Zamieszczam dwa komentarze, jakie były łaskawe napisać Tuome i Rebeka Rhan pod ostatnim moim postem Memento mori. W pełni zgadzam się z tym, co Panie napisały w komentarzach, a które dotykają niezwykle ważnych kwestii, co stało się przyczynkiem do napisania uzupełnienia do posta. Życie i śmierć to temat, który wyzwala w nas wiele emocji, dotyka najbardziej delikatnej i najważniejszej kwestii, która dotyczy wszystkich istot żywych. Codzienna bieganina, pogoń za materią, sprawiają, że człowiek zapomina, co jest prawdziwym sensem życia na Ziemi. Przynajmniej raz w roku, w Święto Zmarłych, nad grobami bliskich, w myślach zadajemy sobie różne pytania: Co stanie się z nami po śmierci i jak zostaną potraktowane nasze szczątki, gdzie zostaną złożone? Póki żyjemy na tym „grzesznym świecie”, powinniśmy dbać o pamięć tych, co odeszli, a z tym bywa bardzo różnie.
Powracam do komentarzy.
Tuome pisze o ludziach bluzgających przez telefon na cmentarzu, zestawiając obok – sprzedawanie sznycli koło cmentarza, co przez niektórych jest uznawane, jako coś złego. Przekleństwa, stały się w Polsce zjawiskiem tak powszechnym, że przestały dziwić, a oburzają tylko nielicznych. Jeżeli ludzie na cmentarzu, nie potrafią utrzymać między zębami swojego chamskiego języka, według mnie, jest to sygnał, że zaczyna dziać się coś złego, co budzi mój niepokój.
Rebeka w swoim komentarzu zauważa, że śmierć niewielu osobom się podoba (…) zaczyna brakować dla niej miejsca. Tak, to prawda. Nie możemy zapominać, że cierpienie i śmierć zostały zepchnięta do szpitali, do hospicjów, gdzie są codziennością, zjawiskiem „normalnym”, jeśli w ogóle można o nich mówić w ten sposób. W tym miejscu wracam do przeszłości, kiedy byłem małym dzieckiem (pięcio- sześcioletnim). Co najmniej dwukrotnie widziałem ceremonie pogrzebowe, które prawdopodobnie należą już do przeszłości. Doskonale pamiętam moment, kiedy zmarła sąsiadka, staruszka - prababcia mojego kolegi Wojtka. Wszedłem z kolegą do pokoju na parterze. Okna były przysłonięte ciemnym materiałem, panował półmrok, w otwartej trumnie leżała kobieta w czarnej, długiej sukni, w ręce miała włożony różaniec. Jej woskowe ciało oświetlały palące się gromnice. W pokoju byli najbliżsi i znajomi, śpiewali pieśni żałobne. Przed budynkiem wystawiona była czarna chorągiew, na której była wyszyta biała czaszka a poniżej dwa skrzyżowane piszczele. Pamiętam, że nawet obcy przechodnie, wchodzili do mieszkania, by pomodlić się przy zmarłej staruszce. Żałobnicy z trumną szli do kościoła, a dopiero później na cmentarz. Największe wrażenie wywarła na mnie ta czarna chorągiew. Było to moje pierwsze, prawdziwe memento mori, prawdziwe zetknięcie się ze śmiercią w tak młodym wieku. Zadaję pytanie: „Obecnie, który z rodziców by poszedł ze swoim kilkuletnim dzieckiem do mieszkania, gdzie odbywałaby się ceremonia pogrzebowa, o której piszę powyżej”? Najprawdopodobniej, zdecydowana większość, by skwitowała to słowami, że zbyt traumatyczne [modne słowo] byłoby to przeżycie dla ich dziecka. Natomiast, gra komputerowa, w której zabija się ludzi, nie jest traumatycznym przeżyciem, ponieważ są to „wirtualne” postaci. Coraz częściej, jesteśmy świadkami, kiedy świat wirtualny miesza się ze światem realnym, kiedy młody człowiek zabija kolegę, ponieważ chce zobaczyć, jak umiera „prawdziwy” człowiek. Wiem, że są krańcowo, ekstremalne przykłady, ale niestety zdarzają się.
