poniedziałek, 20 lutego 2012

Victorian Romantic Tarot [13]


WISIELEC (POWIESZONY)

Archetyp: Oświecenie
Określenie: Niestety, ale w żadnym z dostępnych mi źródeł nie znalazłem hasła – Wisielec. Moja, własna interpretacja – określenie, może okazać się ułomna, nieprecyzyjna. Najogólniej, wisielec to osoba, która dokonała aktu samobójczego przez powieszenie się; bądź osoba, na której dokonano egzekucji – powieszenia, jako karę śmierci za popełnienie ciężkiej zbrodni. W większości państw, kara śmierci nie jest wykonywana. Ostatni wyrok kary śmierci w Polsce wykonano w roku 1988.
Powieszenie (łacińskie suspensio) – jedna z najstarszych metod wykonywania kary śmierci.
[Wikipedia]


Ze słowem wisielec, trudno mieć dobre skojarzenia, dlatego, jeśli już gdzieś ono pada, wywołuje mieszane uczucia. Dlatego pozwalam sobie na nieco szersze objaśnienie słowa wisielec w odniesieniu do Dwunastego Wielkiego Arkanu Tarota. Osoby, które nie znają tej cudownej Księgi Życia, jaką jest Tarot, odbierają jednoznacznie, nazwy poszczególnych kart. Najbardziej „wzdrygają się”, kiedy słyszą – „Wisielec” bądź „Śmierć”. Zajmijmy się Wisielcem, by w następnym poscie przyjrzeć się Śmierci – Trzynastemu Wielkiemu Arkanowi. W malarstwie, wisielec, jako osoba, która „wyzionęła ducha”, to temat niezwykle rzadki, a także inni artyści nie kwapią się do tworzenia dzieł z motywem wisielca. Dlatego pozwoliłem sobie na zamieszczenie dwóch zdjęć, które przedstawiają takie postaci. Pierwsze zdjęcie przedstawia obraz Rouault’a Georges’a, zatytułowany Homo homini lapus. Na drugim zdjęciu widzimy kukłę Hitlera, powieszoną na latarni w Warszawie przy ulicy Promyka, w ramach akcji „Wawer”, w czasie drugiej wojny światowej. Przedstawione niżej „sceny” przedstawiają transformację, która przebiega w jednym kierunku, tzn. zaistniałe zmiany są nieodwracalne. Wiem, że zdjęcia te nie należą do obrazów estetycznych, ale warto przez chwilę na nie popatrzeć.


Tarot pobudza obrazy zapisane głęboko w naszej podświadomości, dlatego dywinacja jest sztuką kojarzenia, analizowania poszczególnych kart, łączenia ich, w taki sposób by powstał logiczny ciąg dający odpowiedź na zadane pytanie. Jest kilka kart Tarota, których pojawienie się w rozkładzie oddziaływają na mnie w szczególny sposób. Do nich zalicza się Wisielec, który nie oznacza sensu stricte wydarzeń, jakie przedstawiają umieszczone powyżej zdjęcia. Właściwszą nazwą tego arkanu jest Powieszony, ponieważ przedstawia osobę, która „czasowo” przyjęła nietypową pozycję, o czym świadczy sposób powieszenia – za nogę. Chociaż w przeszłości zdarzało się, że zdrajców skazanych na śmierć, wieszano za nogi, co miało przedłużyć ich cierpienia. Osobiście w odniesieniu do Dwunastego Wielkiego Arkanu, używam określenia Powieszony.

Patrzę na kartę po lewej stronie. Przedstawia człowieka, który wisi głową w dół, zaczepiony sznurem za prawą nogę [świadomą]. Jego „sytuacja” jest zupełnie inna, niż dwóch postaci, których widzimy na obrazach powyżej. Miejscem powieszenia, który wybrał sobie „bohater” widoczny na karcie, to łuk kamiennego mostu, łączący dwa skaliste brzegi. Po prawej stronie mostu widać zwisające, zielone pędy rośliny. Kiedy przyjrzymy się powieszonemu, zauważamy, że jego prawa ręka [świadoma] skierowana jest w dół – do ziemi, natomiast lewa [intuicja] dotyka głowy. Mówiąc najkrócej – powieszonego zawiodła intuicja, ale ma on dobry kontakt z ziemią, co jest obiecującą prognozą na przyszłość - sytuacja wkrótce zmieni się na jego korzyść. Powrót do normalnej pozycji jest tylko kwestią czasu. Warto zwrócić uwagę na jego ubiór. Ma na sobie czerwone spodnie, żółtą kamizelkę, niebieską koszulkę a na głowie brązowy kapelusz. Na nogach powieszonego widzimy żółte buty. Poszczególne kolory ubrania w powiązaniu z częściami ciała powieszonego, potwierdzają to, co wcześniej powiedziałem – rychły powrót do normalnej pozycji. Całość tego obrazu – karty, uzupełnia tło – całkiem sympatyczny widoczek, który po oprawieniu w ramkę, mógłby znaleźć się na ścianie, gdyby nie wiszący człowiek, widoczny na pierwszym planie.


