Osoby
mające teraz pięćdziesiąt lat zapewne niewiele pamiętają jak wyglądało życie w
PRL-u, w latach 1960-1970, a młodsi mogą jedynie znać je z relacji rodziców,
czy dziadków. Mam na myśli życie związane z szeroko pojętą masową kulturą i
środkami komunikacji między ludźmi. Pozwolę sobie na chwilę retrospekcji, która
uświadomi obecnemu pokoleniu jak wielki dokonał się skok cywilizacyjny i
techniczny w minionym półwieczu w Polsce i na świecie. Tak się składa, że było
mi dane doświadczać na sobie tą falę przemian, która nie zawsze przebiegała w
sposób gładki i spokojny.
Życie toczyło się innym (wolniejszym) rytmem, bez technicznych
"fajerwerków". Dopiero zastosowanie tranzystora stało się przełomowym wydarzeniem, stało się początkiem
rewolucji elektronicznej. Pojawiło się w sprzedaży pierwsze przenośne radio tranzystorowe ("Koliber"), którego posiadanie było oznaką
prestiżu. Telewizja (ośrodek TV Doświadczalnej)
początkowo nadawał programy cztery razy w tygodniu, w mocno ograniczonym czasie,
w godzinach popłudniowo-wieczornych. Soboty i niedziele były wyjątkowe, ponieważ
w tych dniach program był emitowany (uwaga!) przez cały dzień. Od 1961 program
TV był nadawany codziennie. Kibice mogli sporadycznie liczyć na transmisje
sportowe. Najważniejszą imprezą sportową, transmitowaną przez TV był Wyścig
Pokoju. Kibice kolarstwa (i nie tylko) stali przed witrynami sklepowymi, w
których były włączone telewizory i oglądali transmisje, a co bogatsi biegli do
domu by wspólnie z sąsiadami oglądać je na własnych odbiornikach. Co można było
obejrzeć w TV? W poniedziałki - teatr TV, a w czwartki - teatr sensacji
"Kobra". Większość ludzi korzystała ze świetlic zakładowych, które
były miejscem gdzie toczyło się życie kulturalne, polegające głównie na oglądaniu
telewizji w kłębach tytoniowego dymu. Na szczęście Polskie Radio nadawało audycje
znacznie dłużej (do północy) a później - "radiosłuchaczu, czas na odpoczynek.
Musisz rano wstać do pracy wyspany, w pełni sprawny". Oczywiście programy
radiowe i telewizyjne kończyły się hymnem państwowym. W soboty i niedziele radiosłuchacze
włączali radioodbiorniki, by wysłuchać "Podwieczorku przy mikrofonie"
i ciągnącego się "tasiemca" - słuchowiska "Matysiakowie". Niemalże
we wszystkich mieszkaniach były zainstalowane tzw. kołchoźniki - pseudo
radia - skrzynki, wewnątrz których znajdował się głośnik z jednym
pokrętłem służącym do jego wyłączania. Była pełna równość klasowa, wszyscy słuchali
Pierwszego Programu Polskiego Radia i komunikatów lokalnych, nadawanych przez
tzw. radiowęzły. Co bardziej odważni słuchali Radia Wolna Europa - "wrogiej imperialistycznej stacji", za co
można było trafić do więzienia, o czym przekonał się jeden z członków mojej
rodziny. Wszyscy na wyposażeniu domu mieli... lampy naftowe bądź świeczki. Prąd był często wyłączany, co poprzedzało kilkakrotne
mrugnięcie żarówki - sygnał, żeby zapalić oświetlenie zastępcze, o którym przed
chwilą wspomniałem. Łączność "na odległość" zapewniała Poczta Polska. Posiadaczy prywatnych telefonów było niewielu, dlatego, kiedy zaszła konieczność
skontaktowania się (przeważnie z instytucją) wystarczyło... iść na pocztę,
gdzie pani w okienku przyjęła zamówienie i już po kilku godzinach oczekiwania
następowało połączenie. Biegło się do budki zainstalowanej w poczekalni, rozmowom
towarzyszyły trzaski, zaniki głosu, a nierzadko rozmowa kończyła się
przerwaniem połączenia. Drugą formą "szybkiego kontaktu" były telegramy, które docierały do adresata dość szybko, po dwóch, trzech
godzinach. I na koniec, kilka zdań o prasie. W milionowym nakładzie ukazywała się gazeta codzienna -
"Trybuna Ludu", organ jedynie wtedy słusznej partii - PZPR. Ukazywały
się inne gazety, chociażby "Życie Warszawy" oraz kilka lokalnych
dzienników, kontrolowanych przez ówczesną "władzę". Instytucją do
tego powołaną był Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, który mieścił się w Warszawie, przy ulicy Mysiej. Jak
wskazuje nazwa, panowie cenzorzy kontrolowali wszystko, co miało ujrzeć
"światło dzienne". Nawet podręczniki szkolne do nauczania matematyki,
czy fizyki podlegały cenzurze. Tak się złożyło, że było mi dane, z racji
wykonywanego zawodu, wielokrotnie obserwować poczynania panów z ulicy Mysiej,
którzy "węszyli" spisek na każdym kroku, czym często doprowadzali do
tragikomicznych scen. Dodam, że monopol
na pisanie szkolnych podręczników do nauczania historii miała pani Helena Michnik - matka Adama Michnika.