W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy byłem kilkunastoletnim chłopakiem, negatywną postacią była urwis, którego przedstawiano z procą w ręku. Ot, taki polski apasz znad Wisły. Pamiętam, że grupy wyrostków z procami w rękach „grasowały” po cmentarzach. Ich ulubioną „rozrywką” było celowanie z procy kamieniami w zdjęcia nagrobkowe, które pękały, ponieważ były wykonywane z porcelany. Jestem przekonany, że zostali oni ukarani, jeśli nie przez swoich rodziców, to przez Sąd Boży. Piszę o tym, dlatego, ponieważ chcę uświadomić, że nie tylko teraz zdarzają się akty wandalizmu na cmentarzach, że profanowanie grobów miało miejsce wiele lat temu.
Kiedy słyszę w telewizorze, że niszczono, bezczeszczono polskie groby na terenach byłego Związku Radzieckiego, jestem oburzony podwójnie. Profanowanie tam grobów, niczym się nie różni od likwidacji całych niemieckich cmentarzy, chociażby na Dolnym Śląsku. W samym Wałbrzychu zlikwidowano ich kilka, między innymi na dzielnicy Sobięcin, Podgórze, Piaskowa Góra. Wywożono płyty nagrobne, plantowano groby, stawiano ławki – jednym słowem przekształcono je w… parki. Na dzielnicy Szczawienko, na terenie byłego cmentarza niemieckiego, powstało … osiedle domków jednorodzinnych. Można się zapytać mieszkańców tych domów: „Jak się mieszka na prochach ludzkich”? Podobny los spotkał świątynie, w których robiono, miedzy innymi sklepy i magazyny. Tak zdeptano sacrum, o czym pisząc, czuję odrazę do ówczesnych decydentów, którzy się tego dopuścili, a robili to „w imię prawa”, jakie wówczas obowiązywało. W pobliskich Świebodzicach, na cmentarzu jest grobowiec rodziny Becker’ów. Gustaw Becker w roku 1849 uruchomił fabrykę różnego rodzaju zegarów (obecny Termet). Mieszkańcy Świebodzic bezinteresownie opiekują się tym grobowcem. Jeżdżąc rowerem zdarza się, że widuję pojedyncze groby, na terenach, gdzie były kiedyś cmentarze. Matka Natura powoli je wchłania – płyty nagrobne ulęgają rozpadowi, zapadają się w ziemię.
Jeszcze kilka zdań na temat fotografii nagrobkowych. Wystarczy wejść na strony internetowe, by zobaczyć różne „cudeńka”. W tej chwili „na rynku” jest wiele firm, które oferują zdjęcia w różnych kształtach – od owalnych, przez wielokątne, aż po te, w kształcie serduszka z różnymi zdobieniami, przeważnie kolorowe. Być może pasują one do współczesnych nagrobków, których kształty, formy zmieniają się – zgodnie z „cmentarną modą”. Przepych, graniczący z dziwactwem, jest niepotrzebny osobie zmarłej. Uważam, że najbardziej odpowiednim kształtem fotografii nagrobnej jest owal lub koło. Okrąg jest symbolem rajskiego bytu. Okrąg nie ma początku ani końca, co można tłumaczyć, jako nasze ciągłe powroty na Ziemię i umieranie – reinkarnację, której kościół katolicki nie uznaje. Wydaje mi się, że sepia i różne odcienie brązu to kolory, które dobrze komponują się na prostych, granitowych płytach.
Osobiście, nie jestem zwolennikiem masowego umieszczania zdjęć na grobach. Każde zdjęcie, niezależnie, na jakim materiale jest wykonane i jaką techniką, posiada swoją energię, która oddziaływuje na otoczenie, w tym, głównie na nas – na ludzi. Przeważnie jest to energia pozytywna, ale nie możemy wykluczyć odwrotnej sytuacji.
Byłem świadkiem sytuacji, kiedy nazajutrz po wypadku, w którym zginął młody człowiek, ktoś w miejscu wydarzenia postawił drewniany krzyż a na mim umieścił zdjęcie ofiary. Według mnie, jest to sytuacja niedopuszczalna, ale trudno obwiniać kogoś, kto nie zna podstaw ezoteryki. Miało to miejsce w okolicach Walimia w Górach Sowich. Delikatnie zasugerowałem osobie mieszkającej w pobliżu, by przekazała rodzinie ofiary, by zdjęli zdjęcie z krzyża.