Przemyślenia. Większość z nas była świadkiem biologicznej śmierci człowieka, bądź oglądała ją w telewizorze. Wyjątkowo źle kojarzy się nam śmierć samobójcza, którą jedni uważają za akt rozpaczy, połączony z odwagą [?], Drudzy twierdzą, że jest ona smutnym finałem, przegraną człowieka z trudnościami, problemami dnia codziennego. Desperat skaczący z wieżowca, czy rzucający się pod koła nadjeżdżającego pociągu, staje się publicznym „bohaterem”, w odróżnieniu od samobójcy, który wybrał powieszenie, jako mało medialny sposób odebrania sobie życia. Nie dokonuje tego czynu w miejscu publicznym, stąd też obecność ludzi – świadków tego smutnego wydarzenia nie ma w ogóle. Dwa razy widziałem wisielców, którzy odebrali sobie życie we własnych mieszkaniach. Jest to widok, który pozostaje w pamięci do końca życia, dlatego lepiej go unikać, pozostawiając ciekawość niezaspokojoną. 

Często osobom zgłębiającym tajniki Tarota, proponuje się ćwiczenie, które polega na zrobieniu tzw. stójki, podczas, której patrzymy na świat z innej pozycji – odwróconej, jaką przyjął tarotowy Powieszony. Jest to pozycja [powieszonego], której doświadczamy wiele razy podczas swojego życia. Czy to nie jest paradoksem, że pierwszy raz ma to miejsce, już podczas rodzenia się – wysuwamy się z łona matki głową w dół. Nie ma limitów, które by ograniczały naszą pozycję „powieszonego”. Często ludzie nie są świadomi, że znaleźli się w nienormalnym położeniu, bądź wiedzą, ale nie starają się odciąć sznura, na którym zawiśli. Jeszcze inni, próbują wyplątać się z więzów, ale robią to nieudolnie, często bez przekonania. Przykładem, takiej sytuacji, są rodziny alkoholików, które trwają w toksycznych związkach przez wiele lat. Dzieci alkoholików od pierwszych dni swojego życia, nie wiedzą, czym jest ojcowska miłość, nie mówiąc o uczuciach wyższego rzędu. Niekiedy całe narody, przez wiele lat żyją niczym wiszące nietoperze. Przykładów jest aż nadto, chociażby Kubańczycy, czy mieszkańcy Korei Północnej. Niektóre narody odcięły więzy, które krępowały ich nogi, chociażby Libijczycy. W tym, co piszę może ktoś dopatrzyć się podtekstu politycznego, być może, ale moje intencje są zupełnie inne. Teraz może zaskoczę jeszcze bardziej, ponieważ twierdzę, że to wszystko, o czym piszę, są zjawiskami – symptomami zbliżającej się Ery Wodnika. By nie popaść w „wisielczą gigantomanię” schodzę na twardy grunt – na Ziemię, po której stąpam.