Dla
młodego człowieka ten opis brzmi egzotycznie, czy wprost niewiarygodnie. Jak wspomniałem na początku, w okresie mojej młodości
przyszło mi żyć w latach wielkich przemian nie tylko ustrojowych, ale także o
wiele ważniejszych - związanych z dynamicznym rozwojem techniki, a w
szczególności elektroniki - komputerów, informatyki.
Może to
zabrzmi paradoksalnie, ale chcę przypomnieć, że szybki
rozwój elektroniki zawdzięczamy
dwom istniejącym pięćdziesiąt lat temu
mocarstwom - Stanom Zjednoczonym i Związkowi radzieckiemu, które rywalizowały
ze sobą w tzw. "wyścigu zbrojeń"
i w "podboju kosmosu". Stosowane tam najnowsze zdobycze techniki, w drugiej
kolejności były wdrażane w technologie, które miały służyć społeczeństwu. Po
upadku ZSRR, zgromadzony wielki potencjał z dziedziny elektroniki i
teleinformatyki z obydwu państw, prawie w całości został wykorzystany dla
potrzeb cywilnych. Powstała zupełnie nowa gałąź przemysłu, która rozwija się
dynamiczne - wdrażane są nowe technologie, które charakteryzują się miniaturyzacją
i coraz większą wydajnością podzespołów elektronicznych. Rozpowszechnione obecnie
smartfony są nie tylko zwykłymi telefonami komórkowymi, ale małymi komputerami
z wieloma funkcjami, jakie spotykamy w laptopach i PC-tach.
To, co
z założenia miało człowiekowi zaoszczędzić czas, który miał przeznaczyć na
odpoczynek stało się jego utrapieniem. Współczesny człowiek pozbawiony komputera
i innych gadżetów elektronicznych przestałby normalnie funkcjonować, a szczególnie
w ostatnich latach, kiedy na szeroką skalę został rozpowszechniony INTERNET. Stał się on niezbędnym narzędziem, wykorzystywanym
na co dzień, do różnych celów przez miliony ludzi. Śmiem twierdzić, że każdy z
nas, mających dostęp do Internetu, jest od niego uzależniony. Staliśmy się w
mniejszym, czy większym stopniu jego niewolnikami.
W ten
oto sposób doszedłem do głównego wątku tego posta, dotyczącego Internetu, a
właściwie jego złych stron - wad, które można byłoby długo wymieniać. Skupię
się na trzech wątkach, które są wszystkim internautom znane, ale uważam, że są
godne by im poświęcić nieco więcej czasu.
Internet
tworzy globalną sieć łączącą miliony komputerów na całym świecie. Łatwiej jest
wymienić dziedziny życia, w których nie jest wykorzystywany, ponieważ tych jest
znacznie mniej, niż tych, w których znajduje zastosowanie. Dostępność Internetu
jest powszechna, a to zaczyna stwarzać różnego rodzaju problemy dla jego użytkowników
- włamania hakerskie, zakażanie komputerów "wirusami", oszustwa
finansowe, itp. Na wielu stronach internetowych do zamieszczanych tekstów, jest
możliwość pisania komentarzy. I tu rodzi się poważny problem. Za symbol
wolności słowa uchodzi londyński Hyde Park, gdzie każdy może przyjść i w imię
wolności wypowiadać się swobodnie na różne tematy, wszakże pod jednym warunkiem:
nieobrażania królowej. A jak to wygląda w Internecie? Teoretycznie nie jest
najgorzej, ponieważ istnieją przepisy prawne, które mają za zadanie chronić
dobrego imienia wszystkich obywateli w tym także zaistniałych w Internecie.
Demokracja jest dla ludzi szanujących prawo, niezależnie, jakie ono by nie
było, w myśl rzymskiej zasady prawniczej: Dura
lex, sed lex (Twarde prawo, ale prawo).
