Aesculus hippocastanum, to nic innego jak łacińska nazwa kasztanowca zwyczajnego, który jest nazywany kasztanem i znają go niemal wszyscy. Jednak tylko część z nas docenia jego walory lecznicze, a szkoda!
Na wstępie pozwolę sobie na chwilę retrospekcji, powrócę do lat dziecinnych, które wiążą się z kasztanami. Wychowywałem się w miasteczku na Mazowszu, pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Warszawy. Naprzeciw drewnianego, pięciorodzinnego domu, rosły dwa dorodne kasztany, po drugiej stronie brukowanej ulicy było ich znacznie więcej – około dziesięciu sztuk. Drzewa te wyznaczały rytm czasu, pór roku. Wówczas, dorośli swoim dzieciom mówili, że wiosną, kiedy zakwitają kasztany, na naukę już jest za późno. Traktowałem te słowa, jako ostrzeżenie, coś w rodzaju uczniowskiej żółtej kartki, które utkwiło mi w pamięci do dnia dzisiejszego. Żółte liście i spadające na ziemię kasztany – to zwiastun jesieni, to czas, który, wspominam niezwykle miło, ciepło. Mam przed oczyma widok dużej ilości kasztanów, które zalegały chodniki i jezdnię. Część z nich była porozjeżdżana, głównie przez furmanki, bo wtedy samochodów było, jak na przysłowiowe lekarstwo. Owoce kasztanów były wspaniałym materiałem, wykorzystywanym przez młodzież na lekcjach, które wówczas nosiły nazwę prac ręcznych. Z kasztanów i żołędzi powstawały ludziki, różne przedmioty, które były oceniane przez nauczycieli. Zajęcia te, oprócz walorów estetycznych, wyrabiały w dzieciach także wrażliwość Tyle wspomnień.
Wiem, że czasy się zmieniają, że zbieranie kasztanów przez dzieci jest anachronizmem i zostało wyparte prze gry komputerowe, bez których obecnie młodzież nie może się obejść. Trudno porównywać i dokonywać ocen, co jest lepsze. Mój częściowy konserwatyzm i zamiłowanie do ruchu, sprawiają, że optuję za pierwszym – zbieraniem kasztanów, wykorzystywaniem ich do różnych celów, co nie wyklucza „odpalania gier” na komputerze. Niestety, ale coraz rzadziej widać rodziców, którzy biorą swoje pociechy do parku, by wspólnie z nimi zbierać kasztany. Wolą jechać do marketu, który stał się miejscem spędzania wolnego czasu. Można i tak!
Kilka dni temu, wraz z kolegą wybraliśmy się „po kasztany”. Między Wałbrzychem a zamkiem Książ jest kasztanowa aleja, po której nie jeżdżą samochody, jedynie, co jakiś czas można na niej napotkać spacerujących ludzi, często z psami. Niestety, ale jedynie my zbieraliśmy kasztany, wzbudzając wśród spacerujących tam ludzi lekkie zdziwienie.
W taki właśnie sposób spędziliśmy ponad dwie godziny na świeżym powietrzu, a jednocześnie nazbieraliśmy po kilka kilogramów, świeżych, dorodnych kasztanów. Co z nimi zrobiłem, jak je wykorzystałem? Może to wydać się śmieszne, ale… z dwóch kasztanów, kliku patyczków i owoców jarzębiny „wyczarowałem” ludzika. Być może nie jest on zbyt urokliwy, ale jest on moim stworkiem, który spodobał się Danusi i Heliosowi. Wiem, że Fairy, która jest mistrzynią rękodzieła, potrafiącą tworzyć różne cudeńka, wykonałaby ekstra-ludzika, podobnie jak Nilral, której inwencja twórcza jest prawie nieograniczona. Być może ktoś jest gotów powiedzieć, że „stary chłop, a zachowuje się jak małe dziecko”. Nie szkodzi. Ludzika nazwałem Franek i umieściłem go na szafce kuchennej przy naturalnym korzeniu, gdzie powinien czuć się dobrze. Ma on pilnować porządku w kuchni i dbać o jakość przyrządzanych tam potraw. Kiedy ulegnie zdeformowaniu, oddam go naturze – wróci tam skąd przyszedł. Sfotografowałem go w różnych miejscach. Doszedłem do wniosku, że tego rodzaju ludziki mogą być wykorzystane, jako volty, przez osoby, których znajomość magii jest na odpowiednio wysokim poziomie. Taki wolt ma wielką zaletę - jest wykonany z naturalnych surowców, w odróżnieniu od tych, które powstały z materiałów sztucznych. Prawdopodobnie, niejedna osoba, która profesjonalnie zajmuje się magią praktyczną, stosuje to, co dopiero teraz odkryłem – wykonuje wolty z kasztana.
