niedziela, 26 sierpnia 2012

Victorian Romantic Tarot [18]


GWIAZDA
Archetyp:  Nadzieja.
Określenie:  Gwiazda – kuliste ciało niebieskie stanowiące skupisko powiązanej grawitacyjnie materii w stanie plazmy bądź zdegenerowaniej. (…) Gwiazdy zbudowane są głównie z wodoru i helu, prawie wszystkie atomy innych ciężkich pierwiastków znajdujące się we Wszechświecie powstały w efekcie zachodzących w nich przemian jądrowych lub podczas wieńczących ich istnienie wybuchów. (…) Z wyjątkiem najbliższej naszej planecie gwiazdy – Słońca – oraz niektórych supernowych, gwiazdy można obserwować z powierzchni Ziemi jedynie na nocnym niebie, gdyż wtedy nie przyćmiewa ich Słońce. Najlepiej widocznym na sferze niebieskiej gwiazdom od dawna nadawano różne nazwy, łączono je także w gwiazdozbiory. Astronomowie pogrupowali gwiazdy oraz inne ciała niebieskie w katalogi astronomiczne, które zapewniają ujednolicone nazewnictwo tych obiektów.
Wikipedia


Skupiam uwagę na Siedemnastym Wielkim Arkanie z Tarota Wiktoriańskiego. 

Na karcie widzimy młodą, prawie nagą, piękną kobietę. Stoi w wodzie, która sięga do połowy jej ud. Rękoma zakrywa swoje kształtne piersi, pod którymi bije serce. Na lewej ręce ma zwiewny materiał, który częściowo zakrywa jej łono, a koniec zanurzony jest w wodzie. Kobieta ma skierowaną głowę w lewą stronę. Jej bardzo długie włosy splecione w warkocz sięgają wody, a w nich wpięty niebieski kwiat. Czy jest to zwykła woda? Czy każdy mógłby wejść do niej, by skorzystać z kąpieli, której zażywa ta piękna, młoda kobieta?  Jedno jest pewne – woda jest czysta, ale obecność pływających lotosów na wodzie wskazuje, że dno jest muliste, ponieważ lotos „lubi” takie podłoże. W hinduizmie i buddyzmie uważa się je za święte rośliny. Widzimy kwiaty koloru niebieskiego, co sugeruje, że jest to lotos egipski. Woda, w której stoi kobieta wypływa ze zbiornika lejkowatym ujściem, a jednocześnie jest uzupełniana – wlewa się z przechylonego dzbana. Jest noc. Na niebie widać rozrzucone, mało widoczne gwiazdy. Panuje błogi spokój. Uruchamiając wyobraźnię, jedynym dźwiękiem jaki tu można usłyszeć jest szmer przelewającej się wody. Obraz jest w ciemnej tonacji, przeważa kolor granatowy, co sprawia, że nagie ciało kobiety kontrastuje z wodą i niebem, sprawia, że wygląda ono jak alabastrowa rzeźba. 


Przemyślenia. Kosmos był i jest dla człowieka zagadką, której najprawdopodobniej do końca nigdy nie poznamy. Nie potrzeba żadnych przyrządów, wystarczy podnieść głowę w bezchmurną noc, by zobaczyć gwiazdy. Na ich temat napisano nieskończenie wiele książek, są inspiracją dla poetów, malarzy a nawet kompozytorów. Człowiek w gwiazdach upatruje swojego losu, często zrzucając na nie swoje osobiste niepowodzenia, porażki. O tym wszystkim bardzo wiele mogą powiedzieć astrolodzy, którzy przez Kościół są niezbyt mile widziani. A dlaczego? Każdy zgłębiający ezoterykę potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Często słyszy się opinię, że ktoś urodził się pod szczęśliwą gwiazdą – życie układa się jemu harmonijnie. O innym mówią: „Jest to typ spod ciemnej gwiazdy”, co oznacza, że jest on nieznośny dla otoczenia. Myślę, że każda matka nosząc dziecko w swym łonie, pragnie dla niego szczęścia, a że nie zawsze to się udaje to nie przypadek, ponieważ on w ezoteryce nie istnieje. W znacznej mierze, decydującą rolę odgrywa tu kosmogram urodzeniowy, który przez nieudaczników jest wykorzystywany, jako parasol ochronny – dla usprawiedliwiania swojego lenistwa i innych przywar. Można byłoby rozprawiać godzinami na ten temat, dlatego żeby nie „rozmieniać się na drobne”, skupię się na jednym wątku - nadziei, która jest archetypem omawianego arkanu. 