Jeśli jest negatyw, musi być też pozytyw. W Polsce mamy wiele nekropolii, które stanowią nasze dziedzictwo narodowe. Budowle cmentarne, poczynając od nagrobków, poprzez grobowce rodowe, a kończąc na kaplicach cmentarnych, są dziełami sztuki, które są odbudowywane, konserwowane, dzięki hojności darczyńców. Coroczne, listopadowe kwesty w okolicach cmentarzy stały się już tradycją. Nie przesadzę, jeśli powiem, że prekursorem, który przyczynił się do odbudowy warszawskich Powązek był Jerzy Waldorff – publicysta i krytyk muzyczny, który zmarł w 1999 roku, został pochowany na swoich "kochanych" Powązkach.
Ez[o]
Na zdjęciu moja babcia Maria, która zmarła w 1940 roku, mając 42 lata. Zdjęcie pochodzi z moich zbiorów rodzinnych.
Pamiętam jak umarła moja babcia ze strony mamy - jakieś 20 lat temu (miałam wtedy jakieś 5-6 lat). Dziadkowie mieszkali w większej wsi na Podlasiu. Pamiętam trumnę w największym pokoju, babcię w ciemnej sukience, z różańcem i obrazkiem w rękach, przysłonięte okna... tłum ludzi (przynajmniej dla takiego małego dziecka), wchodzący i wychodzący. Ksiądz modlący się nad trumną. Potem przejście do kościoła i na cmentarz. Wszystko z odpowiednią powagą, ale pamiętam, ze to było takie... naturalne. Dzieci też było trochę. I jakoś każde w miarę umiało się zachować.
OdpowiedzUsuńJa nie miałabym problemu, żeby z którymś z dzieci znaleźć się w takiej sytuacji. Śmierć jest naturalna częścią życia i udawanie, że nas nie dotyczy to jakaś paranoja. Traumą jest ukrywanie przed dziećmi istnienia ciemnych stron życia.
Pozdrawiam :)
Moje negatywne spostrzeżenie jest,że na niektórych grobach jest > Tandeta > W postaci płytek łazienkowych i śmiesznych,szpecących > Bajer.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Droga Tuome.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz – jak zawsze ciekawy - zmuszający czytającego do refleksji.
Nasze opisy „żegnania zmarłych” – Twój i mój są bardzo podobne, dotyczą tego samego regionu Polski.
Dzieci powinny być „wprowadzane w życie” w rozsądny sposób, a to jest zadanie dla rodziców, którzy nie zawsze potrafią wywiązać się z niego. Dzieci w kapuście, czy bocian przynoszący dzieci – to typowe przykłady – ucieczki rodziców przed wytłumaczeniem „biologicznej prawdy”. O śmierci to w prawie się nie mówi, albo w ogóle. Część rodziców zrzuca całą odpowiedzialność na szkołę, co jest typowe w naszej społeczności.
Zamiast nauk przedmałżeńskich w kościele, lepiej byłoby wykorzystać ten czas na edukowanie przyszłych rodziców w kierunku, o którym piszemy wyżej.
Pozdrawiam Ciebie i Twoją Rodzinę z Księżniczką na czele. :)
Drogi Edwardzie!
OdpowiedzUsuńCudowne uzupełnienie poprzedniego wpisu! Gratuluję serdecznie. :)
Nie mogę się powstrzymać od dorzucenia swoich 5 groszy.
Po pierwsze.
W tekście pojawia się pytanie dotyczące rodziców i ich stosunku do obecności dzieci w ceremonii pogrzebowej, a konkretnie ich bezpośredniego kontaktu ze zmarłym. Czy w dzisiejszych czasach komuś takie pomysły przychodzą do głowy? Hmm… Faktycznie istnieje coś takiego, jak zasłanianie się traumatycznymi przeżyciami. Ale… Ale zastanówmy się również nad tym, czy rzeczywiście nadal mamy okazję w takim obrzędzie uczestniczyć? W praktyce okazuje się, że osoba zmarła jest natychmiast zabierana przez wyspecjalizowaną firmę funeralną i… tyle. Tradycyjne czuwanie zaczyna ginąć w pomrokach dziejów. W czasie moich badań na Podhalu miałam zaszczyt doświadczyć szczątkowych, ludowych ceremonii, w skład których wchodziło doniosłe przenoszenie trumny przez wieś i jej rytuale, trzykrotne opuszczanie oraz podnoszenie tuż przed jedną z kapliczek stojących przy drodze. Ma to bardzo symboliczny wymiar - ostatnie pożegnanie z „tu i teraz”, przekroczenie granicy wsi, a także metafizyczne przejście ze świata żywych, do świata zmarłych.