Co z pozostałymi kasztanami (około 4 kg.), które przyniosłem do domu? Zostały zagospodarowane – wykorzystane w praktyczny sposób. Żaden nie został zmarnowany. Pamiętając, że należy dzielić się z innymi, część kasztanów wzięła Danusia, część pozostała dla mnie i trzecia część przypadła mojej teściowej Wandzi.
Owoce kasztanów, jak wspomniałem na wstępie, znajdują zastosowanie w leczeniu różnych schorzeń, a także w przemyśle kosmetycznym. W moim przypadku, mają one chronić mnie i moich bliskich przed ciekami wodnymi. Neutralizują negatywny wpływ promieniowania geopatycznego. Spotkałem się z osobami, które podchodzą sceptycznie, trochę z niedowierzaniem, co do skuteczności stosowania kasztanów w celach zdrowotnych. Mogę odpowiedzieć, że jeśli ktoś nie wierzy, niech spróbuje lub … niech da sobie spokój. Powtarzałem i będę powtarzał nadal, że:
Każdy wierzy w to, w co ma wierzyć.
Często ludzie przez swoją niewiedzę lub zwykle niedbalstwo, stosują różne metody ochronne, w sposób niewłaściwy, mówiąc kolokwialnie – robią to „po łebkach”. Czy ktoś jedzący na ulicy, podczas ruchu zapiekankę lub inne „śmieciowe” jedzenie, zdaje sobie sprawę, że ono nie pójdzie mu na zdrowie? Czy ktoś przesadzający kwiatki, niejako z przymusu, zdaje sobie sprawę, że mogą one zwiędnąć? Analogicznie jest ze stosowaniem metod ochronnych, stąd dwie uwagi.
Najczęściej, suche, dojrzałe i nieuszkodzone kasztany umieszczamy pod łóżkiem, na którym śpimy lub w pojemniku na pościel. Jeśli umieszczamy pod łóżkiem, dobrze jest wsypać je do woreczka z naturalnego materiału (bawełna lub len), a następnie zaszyć go. Wykonując tą z pozoru prozaiczną czynność, należy pamiętać, by traktować kasztany, jako coś niezwykłego, jako coś, co ma pomagać naszemu ciału i duszy. Nie wrzucajmy ich do pojemnika na pościel, niczym węgla do piwnicy.
Nie zapomnijmy, że wraz z nastaniem wiosny, trzeba kasztany wyjąć, by zrobić miejsce na nowe, które włożymy jesienią. Te zanieczyszczone – niejako zużyte, też należy odpowiednio potraktować. Według mnie, niewskazane jest, by wyrzucić je ze śmieciami. Otrzymaliśmy kasztany od natury - oddajmy je z powrotem naturze, która będzie wiedziała, co ma z nimi zrobić. Najlepiej zanieść tam, skąd je wzięliśmy i wysypać pod drzewem. Można też zakopać je w ziemi, by stały się nawozem. Sposobów jest wiele, ale nie traktujmy ich na równi ze zwykłymi śmieciami.
Kasztany możemy wykorzystywać na wiele sposobów. Danusia – moja żona, kładzie je pod poduszkę, z kolei ja noszę je w kieszeni niemal przez całą zimę. Kładę także na książkach, trzymam w bieliźniarce, a nawet w szafie. Powtórzę pytanie sceptyków: Co to daje? Radzę spróbować „zaprzyjaźnić się” z kasztanami, które na pewno nam nie zaszkodzą, a w wręcz odwrotnie – pomagają, o czym przekonuję się od wielu lat.
W tej chwili, kasztanów pod drzewami jest jeszcze bardzo dużo. Tylko należy pamiętać, żeby zbierać je w miejscach nieskażonych spalinami samochodowymi, czy też innymi zanieczyszczeniami.
Ez[o]