Funkcjonuje wśród ludzi powiedzenie: „nadzieja jest matką głupich”, po czym dodawane jest jego dokończenie w różnej formie, w zależności od kontekstu. Najczęściej ich autorzy są anonimowi, a szkoda. Chociaż z drugiej strony wdawanie się z nimi w polemikę, byłoby stratą czasu. W przytłaczającej większości są powiedzenia i cytaty, które nadzieję traktują, jako zjawisko na wskroś pozytywne. Znane nam powiedzenie: „Nadzieja umiera ostatnia”, to tytuł książki napisanej przez Halinę, Birenbaum, która traktuje o holokauście. Autorka opisuje własne przeżycia. Z rodziną przebywała w warszawskim getcie, skąd trafiła kolejno do obozów na Majdanku, Auschwitz, Ravensbruck, a wyzwolenia doczekała się Neustadt-Glewe. Większość członków jej rodziny nie przeżyła wojny.  Dzięki nadziei, wiary, podobnie jak pani Halina, wiele ludzi przeżyło obozowy koszmar, który trudny do ogarnięcia przez wyobraźnię normalnego człowieka. 

We współczesnym świecie, przykładów, które potwierdzają, powiedzenie, że „nadzieja umiera ostatnia” jest bardzo wiele. To dzięki nadziei, że zostaną uratowani, wielu górników przeżywa katastrofę. Często po wielu dniach ekipy ratowników docierają do zasypanych żywych kolegów. Podobne sytuacje zdarzają się po trzęsieniu ziemi. Z gruzowisk po dwóch tygodniach wydobywani są żywi ludzie. Przykładów można przytoczyć jeszcze więcej. Prasa, telewizja tego rodzaju sytuacje określają jednym słowem – cud. O tym wiele razy pisałem – ezoterycy uważają, że: 

jeśli cuda się nie zdarzają,
to znaczy, że coś jest nie w porządku.

Ale, cuda nie zdarzają się zbyt często, z prostego powodu. W skrajnie trudnych sytuacjach życiowych, określanych, jako beznadziejne, wiele ludzie poddaje się, kapituluje – traci wiarę. 

Często (moim zdaniem) nierozważni lekarze (tacy bywają) stawiają diagnozę, która dla pacjenta jest szokiem, zwala ich z nóg. Najczęściej dotyczy to chorych na nowotwory. Gasnące życie może uratować tląca się w środku iskierka nadziei. Wiadomo, że część ludzi mimo usilnych starań, przechodzi na „drugą stronę”. Mam „świeży” przykład, a dotyczy bliskiego mi członka rodziny, który w chorobie, po chwilach zwątpienia, uwierzył, że „nie wszystko stracone”. W tej chwili ma nadzieję, że wyzdrowieje, a ostatnio  jego nadzieja przeradza się w pewność – muszę wyzdrowieć!

Powinniśmy mieć na uwadze, że złe myśli zabijają człowieka. Powinniśmy traktować je, jako „coś obcego” – nienależącego do nas. Powinniśmy złe myśli traktować, jak przechodnia na ulicy, którego mijamy i idziemy dalej. Dobre myśli traktujmy jak przyjaciela – dajmy im możliwość, by zagościły w nas na dłużej. Do nich zaliczamy nadzieję, która umiera ostatnia. Wiem, że jest to trudne zadanie, ale możliwe do wykonania. Pomocną może okazać się wizualizacja karty Siedemnastego Wielkiego Arkanu Tarota. Znam to autopsji. 


