niedziela, 7 sierpnia 2011

Po remanencie


Postanowiłem przeprowadzić „remanent” na swojej internetowej stronie. Oprócz tego bloga, miałem założone jeszcze dwa inne, które - muszę przyznać się – były prawie „martwe”. Z ezoterycznego punktu widzenia, to, co obumarło, powinno posłużyć, jako budulec do zrodzenia czegoś nowego, czegoś pożytecznego. Podobnie jak kompost powstały z opadłych, suchych liści, który jest nawozem dla mającej lada chwila wykiełkować rośliny. Czy wykiełkuje coś nowego na moim blogu?

Jeden ze zlikwidowanych blogów był zatytułowany Pieszo i na rowerze”. Nietrudno domyśleć się, że dotyczył mojego hobby – jazdy na rowerze. Mam zamiar, co jakiś czas, na blogu zamieszczać teksty, które będą moimi refleksjami związanymi z „dwoma kółkami”. Wspomniany „remanent” dotyczy nie tylko samego bloga, ale także sposobu korzystania z przyjemności, jaką jest jazda rowerem. Dotychczas, jeżdżąc, skupiałem się głównie na podnoszeniu własnej poprzeczki, którą zawieszałem coraz wyżej, bijąc rekordy przejechanych kilometrów podczas sezonu. Na początku ubiegłego roku, trudno było mi pogodzić się z faktem, że czekające mnie dwa zabiegi chirurgiczne, drastycznie ograniczą mój spędzony czas na kolarskim siodełku. Istotnie, ilość przejechanych kilometrów była najniższa od niepamiętnych czasów [3600 kilometrów]. Cieszę się, że mój tan zdrowia dzięki tym zabiegom, zdecydowanie się poprawił. Niejako przy okazji, odniosłem drugą, także ważną korzyść. Miałem dostatecznie dużo czasu, podczas rekonwalescencji, by przemyśleć, przemedytować swoje dotychczasowe postępowanie, co zaowocowało tym, że spojrzałem na uroki życia – przyjemności z innej perspektywy.

Postanowiłem, że każdy wyjazd rowerem, oprócz walorów czysto zdrowotnych – utrzymania odpowiedniej kondycji fizycznej i psychicznej, będzie poświęcał jakiemuś tematowi, który będzie łączył się z tym wyjazdem. Obecnie ilość przejechanych kilometrów, jest dla mnie drugoplanowa, a że nie jest priorytetem, świadczą przejechane przez mnie do dzisiaj niespełna cztery tysiące kilometrów [brakuje 36 kilometrów]. Chociaż muszę przyznać, że co jakiś czas spoglądam na licznik, kontrolując średnią na trasie, przejechane kilometry. Myślę, że z tego nawyku będzie mi trudno wyleczyć się, chociaż kto wie…

Cztery dni temu wyjeżdżając rowerem, postanowiłem pojechać szlakiem „bocianich gniazd”. Uzbrojony w kompaktowy aparat fotograficzny Kodak, wyjechałem o godzinie ósmej rano. Na trasie mojego przejazdu, pierwsze siedlisko bocianów, znajdowało się w Milikowicach - miejscowości za Świebodzicami. Było małe pstryk i w dalszą drogę. Moje plany w jednej chwili uległy zmianie, czego mogłem się wcześniej spodziewać po kartach Tarota, które rozkładam niemal każdego dnia. Zaniepokoił mnie brak krzyża pokutnego, który znajdował się przy drodze za Jaworowem. Jadąc, dwukrotnie sprawdzałem fragment drogi, gdzie powinien znajdować się ten krzyż. Niestety, ale krzyża nie udało mi się odszukać. Zaniepokojony tym faktem, postanowiłem pojechać w dwa najbliższe miejsca, gdzie takie krzyże powinny się znajdować. Odetchnąłem z ulgą - obydwa były na swoich miejscach. W ten oto sposób, mój wyjazd okazał się nie tylko przemierzaniem szlaku „bocianich gniazd”, ale też szlakiem „krzyży pokutnych”, którym chcę poświęcić kilka zdań.

W Encyklopedii Powszechnej PWN, możemy przeczytać między innymi:

Krzyż pokutny, krzyż wykonany własnoręcznie przez zabójcę i stawiany przez niego w miejscu zbrodni; obowiązek ekspiacji nakładany na mordercę, jako jedna z form zadośćuczynienia za popełnione przestępstwo; zwyczaj rozpowszechniony XIII-XVI wieku na terenie środkowej Europy (w Polsce głównie na Śląsku); z drewna i murowanych krzyży pokutnych zachowane te ostatnie, na których wykuwano narzędzie zbrodni (bądź to atrybut zawodu zamordowanego, np. buty). […].  

