu. Na głównej ulicy - Kolejowej stworzył się samochodowy korek, ponieważ od piątku trwają Dni Szczawna. Na szczęście, rower w takich sytuacjach sprawdza się doskonale. Za Szczawnem wjeżdżamy na obwodnicę. 


Fragment Obwodnicy Wałbrzycha.


Widok na wschodnią część Wałbrzycha. Na pierwszym planie Podzamcze. W głębi Góra Ślęża. Zdjęcie zrobione na obwodnicy.


Ostatnie 2,5 kilometra to łagodny zjazd ścieżką rowerową na Podzamcze. Jest godzina 13.35.

Ludzie wracają do domów z... marketu Tesco, gdzie spędzili większą część niedzieli. My w tym czasie zdążyliśmy przejechać rowerami 68 kilometrów. Efektywny czas jazdy, według wskazań licznika wynosi trzy godziny i trzy kwadranse, co daje średnią niewiele powyżej 18 kilometrów na godzinę. Czy jest to dużo, mając na względzie jazdę po górach? Nie mnie to oceniać. Ważne, że spędziliśmy prawie pięć godzin na świeżym powietrzu. Mogliśmy podziwiać piękne górskie krajobrazy. Czy to nie wystarczy?  Myślę, że tak. Niestety, na trasie spotkaliśmy jedną grupę kolarzy oraz rodzica z dwójką dzieci. Komentarz zbyteczny! 


ez[o]