Wspomniałem, że wystarczy podnieść głowę do góry by zobaczyć gwiazdy na niebie. Obserwowanie gwiazd w mieście jest mocno ograniczone, ponieważ ilość świateł różnego rodzaju, poczynając od latarń ulicznych, a kończąc świetlnych reklamach, zakłóca to, co na niebie najpiękniejsze, czyni je mocno zamazane, niewyraźne. Przebywając w Czarnowie można rozkoszować się do woli widokiem gwiazd, a ku temu są tam idealne warunki. Nie ma tam latarń ulicznych ani innego oświetlenia, czyniąc z Czarnowa miejscowość, gdzie panują przysłowiowe „egipskie ciemności”. Jedynie od strony wschodniej, na horyzoncie majaczy ledwie widoczna poświata, to znak, że za tymi górami leży Jelenia Góra. Wystarczy usiąść na trawie, podnieść głowę do góry, by poczuć się jak w planetarium. Lubię gościć w Czarnowie w sierpniu, ponieważ patrząc w niebo oprócz niezliczonej ilości gwiazd widać, co chwila spadające meteoryty, a także lecące na dużej wysokości samoloty, czy przemierzające po niebie sputniki. Cały ten „spektakl” odbywa się w prawie zupełnej ciszy. Jedynie, co jakiś czas dobiega z oddali ledwie słyszalne szczekanie psów. Jest to idealne miejsce do „gwiezdnej” medytacji. Patrząc w niebo zatraca się poczucie czasu, który wówczas, tak naprawdę się nie liczy. Żyjemy obecną chwilą. Takich miejsc najprawdopodobniej w kraju jest znacznie więcej, ale upodobałem sobie Czarnów położony trzydzieści cztery kilometry od Wałbrzych. O bliskości obydwu miejscowości świadczy góra Chełmiec, którą widać zarówno z Czarnowa jak i z Wałbrzycha. 

Ez[o]

niedziela, 12 sierpnia 2012

Idee olimpijskie?


Cytius,  AltiusFortius.
Oficjalne motto Igrzysk olimpijskich. 


Dziś w Londynie kończą się jubileuszowe – XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie. Wreszcie zacznę normalnie funkcjonować, wrócę do normalnego rytmu dnia, który sam zakłóciłem śledząc transmisje sportowe z Londynu. Nie jestem fanatycznym kibicem, ale co cztery lata oglądam to największe sportowe widowisko. W moim dość długim życiu byłem świadkiem wielu olimpiad, mniej lub bardziej udanych dla polskich sportowców, pamiętam także bojkot olimpiady w dawnym ZSRR (w Moskwie) a także masakrę w Monachium w 1972 roku. Równolegle z walkami na matach, na ringu, czy bieżni, jesteśmy świadkami wydarzeń pozasportowych, które możemy obserwować na żywo dzięki wynalazkowi XX wieku – TV. Kamery i mikrofony to wielka oręż w rękach dziennikarzy, którzy nie pozwolą, żeby jakieś wydarzenia umknęło ich uwadze, natychmiast przekazują je „w świat”. I bardzo dobrze. 

Być może mylę się, ale uważam, że twórca, pomysłodawca nowożytnych Igrzysk Olimpijskich – francuski baron Pierre de Coubertin nie przypuszczał, że jego idee olimpizmu w XXI wieku ulegną częściowej degradacji, stracą na wartości a ich blask nieco przygaśnie. Uważał On, że sport ma zbliżać narody i wychowywać młodzież w duchu pokoju, czego symbolem jest pięć kół na fladze olimpijskiej, którą zresztą sam zaprojektował. Wiem, że Świat (nasz glob) jest w ciągłym rozwoju, jako część całości – Kosmosu. Wiem, że sport ulega ciągłej komercjalizacji – podlega prawom rynkowym, co wzbudza mój niepokój, co do jego dalszej przyszłości. Oczywiście nie mam zamiaru przeciwstawiać się zachodzącym zmianom, ponieważ byłaby to przysłowiowa „walka z wiatrakami”. Kiedy zgaśnie znicz olimpijski, przez pewien czas tzw. środki masowego przekazu będą podsumowywały Olimpiadę – dziennikarze będą krytykowali organizatorów, sportowców, będą wytykali niedociągnięcia organizacyjne itp. kwestie. Po kilku dniach cały ten szum medialny umilknie i wszystko „wróci do normy”, co oznacza, że za kolejne cztery lata będziemy świadkami biadolenia o skostniałych strukturach władz MKOl’u, które nic nie robią by zreformować się i kontynuować szlachetne dzieło francuskiego barona, pana Pierra de Coubertin’a. Niżej przedstawię swoje (budzące niepokój) refleksje związane z kończącymi się Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie.