Wisiałem wiele razy, podobnie jak inni ludzie. Pierwszy raz powiesili mnie za nogę rodzice, którzy namówili mnie do podjęcia nauki w szkole, która w tym czasie była „modna”, obecnie używa się określenia – „na topie”. Wisiałem przez dziesięć miesięcy, do końca roku szkolnego. To był „przedsmak” tego, co miało nastąpić w niedługim czasie. Zmieniłem swój stan cywilny [ładnie brzmi]. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, że zakładam sobie pętlę na nogę, że będę wisiał na niej przez wiele, wiele lat. Początkowo mnie to bawiło, ale po kilku latach czułem się skrępowany jak w gorsecie, który ograniczał moje ruchy. Największą karą dla zodiakalnego Lwa, jest pozbawienie go swobody, niezależności. Czy ktoś widział pogodnego lwa w klatce? Trzymając w ręku nóż, wahałem się – użyć go, czy czekać?  Po raz drugi spotkałem się z oporem ze strony matki, która [przypuszczam] wisiała przez całe swoje bardzo długie życie. Odciąłem się po …dziewiętnastu latach. Pomogła mi w tym pewna osoba, bez której być może bym „dyndał” jeszcze długo. Całkowicie, zupełnie odciąłem się od poprzedniego związku niespełna dwa miesiące temu, kiedy dokonałem rytualnego unicestwienia pewnych przedmiotów, które do tej pory posiadała [strzegła ich] moja Matka. Używając metafor, powiem, że po dziewiętnastu latach, kiedy przy pomocy wspomnianej osoby, odcięliśmy sznur, na którym wisiałem, stanąłem na nogach, na twardym gruncie, z pewnym, ale… Na nodze pozostał węzeł, z którym chodziłem przez kolejne dwadzieścia sześć lat [!]. Chociaż ten węzeł mnie nie uwierał, ale psychicznie przeszkadzał. Ten długi akapit, to w skrócie historia pewnego Powieszonego, który po wielu latach „dyndania”, stąpa mocno po Ziemi. Kończąc ten bardzo osobisty wątek mojego życia, pragnę z tego miejsca powiedzieć, że: Małżeństwo to nie składka emerytalna, którą musimy odkładać przez wiele lat.


Błędy życiowe, to jedna z przyczyn, że przyjmujemy pozycję powieszonego, ale bez nich nie byłoby rozwoju. Stąd powiedzenie, że człowiek uczy się na błędach. Jest wiele innych powodów, które składają się na to, że przyjmujemy pozycję z Dwunastego Wielkiego Arkanu Tarota, często od nas niezależnych, na co nie mamy wpływu.

Dwunasty Wielki Arkan Tarota, oprócz bardzo wielu znaczeń, jest typową kartą, która określa osobę, która przechodzi tzw. kryzys wieku średniego. Szczególnie dotyka on mężczyzn, co nie znaczy, że kobiety są zupełnie od niego wolne. Tym terminem określa się osoby, które osiągnęły stabilizację zawodową, których dzieci opuściły dom rodzinny, których mieszkanie jest wyposażone we wszelkiego rodzaju luksusy. Przypominają one Cesarza z Tarota Wiktoriańskiego, którzy podobnie jak on, są pewni siebie, podobnie jak Cesarz – odpoczywają. On po ciężkiej walce, oni po pracy. Siadają w wygodnym fotelu i mówią: Osiągnąłem wszystko, czego pragnąłem. Co dalej mam robić? Jaki jest sens dalszego życia?  Jest to okres, który muszą przetrwać – trochę powisieć, by ostatecznie doznać oświecenia. Na zakończenie przypominam, że archetypem omawianego arkanu jest właśnie...  OŚWIECENIE. Bardzo dobry temat do medytacji.

Ez[o]  

niedziela, 12 lutego 2012

Zimowe powroty


Minioną niedzielę, 5 lutego z kolegą Stasiem spędziliśmy w Czarnowie. Na moim blogu, w artykułach pod wspólnym tytułem „Powiew Hinduizmu”, pisałem czterokrotnie o tej niezwykłej miejscowości. A dlaczego niezwykłej, o tym za chwilę.  Poniżej zamieściłem mapkę, na której jest zaznaczona trasa z Wałbrzycha [A] do Czarnowa [B], która liczy niewiele ponad 36 kilometrów. Kiedy spytamy mieszkańca Wałbrzycha, gdzie znajduje się Czarnów, zamiast odpowiedzi zobaczymy charakterystyczne wzdrygnięcie ramionami, bądź rozbrajające wyznanie – „nie wiem, nie słyszałem o takiej miejscowości”. Często Czarnów jest mylony z Czadrowem, który znajduje się także koło Kamiennej Góry [zaznaczony na dole mapki].