W Polsce krzyży pokutnych jest około sześciuset, w tym na Dolnym Śląsku – około czterysta. W okolicy Wałbrzycha jest ich dość dużo.

Wszystkie krzyże pokutne podlegają ochronie, ponieważ są zaliczane, jako zabytki historyczne. Patronat nad nimi sprawuje jedyne w Polsce bractwo krzyżowe, które znajduje się w pobliskiej Świdnicy. Od pewnego czasu, Polska stała się miejscem, gdzie kradnie się i wywozi poza granice, różnego rodzaju cenne pamiątki historyczne, o czym co jakiś czas dowiadujemy się z gazet i telewizji. Prawdopodobnie taki los spotkał krzyż pokutny, o którym właśnie piszę. Mam jednak cichą nadzieję, że krzyż ten odnajdzie się, oby.

Rodzą się pytania: Czy ewentualni sprawcy [zleceniodawcy] zdają sobie sprawę z haniebnego czynu, jakiego się dopuścili? Czy wiedzą, że krzyże pokutne są nie tylko kawałkiem kamienia, który waży kilkadziesiąt kilogramów? Tu powraca, kłaniając się wszystkim ezoteryka, ze swoimi niezmiennie dającymi o sobie znać energiami, które w przypadku krzyży pokutnych, według mnie, są szczególne – oddziaływają na otoczenie z dużą siłą. Tylko ignorant, ktoś niepoczytalny, bądź pozbawiony ludzkich uczuć, może dopuścić się kradzieży takiego przedmiotu. Czy nie jest to profanacja sakrum? W obecnych czasach, za niewielką sumę pieniędzy, ludzie są gotowi do popełnienia różnych niegodziwości. Za przykład niech posłuży niedawna kradzież metalowego napisu Arbeit Mach Frei znad bramy głównej obozu zagłady w Oświęcimiu. W tym przypadku „zleceniodawcą” był Szwed, który został skazany przez polski sąd, na dwa lata i osiem miesięcy więzienia. Jeżeli doszło do kradzieży krzyża pokutnego, o którym piszę, to jestem przekonany, że sprawcy poniosą zasłużoną karę. Jeżeli unikną kary ziemskiej wymierzonej przez sąd, to odezwie się Prawo Boskie, przed którym nie ma ucieczki. Powtarzałem wielokrotnie i powtórzę kolejny raz. Ludzie często zadają pytanie w rodzaju: Dlaczego spotkało mnie to nieszczęście, ten wypadek? Wystarczy uderzyć się w piersi, wrócić myślami do minionych lat, gdzie jak w lustrze znajdą odpowiedź, która rozwieje ich wszelkie wątpliwości. Tu sprawdza się powiedzenie – Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy. Złodzieje krzyża pokutnego, biorą na siebie dodatkową „niespodziankę” – silne energie, które mogą okazać się dla nich dodatkową karą, brzemienną w skutkach.

Jeszcze jedna uwaga dotycząca krzyży pokutnych. Kiedyś były one naturalnego koloru, ale od jakiegoś czasu są malowane na biały kolor, nie wiem dlaczego? Mogę to porównać do barokowej komody [antyku] pomalowanej białą farbą emulsyjną. Co na to konserwator zabytków? Mam nadzieję, że odpowiedź znajdę u źródła – w świdnickim bractwie krzyżowym. 

Przejeżdżając w omawianym dniu 93 kilometry, wykonałem całą serię zdjęć. Kilka z nich zamieszczam w tym poscie.

Pierwsze bocianie gniazdo – w Milikowicach.
Rodzice polecieli „po papu” dla swoich dzieci. 

Gniazdo na kominie nieczynnej kotłowni w Witkowie.

Bociany w Stanowicach koło Strzegomia.

Sto metrów dalej - wygrzewające się przy drodze dzikie kaczki.

Kolejne siedlisko bocianów w Morawie za Strzegomiem.

Tym razem bociania rodzina zagnieździła się w Piotrowicach koło Żarowa.

Krzyż pokutny w miejscowości Pasieczna.

Tablica informacyjna przy krzyżu pokutnym.

Krzyż pokutny w Sulisławicach koło Świdnicy.

Ez[o]