Po drugie.
Zdeptane sacrum- rzeczywiście dzieje się to, o czym piszesz. Jednak, aby nie było tak ponuro, chciałaby posłużyć się bardziej przyjemnym przykładem. Ku pokrzepieniu serc. :)
Część mojej rodziny należy do grupy ludzi zmuszonych po II wojnie światowej do przeniesienia się ze Wschodu (Ukraina) na obszar dzisiejszej Ziemi Lubuskiej. Na miejscu otrzymali lokum i szanse na nowe życie. Gdy przychodziła śmierć, swoich zmarłych zaczęli chować na poniemieckim cmentarzu. Nikt nie kwapił się do tego, by usuwać stare nagrobki, by szukać innej lokalizacji, nie. Okazało się, że można współegzystować bez nienawiści, bez niszczycielskich zapędów. W świadomości nowych mieszkańców wsi tkwiło przekonanie, że przecież pochowani tu Niemcy również mieli swoje rodziny, mieli swoje plany, problemy i marzenia. Efekt jest taki, że po dziś dzień, co roku na ich grobach (choć siły natury i ząb czasu odcisnęły już na nich swoje piętno) pali się znicze. Interesujące jest również to, że całkiem niedaleko istnieje drugi cmentarz- żydowski. O macewy dbają nie tylko przyjeżdżający od czasu do czasu wyznawcy judaizmu, ale także Polacy- katolicy.
To naprawdę piękne, że mimo zawirowań historii, mimo konfliktów na linii Polacy-Niemcy-Żydzi, traktuje się pochowane w tym miejscu osoby jak LUDZI. Po prostu i aż.
Po trzecie.
Fotografia ukazująca ludzi jest szczególna. Fotografia ukazująca ludzi zmarłych tym bardziej. Etnologia śledzi dzieje zdjęć i sposobu, w jaki są one traktowane. Temat rzeka i zagadnienie niesamowicie inspirujące. Wystarczy pomyśleć o tym, jak pieczołowicie zdjęcia się przechowuje, często poza wzrokiem niepowołanych osób- w jakichś pudełkach, albumach, skrzyneczkach. Wiara w to, że w fotografii żyje cząstka przedstawionej na niej osoby jest potężna. Trzymanie wizerunku zmarłego pozwalało odczuć, że trwa on przy nas i jest wciąż realnym bytem. Stąd pojawia się motyw zdjęcia w zdjęciu- rodzina fotografuje się przy jakiejś okazji, a jeden z jej członków trzyma w ręku wizerunek krewnego, który już dawno odszedł. Niezwykłe. :)
Uff, rozpisałam się. Ale mówiłam już, że Twoje notatki zawsze napawają mnie twórczym myśleniem. :)
Pozdrawiam ciepło!
Stasiu.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za komentarz, w którym podajesz przykład "tandety" na cmentarzach. To zjawisko zauważyłem na kilku wałbrzyskich nekropoliach. Twoje oburzenie jest uzasadnione. Popieram Ciebie w całości.
Pozdrawiam serdecznie.
Droga Rebeko.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Ci za tyle ciepłych słów, które kierujesz do mnie. Jest mi bardzo przyjemnie, ale jednocześnie czuję się trochę onieśmielony, ponieważ wiem, że moje przemyślenia są czasem niespójne, trochę chaotyczne. Powód. Większość tematów, które poruszam jest wielowątkowych, a to zmusza mnie do „przeskakiwania” z jednego tematu na drugi. Całe szczęście, że los jest dla mnie łaskawy, że poznałem wiele Wspaniałych Istot, między innymi Ciebie droga Rebeko. Jesteście dla mnie „naprawiaczami” moich przemyśleń – pisząc do nich komentarze. Przykładem tego jest Twój ostatni komentarz, do którego się odniosę w telegraficznym skrócie.
Ceremonie pogrzebowe. W zasadzie napisałaś wszystko to, co najważniejsze na ten temat. Dodam od siebie, że od czasu wprowadzenia kremacji ciała osoby zmarłej, ceremonię pogrzebową odbieram mniej uroczyście, chociaż każdą stratę przeżywam boleśnie i łączę się w żałobie z rodziną zmarłego. Już od przyszłego miesiąca Episkopat wprowadza nowe przepisy, które mają uregulować ten problem. Uroczystości pogrzebowe z udziałem księdza, mają odbywać się przed kremacją [przy trumnie z ciałem], a dopiero później ma być składana urna z prochami do grobu. Kościół dopuszcza ustępstwa od tej zasady (!). Wiadomo, co to może oznaczać w praktyce.