Droga przebiega w terenie górzystym, co może stanowić atrakcję turystyczną, szczególnie, gdy pokonujemy ją na rowerze. Zachęcam do jazdy rowerem! Dosyć trudny, chociaż niezbyt długi, bo liczący niespełna 3 kilometry, jest odcinek między Lubominem a Jabłowem, ponieważ cały czas „góra trzyma” – jak to mówią kolarze. Jestem starszy od Stasia o sześć lat, dlatego jadąc z Nim nie trzymam jego koła – po prostu noga słabiej podaje. Na „przegibce” – na grzbiecie wzniesienia, czeka nagroda – widać stąd wierzchołek Śnieżki. Dojeżdżając do Kamiennej Góry, czeka nas następna miła niespodzianka – piękny widok - panorama Karkonoszy z widoczną jak na dłoni Śnieżką, a w dole miasto. Ostatni odcinek trasy z Pisarzowic do Czarnowa, to sprawdzian kondycji, ponieważ cały czas jedziemy po wzniosie – pod górę, 3,8 kilometra. Dodatkowym utrudnieniem jest zła nawierzchnia, miejscami wręcz fatalna, co dla jadącego rowerem szosowym jest dodatkowym utrudnieniem. Rekompensatą za wysiłek, są piękne widoki, tak charakterystyczne dla Gór Izerskich. W ten oto sposób dotarliśmy do Czarnowa, a tym samym - kończę turystyczny opis trasy Wałbrzych - Czarnów.  Jest wiele innych dróg łączących te miejscowości, może są bardziej malownicze, ale wybrałem najkrótszą. 

Kilka słów o samym Czarnowie. Jest to wioska położona dość wysoko, wciśnięta między górami. Można powiedzieć, że Czarnów jest bazą wypadową w Rudawy Janowickie z ich najwyższym szczytem – Skalnikiem. Główny węzeł szlaków turystycznych znajduje się przy schronisku „Czartak”. Wyruszając z Czarnowa prawie wszędzie jest „pod górę”, oprócz zjazdu w kierunku Pisarzowic.
Mieszkańcami Czarnowa są głównie, a może przede wszystkim wyznawcy hinduizmu, [bhaktowie], którzy stanowią społeczność, która jest dobrze traktowna przez mieszkańców sąsiednich wiosek. Jedynie księża, co jakiś czas wprowadzają trochę zamieszania, np. głosząc z ambony, że bhaktowie częstują swoich gości narkotykami i nakłaniają do przejścia na ich wiarę. W Czarnowie istnieje gospodarstwo ekologiczne, które prowadzą mnisi Hare Kriszna i bhaktowie. Każdy turysta może zamieszkać na farmie i spróbować potraw wegetariańskich. Znajduje się tam świątynia – aśram, miejsce kultu hinduizmu. 

Na czym polega niezwykłość Czarnowa? Przede wszystkim jest to jedno z nielicznych miejsc na Dolnym Śląsku, gdzie powietrze jest kryształowo czyste. Panuje tu niezmącony spokój, cisza, która dla przebywających po raz pierwszy, chwilami jest „nie do zniesienia”, o czym przekonałem się na sobie. Nie ma tu ani jednej lampy ulicznej, co dla przeciętnego mieszczucha jest rzeczą niewyobrażalną. Wieczorami panują tu przysłowiowe „egipskie ciemności”. Nieba nie zakłócają żadne światła, dlatego wystarczy podnieść głowę do góry i już jesteśmy w … planetarium. Dopiero tu przekonałem się jak wiele satelitów i samolotów porusza się po niebie. Zdarzyło mi się, kilka razy, że patrząc w rozgwieżdżone niebo, straciłem poczucie upływającego czasu – takich medytacji nie możemy doświadczyć w domowych warunkach. O tym pisałem wiele razy, przy różnych okazjach. Jeśli ktoś na farmie oczekuje klimatyzacji, czy wygodnego łóżka – zawiedzie się. Panują tu warunki raczej spartańskie. Śpi się na piętrowych łóżkach, które wyglądem przypominają leżanki, jakie możemy zobaczyć w gabinetach lekarskich. Wyposażenie pokoi jest bardzo skromne. W miarę możliwości, przyjeżdżam tu by wyciszyć się, pomedytować, pochodzić po górach, spotkać się z dobrymi ludźmi – mnichami, którzy są otwarci, szczerzy, niezwykle uduchowieni. Jest jakaś tajemnicza siła, która niczym magnes przyciąga do Czarnowa. Kończę ten wątek ezoterycznie. Nie wiem, czy dostatecznie wytłumaczyłem, na czym polega niezwykłość tej miejscowości. Myślę, że wielu z nas ma swoje niezwykłe miejsca, ale o nich nie mówi.
ß

