W październiku, kiedy ludzie gnają do
lasu na grzybobranie, ja w towarzystwie kolegi idę zbierać... kasztany. Powtarza się to od wielu lat.
Za każdym razem zastanawiam się, zadaję sobie pytanie: dlaczego ludzie w znikomej
części wykorzystują dary, jakie ofiarowuje nam Matka Ziemia. Mam na myśli nie
tylko kasztany, ale także inne hojności - jeżyny, głóg, maliny, owoce róży, czy
chociażby cała gama różnych ziół. Uważam, że powód jest prozaiczny - zwykłe
lenistwo, bądź wygodnictwo, do czego ludzie się nie przyznają, zasłaniając się
brakiem czasu. O wiele prościej iść, a
właściwie - podwieźć autem tyłek pod market, w którym uginają się półki od różnych
ładnie zapakowanych "substytutów żywności". Wystarczy sięgnąć ręką po
"coś", co nazywa się sokiem malinowym, "coś", co zawiera
śladowe ilości malin, "coś", czego głównymi składnikami są barwniki,
zagęszczacze, polepszacze, konserwanty i inne świństwa - trujące związki chemiczne.
Będąc w markecie, a jakże, wypada zjeść hamburgera, czy innego kebaba, których
osobiście nie jadam. Matka Natura zaprasza nas do korzystania ze swojej
"spiżarni" bogatej we wszystkie witamy i mikroelementy, nie żądając od
nas za to ani grosza. Zupa ze świeżo zerwanego polnego szczawiu, czy dżem z
dzikiej róży smakują wyśmienicie, jest tylko jedno ale... kto je za nas zrobi?
Przecież my nie mamy czasu. Ludzie na własne życzenie trują siebie i co gorsze
- swoje dzieci, a musi
to w przyszłości odbić się na ich zdrowiu -
ciężkimi chorobami, włącznie z nowotworami.
Powracając do wspomnianych kasztanów, nieco
retrospekcji. Doskonale pamiętam, kiedy w szkole podstawowej, na lekcjach,
które nosiły nazwę "prace ręczne", tworzyliśmy z kasztanów różnego
rodzaju "stworki" - ludziki, czy zwierzątka. Miało to dwojakie
znaczenie. Wyrabiało w dzieciach (plastyczną) wyobraźnię i zdolności manualne.
Ponadto bezpośredni kontakt z niezwykłym "tworzywem" - owocami
kasztanowca, uzupełnianymi żołędziami, korzystnie wpływa na organizmy, poprawia
wibracje, dodaje sił witalnych. Być może "gdzieś w Polsce" są jeszcze
szkoły, gdzie tego rodzaju zajęcia mają miejsce. Kasztany, żołędzie poszły w
zapomnienie, a ich miejsce zajęły smartfony, tablety, laptopy i inne elektroniczne
gadżety, bez których młodzież nie potrafi żyć. Ktoś mądry powiedział, że każda
rzecz posiada cechy czasu, kiedy powstała. Święta
prawda.
Środowisko, w jakim żyjemy, z każdym
rokiem jest coraz bardziej skażone. Przez kilka lat z rzędu, na Dolnym Śląsku kasztanowce
były atakowane przez motyla szrotówka kasztanowcowiaczka (Cameraria ohridella), który został zwalczony, ale na jak długo -
trudno powiedzieć. Być może nie jest tak źle, jak to opisuję, być może stan
naszego środowiska widzę w zbyt ciemnych kolorach.
Mam swoje, stałe miejsce, gdzie zbieram
kasztany. Jest to piękna stara aleja kasztanowa, nieopodal zamku Książ, z dala
od spalin samochodowych, która jest częścią trasy rowerowej przebiegającej
wzdłuż rzeki Pełcznica, ciągnącej się do Starego Książa (ruin starego zamku). Aleję
zasadzali Niemcy mieszkający tu przed drugą wojną światową. Krajobraz przełomu
Pełcznicy jest piękny, a szczególnie jesienią, kiedy drzewa przybierają różne
kolory.
Aleja
kasztanowa
Przełom
Pełcznicy jesienią.
Zauważyłem, że przez Niemców kasztanowce
były doceniane, w dużych ilościach zachowały się do dnia dzisiejszego w
parkach, skwerach, a nawet na cmentarzach.