Ludzie powinni wiedzieć, że mogą mówić, co im się podoba, ale wcześniej winni
zastanowić się, czy udźwigną odpowiedzialność za wypowiedziane słowa. Niestety,
ale ilość chamskich, ordynarnych słów, które trudno nazwać komentarzami, coraz
więcej pojawia się w Internecie. Ich "autorami" są ludzie, którzy Internet
traktują, jako miejsce, w którym można bezkarnie obrażać inne osoby, nie
oszczędzając nawet prezydenta, czy premiera. Dochodzę do wniosku, że są to
ludzie dość prymitywni, ponieważ ilość błędów w ich tekstach jest zatrważająco
duża, nie wspominając o stylu pisania.
O wiele
lepiej, by nie powiedzieć, bardzo dobrze w tej kwestii wygląda sytuacja na serwisach
społecznościowych, gdzie ludzie znajdują "bratnie dusze" - osoby o
podobnych zainteresowaniach, zamiłowaniach. Tworzą wspaniałą atmosferę, co dla
osób samotnych, często zamkniętych w czterech ścianach własnego mieszkania, są jedyną
możliwością zawarcia nowych znajomości. Spośród wielu nieszczęść, jakie mogą
dotknąć człowieka, to właśnie, wspomniana samotność jest uznawana za najgorsze
nieszczęście. Oczywiście, wśród członków serwisu społecznościowego może trafić
się osoba mówiąc delikatnie, która nie pasuje do grona znajomych. Miałem
możliwość przekonania się, mówiąc kolokwialnie - "na własnej skórze"
ile zła może wyrządzić taka osoba. W moim wypadku, był to typowy wampirek
energetyczny, którego w porę unieszkodliwiłem jednym kliknięciem klawisza komputera.
Drugi
wątek dotyczy bardzo delikatnej kwestii, a mianowicie popadaniu niektórych
internautów w zbiorową histerię, wywoływaną dość często przy wydatnym wsparciu
dziennikarzy, którzy wiedzą, że złe
wiadomości - są dobrymi wiadomościami.
Tu posłużę się przykładem, za który mogę zostać mocno skarcony, ale na taką
ewentualność jestem przygotowany.
Piątego
października, tego roku zmarła pani Anna Przybylska - polska aktorka. Przyznam
się, że wcześniej pani Przybylskiej nie znałem z prostego powodu. Nie oglądam
żadnych seriali telewizyjnych ani filmów, za wyjątkiem dwóch, trzech filmów w
ciągu całego roku, które naprawdę uznam za ciekawe, wartościowe obrazy. Ze
strony widzów jest zapotrzebowanie na seriale, dlatego TV wychodzi naprzeciw
widzom, i słusznie. Osobiście, mam inne zainteresowania, nawet uznawane przez
niektóre osoby, jako dziwne, czy wręcz ekscentryczne, którym poświęcam wiele
czasu.
Śmierć pani
Przybylskiej, podobnie jak dla większości ludzi była dla mnie smutnym wydarzeniem,
wszak dotyczyło młodej kobiety, która walczyła z chorobą nowotworową do
ostatnich dni swojego życia. Wszystkie wiadomości w tzw. środkach masowego
przekazu, zaczynały się wspomnieniami o pani Przybylskiej. Oto cytat z jednaj z
gazet, jaki ukazał się na drugi dzień po śmierci aktorki:
Anna Przybylska nie żyje.
Internauci opłakują aktorkę. Aktorka zmarła wczoraj wieczorem. Przybylska miała
36 lat. Wiadomość o jej śmierci zszokowała całą Polskę. Wyrazy współczucia po
śmierci Anny Przybylskiej wyrażali aktorzy, osoby publiczne i internauci. Anna
Przybylska osierociła trójkę dzieci.
Setki,
tysiące komentarzy, jakie pojawiały się w Internecie, zrobiły na mnie
umiarkowane wrażenie, ponieważ wcześniej wiele razy przerabialiśmy podobne
lekcje, chociaż ich rozmiar i oddźwięk był o wiele mniejszy. W komentarzach
powtarzały się słowa, które mówiły o współczuciu
dla bliskich zmarłej pani Anny. Uważam, że współczuć może jedynie osoba,
która doświadczyła, przeżyła podobne zdarzenie. Bardzo wiele młodych kobiet,
rówieśniczek pani Przybylskiej, które posiadają dzieci, utożsamiały się z Nią.
Czy to dobry sposób wyrażania swoich emocji? Czy te kobiety nie zdawały sobie
sprawy, że wywołują negatywne wibracje, przywołując je do siebie?
Zacytuję
jeden z wielu komentarzy, jaki pojawił się w jednej z gazet, z którym trudno
się nie zgodzić.