Powracam do ostatniej niedzieli. Często korzystam z dobrodziejstw Stanisława – posiada auto, którym zimą porą jeździmy na wypady „w plener”. Przyznam się, że nigdy nie miałem samochodu i najprawdopodobniej go mieć nie będę. W niedzielę pogoda dopisała. Chociaż rano trochę sypnęło śniegiem, co trochę nas zaniepokoiło, czy dotrzemy do celu. Po przejechaniu Pisarzowic zobaczyliśmy prawdziwą zimę - śniegu około 60 centymetrów, a miejscami jeszcze więcej. Stanisław był przewidujący – zabrał ze sobą plastikową szuflę, która okazała się potrzebna. Musieliśmy odrzucić trochę śniegu, by zaparkować auto przy farmie tak, by zostawić miejsce na inne auta, którymi zjeżdżali się goście. Z plecakami z ciepłą herbatą w termosach i kanapkami ruszyliśmy w góry. Dotarcie na Skalnik było możliwe, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić, ponieważ mieliśmy zbyt mało czasu. Poszliśmy w kierunku Rędzin, a później pod „Czartak”. Dla odmiany, by nie wracać tą samą drogą, postanowiliśmy zejść do Czarnowa „na krechę” – według azymutu, nie zważając na dużą ilość śniegu. Było ciekawie. Schodziliśmy bardzo ostrożnie, brnąc w śniegu po kolana. Zamieszczam kilka zdjęć z Gór Izerskich, które okazały się dla nas gościnne – szczęśliwie wróciliśmy do Czarnowa.

ß



Za mną widoczna farma i świątynia. 

          Stanisław w drodze na „Czartak”.

                             Za moimi plecami schronisko „Czartak”.     

Stasiu odpoczywa na... zaspie.    

ß 


Pobyt w świątyni. Po powrocie z gór, przebraliśmy się, by wziąć udział w uroczystościach w świątyni, z okazji rocznicy pojawienia się Pana Nityanady. Jest to jedno z ważniejszych świąt obchodzonych przez wyznawców Pana Kriszny. 

Wiele razy wyjaśniałem, że nie jestem bhaktem (wyznawcą hinduizmu), a jedynie sympatyzuję z Tymi Ludźmi, którzy mają w sobie wiele ciepła, empatii. Przebywanie wśród Nich jest czystą przyjemnością, przeżyciem duchowym. Znamy się wiele lat, ale NIGDY ze strony żadnego z bhaktów nie padło słowo, które by mogło sugerować, dawać mi do zrozumienia, bym „przyjął ich wiarę”, co w przypadku Świadków Jehowy jest zjawiskiem spotykanym dość często.  

Kiedy weszliśmy do świątyni, uroczystości trwały już ponad godzinę. Wysłuchaliśmy wykładu, którego treść okazała się dość uniwersalna, ponieważ traktowała o ludzkich słabościach, braku konsekwencji w działaniu i wynikających z tego problemach. Po wykładzie nawiązała się dyskusja, która trwała dość długo.
Warto zwrócić uwagę na różnice w sposobie, formie przekazu treści kazań głoszonych przez kapłanów w kościele katolickim, a prowadzonymi wykładami w aśramie (świątyni hinduskiej). Spójrzmy na kartę Arcykapłan’a – Piąty Wielki Arkan Tarota. W większości tali, przedstawia ona hierarchę kościelnego, który stoi wyżej, ponad swoimi słuchaczami. Tak jest w Kościele. Po kazaniu ksiądz dziękuje wiernym, że zechcieli wysłuchać tego, co miał im do przekazania. Od samego początku istnienia, Kościół miał monopol na wiedzę. Przekazuję, pouczam a wy macie mnie słuchać i przestrzegać przykazań. Nie ma miejsca na dyskusję. Czy jest to złe? Nie wiem. W aśramie słuchający i prowadzący wykład siedzą na podłodze, są na tym samym poziomie. Taki drobiazg, ale jakże istotny od strony ezoterycznej, na który nie wszyscy zwracają uwagę. Po wykładzie, a nawet w jego trakcie słuchacze mogą zadawać pytania, zgłaszać uwagi, ponieważ jest to wykład a nie kazanie. Zdarza się, że prowadzący zwraca się do słuchających, by ci podpowiedzieli mu w jakiejś kwestii. Może ktoś powiedzieć, że prowadzący nie jest przygotowany do przekazu. Nieprawda, nikt nie jest omnibusem, a korzystanie z podpowiedzi jest rzeczą normalną. Jezus nauczał będąc między swoimi uczniami.. Myślę, że nie stawał na podwyższeniach (ambonach), które nie były Mu potrzebne.