W tym roku kasztanów było znacznie mniej
niż w roku ubiegłem. Trzeba pamiętać, że Matka Natura czasem bywa kapryśna.
Raz bywa niezwykle hojna - co niektórzy określają "klęską urodzaju",
a innym razem skąpi nam swoich darów - każe nam zacisnąć pasa. Nieraz pogrozi
niewidzialnym palcem, byśmy nie marnotrawili plonów, zmuszając nas do budowania
magazynów, chłodni i silosów, by gromadzić w nich nadwyżki plonów.
Nie jestem zbyt "gadatliwy"
(przynajmniej tak mi się wydaje), ale kolega, który mi towarzyszył podczas
zbierania kasztanów, wdał się w rozmowę z młodymi kobietami, które z dziećmi spacerowały
aleją. Były zdziwione, że my - "stare chłopy" niczym małe dzieci,
zbieramy kasztany. Wiedza tych kobiet ograniczała się do tego, że z kasztanów
można zrobić, wspomniane ludziki, a o walorach leczniczych kasztanów w ogóle nie
słyszały - nie miały pojęcia (!). Z jednej strony jest to śmieszne, a z drugiej
niepokojące. Podczas mojego krótkiego "wywodu" o dobrodziejstwach,
jakich dostarczają nam kasztany, te sympatyczne, młode dziewczyny patrzyły na
mnie jak na człowieka nienormalnego. Na ich twarzach widać było zdziwienie i
niedowierzanie, a nawet lekko ironiczne uśmiechy, po tym, kiedy pokazałem im złożone
pod drzewem, przyniesione przeze mnie wiosną z domu kasztany, które oddałem
Matce Naturze. Jedna z kobiet z rozbrajającą szczerością powiedziała: "Że się panu chciało iść taki kawał drogi z kasztanami po to tylko, żeby je wysypać pod
drzewem. Mnie by się nie chciało, kto by mi kazał". Rozmowę z tymi
kobietami zakończyłem w sposób filozoficzno-dydaktyczny. Tłumaczyłem, że:
Spadające kasztany po pewnym czasie
zamieniają się w kompost, który jest nawozem - budulcem niezbędnym do wzrostu
drzewa. Jest to proces cykliczny: narodziny - śmierć - narodziny... Część zbieranych
przez człowieka kasztanów jest przerabiana, ale w moim wypadku, w pewnym sensie
niejako pożyczam kasztany w określonym celu i uważam, że niegodziwością byłoby
wyrzucić je na śmietnik. Zanoszę tam, skąd je wziąłem. Pożyczyłem - oddaję i
dziękuję. Gospodarz hoduje krowę w celu czerpania określonych korzyści. Karmi
ją, ona w zamian daje mleko. Mogę to zrozumieć, ale zupełnym barbarzyństwem ze
strony człowieka jest to, że z chwilą, kiedy krowa przestaje dostarczać mleka,
zabija ją i... pożera (tak - pożera!). Zastrzegam, że nie jestem wegetarianinem,
ale uważam, że człowiek jest stworzeniem bezwzględnym, często bezdusznym.
Nie wiem, czy z naszego dialogu, który w
pewnym momencie zamienił w monolog, moje rozmówczynie wyciągnęły jakieś
wnioski. Być może - tak.
Zebrane kasztany trafiły na swoje
miejsce. Część znalazła się wersalce, w pojemniku na bieliznę, część trafiła na
szafy, a pozostałe leżą obok komputera. Wraz z nastaniem wiosny zbiorę je i...
odniosę z powrotem tam, skąd je wziąłem. Nietrudno domyśleć się, że zgromadzone
kasztany służą, jako najprostszy odpromiennik żył wodnych, których w moim
mieszkaniu nie brakuje. Ponadto zwiększają moc sił
witalnych, poprawiając tym samym samopoczucie domowników nie wyłączając najważniejszego
z nich - Heliosa. Kasztany przez cały czas wchłaniają, magazynują w sobie negatywne
energie, dlatego bezwzględnie po pewnym czasie trzeba je usunąć z mieszkania.
Usunąć, nie znaczy wyrzucić je do kosza na śmieci. Jeśli ktoś uważa inaczej, to jest jego problem.