Profanacja sacrum. Kiedy przeczytałem o dobrych relacjach, jakie były i nadal trwają między różnymi nacjami na Ziemi Lubuskiej, tchnęłaś we mnie nowe siły i wiarę, że może być inaczej niż w opisywanym przeze mnie Wałbrzychu. Jako rodzynek w tym niezjadliwym zakalcu, są mieszkańcy pobliskich Świebodzic, którzy opiekują się grobowcem założyciela fabryki zegarów. O antysemityzmie (głównie na Mazowszu) nie warto wspominać. Znam ten problem „od podszewki”. Polacy starają się tłumaczyć swoją nieskrywaną wrogość wobec judaizmu w sposób dość naiwny, ale to temat rzeka.
Temat fotografii. Pięknie napisane. Dla mnie zupełną nowością jest „zdjęcie w zdjęciu”. Uważam, że to jest piękny, prosty rytuał, który wyzwala wiele energii między dwoma Światami – między Światem Zmarłych a Światem Żywych. Doskonale potrafią zrozumieć to obeznani z radiestezją, która oddaje wiele praktycznych „usług” ludziom. Chociaż od pewnego czasu krytycy tej dziedziny wiedzy są w natarciu, czując zagrożenie dla własnych interesów, głównie finansowych.
Droga Rebeko, jeszcze raz dziękuję Ci za Twoje nie „pięć groszy”, a za czek znacznej wartości.
Pozdrawiam ciepło i serdecznie Ciebie i Wszystkich, którzy odwiedzają mnie w Internecie.
Witam autora :)
OdpowiedzUsuńCiekawy blog. Postaram się odwiedzać.
Ja w swoim rodzinnym domu przeżyłam 3 pogrzeby - takie jak opisujesz Ty i Tuome. Byłam już dorosła (18 +), ale to były bliskie osoby, które z nami mieszkały - stryj, babcia i dziadek. Dzieci też się kręciły w całym tym zamieszaniu. Gdyby była "okazja" zabrałabym również swoje maluchy. Niestety, śmierć to rzeczywiście część życia i choć dla dziecka może być ciężko ją pojąć (ba, dorosłym ciężko)to nie warto jej przed nim chować.
Ja osobiście nie przepadam za zdjęciami na grobach.
Pozdrawiam!
Droga Amisho.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, że zechciałaś odwiedzić moją stronę i za komentarz, który wnosi nowe wartości do wiedzy o śmierci, przemijaniu i związanymi z tym rytuałami (pogrzebami).
Odejście trzech bliskich osób, z którymi się przebywało na co dzień, musiało być dla Ciebie trudną lekcją życia. W życiu nie ma przypadków. Każda lekcja ma swój głęboki sens, z której TRZEBA wyciągnąć wnioski. W wypadku zaistniałej śmierci – rodzi się pytanie o sens życia.
Śmiem twierdzić, że Twój Mąż w tej konkretnej kwestii, ma swoje, nieco inne zdanie niż większość naszych Rodaków. Kultura Indii jest bliska mojemu sercu. Każdy, kto śledzi mojego bloga wie, że jestem sympatykiem wyznawców Pana Kriszny. Przebywanie w gronie bhaktów jest dla mnie czymś niezwykłym, budującym i co najważniejsze – rozwijającym we mnie pokorę wobec życia i wobec innych ludzi. Potrafię patrzeć na śmierć nie jak na wroga, a raczej jak na cień, który mi towarzyszy przez całe życie. W przedostatnim zdaniu komentarza, uznajesz, że nie warto chować śmierci przed dziećmi, z czym w pełni się zgadzam.
Co do zdjęć na grobach, to moje zdanie jest podobne do Twojego, o czym pisałem w dwóch ostatnich postach.
Nie wiem czy dobrze odmieniłem Twoje, być może nie tylko „blogowe” imię? Jeśli źle, to proszę popraw mnie. Nie znam języka hinduskiego, a jedynie pojedyncze słowa.
Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Twoją Rodzinę z Maksymilianem na czele, który wczoraj skończył dziewięć miesięcy.
Ez[o]