Później dzieci czytały napisane przez siebie wiersze i opowiadania związane z pojawieniem się Pana Nityanady. Przy okazji dowiedziałem się, kim był Nityanda. Następnie odbył się kirtan -  intonowanie głównej mantry, czyli maha mantry połączone z tańcem. I jak zwykle, na zakończenie -  uczta wegetariańska. Nie będę się rozpisywał na temat potraw, które spożywaliśmy. Chcę jedynie przypomnieć, że wszystkie potrawy są przygotowywane i ofiarowane w pierwszej kolejności Bogu, a dopiero później spożywane, jako tzw. prasadam. Spożywanie potraw to nie tylko uczta dla ciała, ale także dla ducha.

Poniżej przedstawiam zdjęcia i dwa filmiki. Pierwszy to krótki fragment wykładu, o którym przed chwilą wspominałem.  Natomiast drugi to (także fragment) kirtanu.

Dzieci czytające wiersze i opowiadania.

Mnisi przygotowujący potrawy na ucztę.


Filmiki
Fragment wykładu.

Kirtan

ß

Wieczorem, kiedy kładę się na łóżku, dokonuję „podsumowania dnia”. A, jaki był ten dzień? Myślę, że dobry. Ze Stasiem pochodziliśmy „po górkach”, dotleniłem organizm, który od kilku dni domagał się tego. Przez kilka godzin przebywaliśmy wśród przyjaznych ludzi, którzy swoją dobrocią i optymizmem zarażają innych. Smakowaliśmy wielu potraw, których, na co dzień nie jemy. W tą niedzielę, na górskim szlaku spotkaliśmy jedną osobę! To nie pomyłka – jedną. Widzieliśmy trochę ludzi na stoku narciarskim i przy sklepach spożywczych w Kamiennej Górze i Pisarzowicach. Wiem, że wiele ludzi - całymi rodzinami, w niedzielę odwiedza markety, gdzie oprócz zakupów, niejako przy okazji jedzą pseudo-obiad. Ich wybór, ich czas, który mogą wykorzystywać według własnych „upodobań”.

Przytoczę słowa Pani Karoliny Myss:
„Biografia jest biologią”.
Niech będą one myślą przewodnią tego posta.

Ez[o]

Ponieważ nagrany przeze mnie filmik kirtanu okazał się zbyt długi – 192 MB, został odrzucony podczas tworzenia tego posta.  Zamieściłem film i dwa zdjęcia ze strony http://www.harinam.pl/ .  

wtorek, 7 lutego 2012

Komu to wszystko służy?


Od 24 stycznia, niemalże cała Polska żyje śmiercią sześciomiesięcznej Madzi z Sosnowca. Tzw. media, codziennie donoszą o nowych szczegółach prowadzonego śledztwa przeciwko matce. Nie będę się o nich rozpisywał, ponieważ telewizja relacjonuje je z niezwykłą dokładnością, można by rzec – z nadgorliwością.