Pani
Małgorzata - 09 października 2014 o 09:06
Właśnie nie ma ludzi
idealnych. Ktokolwiek by umarł, nawet największa ikona praworządności, największa
świętość - na upartego zawsze się znajdzie jakieś oznaki niedoskonałości w
życiorysie zmarłego. Ale po co? W jakim celu? Żeby przeżyć ten mentalny orgazm,
czytając czy słuchając o jakiejś pseudo-sensacji? Żeby nakłady jakiegoś
szmatławca chwilowo wzrosły?
Tyle lat żyję w tym kraju i
nie mogę tego pojąć.
A książki, teatry i galerie
leżą odłogiem. Bo ludzie twierdzą, że nie mają na to czasu. Ale na zajmowanie
się rzeczami tak niskimi, o jakich pisaliśmy, jakoś mają czas...
Lepiej by taka jedna z
drugą ciasto dla dzieci upiekła, albo zrobiła porządki w szafach i oddała niepotrzebne
rzeczy biednym.
Ale na takie sprawy też nie
ma czasu.
W
tamtych dniach zapewne zmarła niejedna młoda kobieta, zostawiając także małe
dzieci, ale odeszła po cichu, bez rozgłosu. Kiedy jedni nie zdążyli z twarzy wytrzeć
łez, inni zaczęli wywlekać brudy z życia pani Anny. Mieszkańcy Gdyni, skąd
pochodziła zmarła, zastanawiali się, czy nie należałoby nazwać ulicy Jej
imieniem, a jeszcze inni poszli krok dalej - proponowali, żeby rok 2015 był
rokiem Anny Przybylskiej. Ulice Gdyni były przyozdobione pionowymi flagami z
podobizną zmarłej. Lekarz, który opiekował się panią Anną, udzielił wywiadu
dziennikarzowi telewizji, ujawniając historię choroby swojej podopiecznej. Czy
to nie było skandaliczne zachowanie medyka? Jedynie rodzina zmarłej zachowała
się godnie i rozsądnie. Prosiła, żeby pieniądze, które ludzie zamierzają
przeznaczyć na kwiaty, przekazali dla osób zmagających się z nowotworami. Powoli
emocje opadły, nastał spokój, który będzie trwał do następnej śmierci znanej
osoby. Chciałbym zobaczyć jak za rok obecnie opłakujący zmarłą aktorkę, uczczą
jej pierwszą rocznicę śmierci.
Zastanawiam
się, czy ten rodzaj zachowania - zbiorowa histeria, jest naszą, polską "specjalnością"?
Dlaczego do tej pory zmarła cztery lata temu noblistka, pani Wisława Szymborska
nie doczekała się w Krakowie ulicy noszącej Jej imię? Być może władze Krakowa
nie otrzymały zgody od hierarchów kościelnych, którzy panią Wisławę nie darzyli
sympatią z wiadomego powodu? Dla
równowagi, Lech Wałęsa za życia doczekał się zaszczytu - port lotniczy w Gdańsku
nosi jego imię.
Pytań
jest wiele.. Ale pozostawię je bez
odpowiedzi.
Jeszcze
kilka zdań o
wyborach samorządowych,
których kampania reklamowa przeniosła się na strony internetowe. Portale
społecznościowe zyskały nowych członków - osoby biorące udział w wyborach, jako
kandydaci. Mało kto nie skorzystałby z darmowej reklamy, stąd tak duży
"wysyp" nowych stron na Facebooku. Zauważyłem, że głownie kandydaci
lewej strony politycznej wpadli na pomysł - zakładali swoje strony na
wspomnianym portalu. Niektórzy z nich mieli po dwa konta. Jako przekorna
"Jedynka" i zodiakalny Lew, kilka razy wdałem się w polemikę z
przyszłymi rajcami. Głównie chodziło mi o klarowną i prawdziwą odpowiedź z ich
strony, od jak dawna są na portalu. Nie obchodziło mi o ich program wyborczy,
ponieważ polityka mnie od dawna nie bawi, a właściwie brzydzę się nią.
Większość z kandydatów odpowiadając na moje pytanie, mówiąc kolokwialnie -
kłamała jak z nut. Ponadto wtórowali im kibice, broniący swoich kandydatów jak
niepodległości. Zdarzyło się kilka wypadków, że nie przebierając w środkach -
uciekali się do prymitywnych metod - ubliżali mi, dlatego uznałem, że czas
zakończyć tą farsę. Co ciekawe, większość z nich nie zyskała poparcia wyborców...
zlikwidowali swoje strony na Facebooku. I do następnych wyborów.
Pamiętajmy, że Wielki Brat nie śpi.
Niezależnie, czy korzystamy
z PC, laptopa, tabletu, czy smartfona,
a nawet zwykłego telefonu
komórkowego,
możemy być nagrywani,
sprawdzani, gdzie obecnie się znajdujemy.
Takie ryzyko zawsze istnieje.
Ez[o]
Super Edziu.
OdpowiedzUsuń