Na zakończenie chcę jedynie przypomnieć,
że kora kasztanowca, jego kwiaty i owoce były wykorzystywane w medycynie ludowej,
w przemyśle farmaceutycznym, chemicznym. Są składnikiem leków homeopatycznych,
które są niedoceniane, a w środowiskach lekarskich powszechnie ignorowane, z
czym się absolutnie nie zgadzam. Kasztany są używane do produkcji kosmetyków -
kremów i szamponów.
Pamiętam, że moja babcia z kasztanów i
oczyszczanej nafty robiła miksturę, która służyła do wcierania "w rwące
ręce i nogi" - jak to określała. Dzisiaj wystarczy wejść do apteki, by
wyjść z reklamówką pełną różnych maści, żeli i innych specyfików przeciwbólowych,
przeciwzapalnych. W tym miejscu należy zadać sobie pytanie: "Czy nie warto byłoby spróbować starych,
sprawdzonych ludowych metod leczenia?" Myślę, że warto, ale... jest
jeden drobny problem. Kto by nam sporządzał te mikstury, ponieważ my nie mamy na to czasu?
ez[o]
Witaj Edziu ja też zbieram w Szczawnie Zdroju w Parku kasztany i noszę je po kieszeniach i jest to każdego roku.”Pozdrawiam cieplutko Staś”
OdpowiedzUsuńStasiu.
UsuńDzięki za komentarz.
Noszenie kasztanów "wychodzi z mody".... a szkoda.
Kiedyś ludzie zaszywali je w zimowe ubrania, by ich nie zgubić. Są zbawieniem dla ludzi cierpiących na reumatyzm.
Pozdrawiam serdecznie.
Piękne zdjęcia Przyrody.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o kasztany, to polecam chociaż jednego kasztana włożyć pod poduchę, mi zapewnia zdrowy sen :))
Pozdrawiam serdecznie:)
Miła Dobrosławo.
OdpowiedzUsuńDziękuję za "wizytę" na mojej stronie.
Jeśli chodzi o zdjęcia, to mogę jedynie dodać, że jesień w górach jest piękna. Chociaż zimą także lubię chodzić po górach i "pstrykać" zdjęcia, bo inaczej nie można tego nazwać. Współczesne aparaty są w pełni zautomatyzowanie.
Jest wiele sposobów na spokojny sen, ale pomysł z kasztanami jak najbardziej godny polecenia. Jak zdążyłaś przeczytać - moje kasztany aż do wiosny będą leżały w pojemniku na pościel.
Na marginesie dodam, że spokojny i zdrowy sen w dużej mierze zależy od usytuowania naszego posłania, mam na myśli biegnące pod mieszkaniem cieki wodne.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Proszę o podanie sposobów na lepszy sen :) kasztany na mnie nie działają:( W domu na chwilę obecną mam uzbierane żołędzie , szyszki i pestki wszelakiego rodzaju,ale wszystkie te skarby będą wykorzystane do zrobienia choinek .Co do cieków hmmmm myślałam o tym,że mogą być w okolicy mego łóżka,jednak czytałam,iż koty uwielbiają spać w tych miejscach.Mój kot mija moje łóżko z daleka,więc chyba nie śpię na cieku wodnym ? Tak kiedyś czytałam,że koty uwielbiają spać w miejscach w których człowiek spać nie powinien .pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMam Ci podać sposób na lepszy sen. Piszesz, że kasztany na Ciebie nie działają.
UsuńPamiętajmy, że kasztany nie są super lekarstwem, a jedynie łagodzą skutki promieniowania cieków wodnych, tzn. częściowo je pochłaniają. Być może przyczyny należy szukać gdzie indziej. Nie jestem lekarzem, dlatego trudno jest mi zabierać głos w tej sprawie. Być może zakłócenia snu są spowodowane stresem, stanami napięcia, których nam współcześnie żyjącym funduje życie, a właściwie - sami sobie fundujemy. Na pozbycie się koszmarnych snów są magiczne sposoby, o których kiedyś pisałem.
To prawda, że koty lubią przebywać -wylegiwać się nad ciekami wodnymi, ale od reguły bywają wyjątki. Być może mieszkanie wymaga oczyszczenia energetycznego.
Osobiście radziłbym skorzystać z porady lekarza.
Pozdrawiam serdecznie.