Wiem, że kontuzje w sporcie zdarzają się często i nie sposób ich uniknąć, ponieważ organizm zawodniczek i zawodników pracuje „na maksa”, co w terminologii technicznej określa się jako zmęczenie materiału. Widać gołym okiem, że w Londynie ilość kontuzji jest znacznie większa niż na dotychczasowych olimpiadach. Wydaje mi się, że część zawodników przyjechała z nie do końca wyleczonymi urazami, które podczas startu odnawiają się, czego smutną konsekwencją jest eliminacja sportowca z dalszej rywalizacji. Podczas biegów eliminacyjnych na 110 metrów przez płotki, przewróciło się aż trzech zawodników, w tym Polak, który nie dobiegł nawet do pierwszego płotka. Skandal. Należałoby lekarzom i trenerom zadać pytanie: Dlaczego wysyłają na olimpiadę niesprawnych zawodników i czy liczą na to że stanie się cud? Cuda się zdarzają, ale w sporcie raczej rzadko.  Hasło – sport to zdrowie, należałoby zmienić na – trzeba mieć zdrowie by uprawiać sport


Sędziowanie pozostawia wiele do życzenia. Każdy człowiek jest omylny, może popełnić błąd – zrozumiałe, ale nie znajduję usprawiedliwienia w sytuacji, kiedy czterech sędziów interpretuje różnie jedno wydarzenie. Środki techniczne, a ściślej elektroniczne miały wyeliminować ewentualne pomyłki sędziów, ale okazuje się, że często są one przeszkodą dla zawodników i sędziów.  Na planszach szermierczych zawodnicy są obwieszeni lampkami, kablami, a mimo tego sędziowie kłócą się między sobą, nie mogą znaleźć wspólnego języka, czy trafienie zostało zadane prawidłowo, czy nie. Skandalicznie zachowali się sędziowie podczas walki na szpady między Niemką a Koreanką Shin A Lam, którą „pozbawili” medalu. Koreanka nie mogła pogodzić się z „werdyktem” pseudo-sędziów i przez godzinę zrozpaczona siedziała na szermierczej planszy. Piątkowy konkurs rzutu młotem kobiet, prasa określa mianem „kontrowersyjny”, a to za sprawą „pomyłki sędziowskiej”. Arbitrzy uznali za spalony rzut w czwartej serii Niemki Betty Heidler, co klasyfikowało ją na ósmym miejscu. Ekipa niemiecka wniosła protest i „po targach” z sędziami Heidler wróciła na trzecie medalowe miejsce. Każdego olimpijskiego dnia podobnych „kwiatów” jest bardzo dużo. Oczywiście „ofiarami” sędziowskich „pomyłek” stali się także polscy sportowcy, którzy wrócą do kraju zawiedzeni. W tym akapicie użyłem cudzysłowu wiele razy, co znaczy, że odnoszę się z pewnego rodzaju sarkazmem do sędziowania w Londynie. Wyrządzona krzywda najprawdopodobniej pozostawi w sercu zawodnika niezagojoną ranę do końca życia. I gdzie tu ideały olimpizmu wypracowane przez francuskiego barona? Sędziowie podobnie jak sportowcy składają ślubowanie, które jest przez nich łamane na każdym kroku. Co na to władze MKOl’u?  Ano, nic! Najprawdopodobniej sędziami są tzw. „swoi ludzie”. 