Chcę poruszyć jeden wątek, który mówiąc szczerze, trochę zaczyna mnie irytować. Staram się być tolerancyjny, ale nie zawsze i do końca jest to możliwe. Po kilka razy dziennie w telewizorze można obejrzeć „obrazki” z miejsca, gdzie matka ukryła ciało swojej sześciomiesięcznej córki. Być może, to, co pokazują kamery, a ściślej mówiąc kamerzyści, realizatorzy, może dla kogoś wydawać się rzeczą normalną, ale nie dla mnie. Codziennie „tabuny” ludzi, – bo inaczej nie mogę tego określić – dokonują pielgrzymek do tego, szczególnego miejsca. Wiem, że swoją wypowiedzią mogę narazić się niektórym osobom, ale to jest najmniejszy problem. Ważniejszą kwestią jest to, co dzieje się przy ruinach, nie do końca rozebranego budynku – miejscu gdzie znaleziono ciało dziecka. Chciałoby się zapytać: Ludzie, czego tu szukacie, co was tu sprowadza, co chcecie wyrazić swoją obecnością. Z pewnością, część osób przychodzi w to miejsce w dobrej wierze, kierując się szlachetnymi odruchami – zgoda. Palenie zniczy w tym miejscu jest jak najbardziej wskazane, ze zrozumiałych względów, ale przyczepianie kartek, na których można przeczytać słowa obraźliwe, wręcz wulgarne, pod adresem matki – sprawczyni tej tragedii, jest świadectwem, które wystawiają sobie ich autorzy. Skąd w ludziach tyle nienawiści, wręcz szowinizmu? Można dostrzec inne teksty - pełne bólu, żalu z powodu tej tragedii. Dziennikarze podchodzą do ludzi i zadają im różne pytania. Słyszałem na własne uszy jak grupa kobiet, niemal z pianą na ustach już tu, na miejscu wydała wyrok na sprawczynię tego czynu. Przytaczanie słów, jakie tam padły, byłoby nie na miejscu.

Tej małej, nieżyjącej Madzi już nie są potrzebnie pluszowe misie i inne zabawki, których jest tu niezliczona ilość i przybywa ich nadal. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że rodzice idą tam, ze swoimi, małymi dziećmi. Jestem pewien w stu procentach, że to miejsce nie jest dobre dla nikogo, a dla dzieci w szczególności. Tata, czy mama powinna wiedzieć, że najlepszym miejscem na spacery z dzieckiem jest park, może las, ale w żadnym wypadku nie miejsca, gdzie wydarzyła się tragedia, ani też cmentarz. Osobiście w sposób delikatny reaguję, kiedy widzę spacerującą po cmentarzu matkę z dzieckiem.

To, co się stało 24 stycznia w Sosnowcu jest dramatem dla wielu ludzi, głównie rodziny.  Ale nie zapominajmy, że jest to także osobisty dramat sprawczyni tego czynu, która nie dorosła do roli matki. Potępiam ją, ale częściowo usprawiedliwiam. „Ukrytych” sprawców jest więcej, chociażby jej rodzice, którzy nie dali jej dobrego przykładu – jak żyć, nie okazywali jej serca, co wynika z dziennikarskich relacji.   

W niedzielę, wieczorem słyszałem w telewizorze, jak psycholog powiedział rzecz pierwszorzędną, dotyczącą tego miejsca. Zaproponował, żeby po całym, trwającym obecnie „szaleństwie”, rozebrać resztki murów i splantować teren, gdzie było ukryte, zbeszczeszczone ciało.


Zadałem pytanie: Komu to wszystko służy? Odpowiadam – nikomu, chociaż... 

Znaczna grupa ludzi, którzy przychodzą w to miejsce, to osoby, które chcą, chociaż przez chwilę zaistnieć w telewizji – chcą by ich pokazano. Nie jestem gołosłowny. Wystarczy popatrzeć jak niektóre osoby, tam przebywające, przepychają się do przodu – przed kamerę. Oczywiście, część z nich, jak wspomniałem na wstępie, przychodzi, kierując się potrzebą serca. Zaproponowałbym ludziom tam gromadzącym się, żeby swoje szlachetne odruchy wykorzystali tam, gdzie są one naprawdę potrzebne. Wystarczy iść na cmentarz, by zobaczyć całe masy zaniedbanych, opuszczonych grobów. Lepiej byłoby, żeby misie i inne zabawki, zamiast leżeć w tym smutnym miejscu, do tego na gruzach, trafiły w ręce dzieci, które ich pragną do zabawy. Wiem, że łatwiej zapalić znicz i położyć zabawkę na grobie, niż zadbać o żywe dzieci. Niektórzy ludzie w ten sposób tłumią własne sumienia, których tak naprawdę nie da się oszukać. To nie tędy droga!

Osobną kwestią, jest rola, jaką w poszukiwaniu zaginionej dziewczynki odegrał pan Rutkowski, który podaje się za detektywa, a tak naprawdę nim nie jest. Jest to człowiek, który goni za „mamoną” i jest żądny sensacji. Robi wokół swojej osoby wiele medialnego szumu, uważając policję za nieudaczników. Wytoczył ciężkie działa przeciw policji. Myślę, że tym razem przegra nie tylko bitwę, ale całą wojnę. 

Ez[o]