Kilka razy w roku jeżdżę w Rudawy
Janowickie. Góry te „żywcem” przypominają Bieszczady, które jako młody chłopak
przeszedłem wzdłuż i wszerz. Jest między nimi zasadnicza różnica – Bieszczady
są „zadeptywane” przez turystów, natomiast Rudawy (mniej modne) pozostają w
cieniu innych, bardziej znanych miejsc w Karkonoszach, chociażby Śnieżki. Dobrze,
że pozostał mały fragment gór, stanowiący enklawę spokoju, niezmąconej ciszy.
Podczas ostatniej piątkowej wędrówki po Rudakach Janowickich na trasie z
Czarnowa na Skalnik na szlaku z kolegą Stanisławem nie spotkaliśmy ani jednego turysty. Łatwo sobie wyobrazić, co w
tym samym czasie działo się na drodze do Samotni, czy do schroniska „Strzecha
Akademicka”.
Nasz piątkowy „wypad” składał się z dwóch
części: wędrówki na Skalnik i spotkania ze znajomymi (bhaktami) w świątyni w
Czarnowie.
Wybraliśmy łatwiejszą drogę, która na
początku jest dość stroma (800 metrów), później prowadzi cały czas łagodnie –
„po wzniosie” i ostatnie półtora kilometra przed szczytem jest trochę
trudniejsze do podejścia. Schodziliśmy do Czarnowa krótszą drogą (bardziej stromą), w
kierunku schroniska „Czartak”.
W drodze na Skalnik
Pożegnał nas mały kotek,
który biegł za nami prawie kilometr.
Czas na posiłek.
Na Skalniku
Za plecami Stanisława dorodne krzewy czarnej
jagody.
W Czarnowie przywitały nas
dwa kotki.
Wysłuchaliśmy ciekawego
wykładu.
Jak zawsze, po wykładzie nawiązała się
długa dyskusja. Ja ze Stanisławem, jako osoby spoza społeczności, byliśmy
traktowani na równi z bhaktami (wyznawcami Kriszny), zabieraliśmy głos w
dyskusji. Tradycyjnie, na zakończenie odbyła się uczta wegetariańska. Tym razem,
obok wielu potraw, podano kaszę, która smakowała wyśmienicie.
Trochę zmęczeni, ale dotlenieni górskim
powietrzem i „naładowani” pozytywną energią wróciliśmy przed godziną dziesiątą
wieczorem do naszych wałbrzyskich blokowisk. Można by rzec, że „wszystko
wróciło do normy”.
Ez[o]