Migracja ludzi jest rzeczą naturalną, w sytuacji, kiedy bez przeszkód możemy przemieszczać się niemal po całym Globie, z małymi wyjątkami. Mam tu na myśli Polaków, których obowiązują wizy do Stanów Zjednoczonych, do kraju naszego „wielkiego sojusznika”. Migracja, najczęściej wiąże się ze zmianą obywatelstwa, które stawia przybysza na równych prawach z rdzennymi obywatelami danego kraju, w tym także do prawa reprezentowania na imprezach sportowych rangi mistrzostw świata, czy omawianych Igrzysk Olimpijskich. Po raz kolejny, jestem zmuszony użyć określenia – „niestety”, ponieważ nasila się coraz bardziej pewne zjawisko, które jest wytrychem, który otwiera bramę do reprezentowania cudzoziemców-sportowców w barwach innego kraju. Mechanizm jest prosty, a zarazem nieetyczny. Państwa bogate „kupują” dobrych sportowców z krajów biedniejszych, nadają im obywatelstwo, a ci zakładają dresy z godłami swoich „chlebodawców”. Chińczycy mają świetnych pingpongistów, co sprawia, że na olimpiadzie reprezentują oni różne kraje, w tym Polskę Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o biegaczy z Kenii czy Etiopii, którzy „dla chleba” biegają w barwach innych państw. Takich przykładów jest znacznie więcej, mam na myśli ciężarowców, czy zapaśników, którzy wywodzą się głównie z azjatyckiej części byłego ZSRR. Zadaję pytanie: Czy jest to zgodne z duchem olimpijskim – szlachetną sportową rywalizacją między narodami?  Odpowiedź jest banalnie prosta, jak postawione pytanie. 




Na temat startu Polaków na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie nie będę się rozpisywał, ponieważ każdy z nas ma swoje wyrobione zdanie na ten temat. Jak zwykle, faworyci zawiedli. Wymachiwanie szabelką to nasza narodowa specjalność, czego dowodem jest występ polskich siatkarzy, którzy widzieli siebie na najwyższym podium ze złotymi medalami na piersi, podobnie jak pani Jędrzejczak, która usiłowała pogodzić pływanie i udział w telewizyjnym show. Przegrana na olimpiadzie – porażka, powinna stać się lekcją pokory, z której należy wyciągnąć wnioski na przyszłość. Oby. 

Należy podziękować naszym, polskim medalistom a także przegranym – pechowcom i ofiarom sędziowskich „pomyłek”.  Medaliści są witani z fanfarami, w blasku fleszy i kamer. Mogą także liczyć na śniadanko z panem premierem, gdzie czują się skrępowani, w odróżnieniu od gospodarza, który w ten sposób poprawia swoje notowania - rosną mu "słupki". Widziałem w telewizorze powracającą z Londynu panią Anię Rogowską, naszą tyczkarkę, tym razem wielką przegraną Na Okęciu, ta drobna kobieta męczyła się ze swoim ekwipunkiem – torbami i tyczkami, które spadały jej z wózka. Nie była rozpoznawana przez obecnych tam ludzi. Jestem pewien, że jako medalistka, mogłaby być spokojna o swój bagaż, a być może Ją samą ludzie by nieśli na rękach.

Wielkie wzruszenie na twarzach „silnych facetów” Adriana Zielińskiego i Damiana Janikowskiego, naszych medalistów, udzieliło się także i mnie. Niebywałe wrażenie zrobiła na mnie pani Zofia Noceti-Klepacka, która zdobyła brąz w windsurfingu. Jeszcze przed wyjazdem do Londynu, powiedziała, że jeśli zdobędzie medal olimpijski to zlicytuje go, a uzyskane pieniądze przekaże na leczenie Zuzi, małej dziewczynki, która choruje, na mukowiscydozę. Piękny, szlachetny gest naszej medalistki. Pani Zosia nosi przy sobie zdjęcie chorej dziewczynki. 



Nie wszyscy oglądający Igrzyska Olimpijskie zauważyli (przynajmniej moi znajomi), że dominującym na arenach sportowych kolorem jest fiolet. Znaczna część tzw. infrastruktury – parasole, napisy, niektóre urządzenia stadionowe a także medalowe szarfy, są właśnie w tym kolorze. Mam nadzieję, że projektanci tego wielkiego sportowego przedsięwzięcia, jakim są Igrzyska Olimpijskie, wybrali kolor fioletowy, kierując się nie tylko względami marketingowymi. Fiolet jest kolorem rzadko używanym, na co dzień, a dlaczego tak jest? Coś na ten temat mogą powiedzieć ludzie zajmujący się chromoterapią. Ostatni akapit tego posta okazał się trochę ezoteryczny. Tak wyszło.


Ez[o] 

Zdjęcia pochodzą z olimpijskich serwisów informacyjnych zamieszczanych w Internecie.